Strona głównaOpinieSzczawiński: "To już chyba u lichwiarzy jest elastyczniej"

Szczawiński: „To już chyba u lichwiarzy jest elastyczniej”

-

- Reklama -

Krzysztof Szczawiński, matematyk, były pracownik londyńskich banków i funduszy inwestycyjnych oraz przedsiębiorca opisał kolejny rozdział swoich zmagań z urzędnikami. Wskazał na bezsensowną biurokrację, z którą muszą mierzyć się właściciele biznesów.

To kolejny już wpis Szczawińskiego dotyczący zmagań z urzędnikami i machiną biurokracji.

- Reklama -


„Ciąg dalszy moich perypetii z urzędnikami

Będzie tutaj także niemało moich zaniedbań, więc można mieć i słuszną Schadenfreude, ale chodzi tutaj o to, co tu robić w takich sytuacjach…
Straty tym razem są póki co niższe niż te poprzednie, ale także sumują się już do paruset tysięcy…” – rozpoczął.

„W jednej z moich firm wynajmuję od miasta lokal na Starówce – lokal ma swoje wady (nie ma witryny od frontu i ma bardzo trudną, nieżyczliwą Wspólnotę Mieszkaniową), ale był w nim kiedyś prowadzony bar, klub, a także mała gastronomia… Z uwagi na trudności ze Wspólnotą (brak zgody na koncesję na alkohol itp.) zmieniłem jego przeznaczenie na galerię, no ale oczywiście to działalność, do której się tylko dopłaca, i powstał pomysł żeby serwować tam Pierogi i Placki, tak jak Babcia – trudno już, bez alkoholu – The Polish Babcia Experience – no i nawet zostało ustalone na spotkaniu z ZGN-em (urząd miasta), że będziemy współpracować żeby to zrobić, wiedząc że jest problematyczna Wspólnota – przedłużenie umowy zostało podpisane na parę lat – no i tu zaczęły się problemy…” – napisał Szczawiński.

„Trzeba „zmienić przeznaczenie lokalu” z powrotem na gastronomię – podczas gdy, przypomnę, wcześniej w nim była, i zmiana „przeznaczenia” na działalność artystyczną odbyła się zwykłym podpisaniem aneksu do umowy – ale w drugą stronę już nie można – bo i najemca, który płaci, nie może sobie decydować co robi w lokalu – musi o tym zdecydować urzędnik, a ten potrzebuje do tego zgód wszystkich, którzy mu przyjdą do głowy – Konserwatora Zabytków, a jakże, okolicznej Wspólnoty (kto by tam pamiętał, że ustalaliśmy, że przeprowadzimy to sprawnie, nie angażując stron, od których nie sposób uzyskać na nic zgody…), a na argument, że przecież jedynie przywracamy pierwotne „przeznaczenie” to słyszymy że „pozmieniały się od tego czasu przepisy”, a jakże, trzeba więcej papierków – nic to, że gdyby wcześniej nie zmienić tego przeznaczenia (czyli zmiana tylko w rubryczkach ZGN-u), to nadal by było takie jakie jest potrzebne – gastronomiczne…” – wskazał.

Jak podkreślił, przez długie miesiące, które przeradzały się w lata, musiał płacić czynsz, mimo że lokal nie był używany. Wygenerowało to setki tysięcy strat.

„Każdy inny by to dawno odpuścił, bo ewidentnie walka z urzędnikami nie ma tu ekonomicznego sensu, ale ja mam do tego lokalu sentyment, bo kiedyś prowadził go mój ojciec i chciałbym w nim utrzymać coś, co wspomina jego i Babcię, jego mamę” – wyjaśnił.

„W końcu narastają zaległości – bo ile można tak płacić za coś z czego nie można korzystać – nie zawsze jest na to wolna płynność…
No i wtedy dzwoni ktoś od miasta, że wymówią umowę, no to znowu spłacam całą zaległość z własnej kieszeni, ale okazuje się później, że widocznie za późno chyba o parę dni, bo „pismo już wyszło” – nieważne, że wpłacone zostało następne parędziesiąt tysięcy za brak możliwości korzystania z lokalu – ważne, że kartka już została podstemplowana” – dodał.

„Pismo nie doszło, bo zostało wysłane na adres lokalu, w którym nic się nie dzieje, więc ja nie mam jasności co do sytuacji, czekam na jakiś kontakt, myśląc że może sprawa się załatwiła poprzez tę spłatę zadłużenia – gdy w innym wypadku pojawia się jakaś zaległość to przecież normalnie dzwonią, a tu nic, zero kontaktu, tylko spokojnie sobie naliczają przez miesiące 120%, 150% a potem 200% czynszu za „bezumowne korzystanie” – dobrze wiedząc, że żadnego „korzystania” być nie może, z powodów opisanych powyżej… Później się dowiem, że „nie mają obowiązku się kontaktować” po wypowiedzeniu umowy, a żeby w ogóle zacząć o czymkolwiek rozmawiać, to trzeba najpierw spłacić cały w ten sposób naliczony dług… Nie ma żadnej możliwości negocjacji, bo dług jest za duży… To już chyba u lichwiarzy jest elastyczniej…:)” – skwitował.

„Oczywiście że to moje zaniedbanie, że tak długo czekałem na kontakt – akurat w firmie była transformacja i inne sprawy – pewnie, że powinienem bardziej i szybciej się tym zajmować, zamiast pisać na Twitterze…

No ale co tu z takimi robić – a niestety z urzędnikami trzeba się zadawać, bo mają większość lokali w mieście… Ech” – podsumował Szczawiński.

Najnowsze