Ostatnio bardzo modne jest oskarżanie o różnego typu fobie. Dawniej popularne były np. „agorafobia” (lęk wysokości), „klaustrofobia”, czy arachnofobia (pająki). Współcześnie różne „fobie” mają już charakter nie tyle nazwania zjawiska, co napiętnowania. I tak w użyciu są dziś „homofobia”, „islamofobia”, „ksenofobia”…
Koncepcja islamofobii jest jednak oparta na dwuznaczności. Z jednej strony jest przedstawiana jako jako symetria antysemityzmu, ale z drugiej walka z antysemityzmem oznacza karanie tych, którzy atakują Żydów, nie uniemożliwiając krytyki judaizmu, jako ich religii. W przypadku islamu jest odwrotnie.
Dla niektórych termin islamofobia jest wręcz iluzją i „wyimaginowanym rasizmem”. Ich zdaniem trzeba potępiać najwyżej nienawiść do muzułmanów, która żadną islamofobią nie jest. Niejaki Claude Imbert, członek francuskiej Wysokiej Rady ds. Integracji (HCI), założyciel i redaktor tygodnika „Le Point, twierdził np., że sam jest islamofobem i przytaczał tu kwestie traktowania kobiet, prawo koraniczne, radykalny islamizm.
Islamofobia okazuje się więc jeszcze nie tak naganna, jak karalny już antysemityzm, nie wspominając o homofobii. Niedawno w Bordeaux, trzech propalestyńskich demonstrantów zostało aresztowanych za „homofobiczne obelgi” i nie mogli się nawet poskarżyć na islamofobię władz.
Poszło o „tęczowy marsz”, który spotkał się z obelgami uczestników odbywającej się w tym samym czasie demonstracji propalestyńskiej. W kierunku czoła parady poleciały petardy i gaz. Dwóch z atakujących zostało zatrzymanych i natychmiast osadzonych w areszcie. Kiedyś „fobie” starano się leczyć medycznie, dziś mają to robić prawnicze paragrafy.