Dawniej rządy były notorycznie niedoinformowane. Słynna jest uwaga śp. Jerzego Washingtona na posiedzeniu rządu USA: „A cóż porabia Benio Franklin [ambasador] w Paryżu? Już sześć miesięcy nie mamy od Niego żadnych wiadomości…”. Mimo to – a może właśnie dlatego – polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych miała się wtedy całkiem nieźle.
Wprowadzenie telegrafu, telefonu, dalekopisu, wreszcie Internetu – spowodowało, że aparat państwowy zaczął nagle otrzymywać tysiące razy więcej informacji, niż otrzymywał 250 lat temu. Co było znakomitym pretekstem do zatrudniania dodatkowych urzędników, którzy… znakomicie zwiększali potop informacji, produkując je samemu.
Do tego doszły wiadomości z podsłuchów, ze wszechobecnych kamer telewizyjnych – i rządy dzielnie zaczęły te informacje gromadzić – bo przecież obywatele nie przyjmują do wiadomości, że rząd może czegoś nie wiedzieć. Dzisiejszemu człowiekowi nie mieści się w głowie, że jeszcze Adolf Hitler mógł nie wiedzieć o Holokauście! Tymczasem Hitler mianował się naczelnym dowódcą Wehrmachtu i na początku wojny buńczucznie zakazał tworzenia jakichkolwiek jednostek z Untermenschów typu Polacy, Ukraińcy czy Rosjanie – twierdząc, że Niemcy sami sobie dadzą radę; po czym w 1944 dowiedział się przypadkowo, że ma do dyspozycji RONA (Rosyjską Ludową Armię Wyzwoleńczą), ROA, ukraińską dywizję SS Galizien i całą kupę batalionów azerskich, czeczeńskich, tatarskich i innych – nie licząc służb pomocniczych, obsadzanych przez sowieckich jeńców wojennych!
Dziś p. gen. Sergiusz Szojgu miał do dyspozycji dokładne dane o każdym szeregowcu i zapewne, jeśli gdzieś dron działał, mógł naocznie sprawdzać, jak on walczy…
…i co mu to dało?
Tu ograniczę się do roli informacji w gospodarce. Mamy tu Główny Urząd Statystyczny, nieprawdopodobnie wielką instytucję zatrudniającą setki tysięcy ludzi…
…tak! W każdej firmie istnieje osoba, która musi przesyłać do GUS-u żądane dane! Wprawdzie nie opłaca jej GUS, ale to jest pracownik GUS-u. Jest to szarwark ma rzecz państwa…
…i ten GUS scala te informacje – i podaje je nie tylko państwu: większość jest publicznie dostępna!
Jest rzeczą doskonale wolnorynkowcom znaną, że państwo tych informacji nie potrzebuje – co więcej: ich posiadanie państwu szkodzi. Mniej powszechna jest teza, że ta wiedza nie pomaga, a nawet szkodzi prywatnym przedsiębiorcom.
Zastanówmy się więc, po co komu są informacje. Powiedzmy, że producent butów chciałby eksportować je do Argentyny. I dostaje od naszego GUS (wszystkie GUSy wymieniają się informacjami) informacje, że w Argentynie mieszka 46.876.238 osób – z dokładnym (do 10 lat) wyszczególnieniem, w jakim są one wieku. I przypuśćmy (tego JESZCZE nie ma), że nawet dowie się, ile średnio każdy ma par butów – przy czym 20 proc. bogaczy ma 58,5 proc. wszystkich butów itd. I co mu przyjdzie z tych informacji?
Dokładnie NIC!
Informacja, że biedni mają mało butów, może oznaczać, że warto eksportować tam tanie buty dla biednych – albo też, że biedni wolą tam wydawać pieniądze na telefony komórkowe, choćby mieli chodzić boso.
Informacją, jaka jest potrzebna naszemu eksporterowi, nie jest wiedza o tym, ile par butów Argentyńczycy mają. Potrzebna mu raczej wiedza o tym, ile Argentyńczycy chcą ich kupić za rok.
Tyle że tej wiedzy nie ma w Roczniku Statystycznym. Nie mają jej nawet sami Argentyńczycy – bo kto planuje, ile par butów za rok sobie kupi 30 proc. społeczeństwa? – być może…
Urzędy statystyczne pełne są Wiedzy całkowicie, ale to całkowicie bezużytecznej. Przydatnej zapewne historykom. Oraz ekspertom, którzy wiedzą, jak kształtowała się sprzedaż butów w Argentynie przez ostatnie 20 lat – i na tej podstawie publikującym uczone ekspertyzy.
Niestety: są one też bezwartościowe. Jeśli bowiem Argentyńczycy kupowali w ostatnich czasach 100 mln – 102 mln – 104 mln – 107 mln – to z tego nie wynika, że w roku następnym kupią 110 mln; może oznaczać, że mają już szafy pełne butów i w roku następnym kupią ich tylko 99 mln.
Przydatne byłyby tu dane o tym, jakie podatki od butów chce rząd wprowadzić, a jakie znieść. Ważne są też zmiany w podatku od samochodów – bo jeśli podatki spadną, to ludzie kupią więcej samochodów, a więc nie będą mieli pieniędzy na fantazyjne buty! I o podatkach od rękawiczek… Oczywiście tych wszystkich danych nie ma w żadnym roczniku statystycznym.
W jednej z nowel naszego największego pisarza śp. Stanisława Lema, Trurl i Klapaucjusz wydobyli się z łapsk zbójcy Gębona, który rabował informacje – sporządzając mu Demona II Rodzaju, który zalał go potopem absolutnie prawdziwych informacyj o tym:
jak się wije arlebardzkie wiją, i że córka króla Petrycego z Labaudii zwała się Garbunda, i co jadł na drugie śniadanie Fryderyk II, król bladawców, nim wojnę wypowiedział Gwendolinom, i ile powłok elektronowych liczyłby sobie atom termionolium, gdyby taki pierwiastek był możliwy, i jak wyprowadzić wzór na dostawę kąta podstawy wieloboku, ikoseadrem zwanego, i kto był jubilerem Fafucjusza, rzeźnika mańkuta Buwantów, i ile pism filatelistycznych będzie wychodziło w roku siedemdziesięciotysięcznym na Morkonaucji, i gdzie znajduje się trupek Cybrycji Kraśnopiętej, którą gwoździem przebił po pijanemu niejaki Malkonder, i jakimi słowy obraził papież Ulm z Pendery antypapieża Mulma, i kto ma grajnicę grzebienną, jakie są kompetencje stróża domowego w Indochinach i dlaczego Nadojderowie z Flutorsji wciąż mówią, że ich zawiało…
Rząd USA dysponuje systemem ECHELON, który 15 lat temu zbierał treści wszystkich rozmów telefonicznych na świecie. Obecnie USA dzieli się tą wiedzą z „Five Eyes” (bezpieka Australii, Kanady, Nowej Zelandii, UK i USA) i zbiera też dane z Internetu i komputerów. Rządowi jako takiemu są one oczywiście niepotrzebne – ale wygląda na to, że „Five Eyes” zostały zinfiltrowane przez homo-lobby – co znakomicie ułatwia mu szerzenie w świecie ideologii LGBTQZ.
Czyli takie zbieranie informacji jest nie tylko kosztowne: może też okazać się bardzo niebezpieczne…
Ale jak temu przeciwdziałać?!?