Czy Unia Europejska skutecznie narzuci na nas absurdalne, niemożliwe do spełnienia normy energetyczne, przez które de facto zostaniemy wywłaszczeni z własnych domów i mieszkań? O tym redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” dr Tomasz Sommer rozmawia z dziennikarzem „Do Rzeczy” Łukaszem Warzechą, który podjął się próby przeanalizowania kosztów, które będziemy musieli ponieść w wyniku przyjęcia tzw. dyrektywy EPBD.
Tomasz Sommer: Przeanalizowałeś tę naszą zapowiedzianą dyrektywę związaną ze zmuszaniem do ocieplania budynków, do zmiany sposobu ogrzewania budynków, którą to dyrektywę ma zamiar wprowadzić Unia Europejska w życie w zbliżających się latach. Po przeanalizowaniu tej dyrektywy przedstawiłeś pewnego rodzaju szacunek, ile tak naprawdę ta dyrektywa będzie kosztować przeciętnego Polaka. Padła suma – najpierw napisałeś 32 tysiące złotych rocznie na pracującego Polaka, a potem nawet podwyższyłeś tę sumę, skorygowałeś ją nieco w górę na 34 tysiące złotych na pracującego Polaka rocznie. Trzeba przyznać, że jest to suma kolosalna. Jeżeli pomnożymy ją np. przez 10 lat, to jest to 340 tysięcy złotych. Za to nie w Warszawie, ale w niektórych miastach można kupić 60-metrowe mieszkanie. Innymi słowy, w toczącej się jakby równolegle dyskusji o dostępności mieszkań zabrakło takiego elementu, że lada moment przy tego typu kosztach ta dostępność w ogóle odleci w przestrzeń kosmiczną.
Łukasz Warzecha: Jest nawet gorzej, dlatego że nie 10 lat, bo to są wyliczenia dotyczące kolejnych 26 lat, do 2050 roku, czyli do momentu, kiedy mamy już być w raju – osiągnąć zeroemisyjność Unii Europejskiej. Te wyliczenia dotyczą całego tego okresu i corocznych kosztów. Co do skutków dyrektywy EPBD, to rzeczywiście jest tak, jak mówisz. Wszystkie budynki nowo budowane od 2030 roku będą musiały być zeroemisyjne. Za zeroemisyjność i wszystkie te usprawnienia prowadzące do zeroemisyjności budynku będzie trzeba oczywiście w cenie nieruchomości zapłacić. Jasna sprawa, że ceny nieruchomości pójdą w górę. Co do sporu o te koszty, to będę musiał trochę pozanudzać. Aby zrozumieć, o co jest spór i o co tutaj chodzi, należy trochę wytłumaczyć. Mam nadzieję, że mam Twoje pozwolenie.
– Właśnie o to mi chodziło, abyś jako człowiek, który przebrnął przez te dokumenty i szacunki, wszystko objaśnił. Widzimy, że w dyskusji pojawiły się takie informacje, że Unia Europejska, a właściwie jacyś specjaliści, którzy tworzyli te wszystkie uzasadnienia i dokumenty z tym związane, przewidują, że dojdzie do zwiększenia – jak to się ładnie nazywa – ubóstwa energetycznego. A ubóstwo energetyczne to jest nic innego jak efekt zwiększenia cen energii, tego ogrzewania, tych wszystkich rzeczy związanych z Zielonym Ładem itd. Jak się okazuje, to ma objąć miliony Polaków. Pada liczba 4 milionów.
– Skąd się wziął ten koszt? Ja policzyłem to w bardzo prosty sposób, tzn. wziąłem koszt wszystkich inwestycji związanych z polityką Zielonego Ładu, których trzeba będzie dokonać, aby dojść do zeroemisyjności. Ten koszt został wyliczony i podany w raporcie francuskiego think tanku Institut Rousseau, który oszacował go na 40 bilionów euro. Podkreślam – bilionów euro. Bilion to jest tysiąc miliardów. 40 bilionów euro do 2050 roku. Podzieliłem ten koszt przez liczbę pracujących Europejczyków, odniosłem do liczby pracujących Polaków i w końcu podzieliłem przez 26 lat. Z tego wyszedł koszt 32 tysięcy złotych rocznie. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że mówimy o bardzo uśrednionym wyniku, dlatego że w jednych krajach koszt będzie większy niż ta średnia, a w innych mniejszy. W Polsce będzie prawdopodobnie – tak zakładałem – jeden z najwyższych.
Skąd się wzięła ta druga poprawiona suma? Wzięła się stąd, że ci, którzy zarzucali mi, że źle to policzyłem, odnieśli się do innego wskaźnika z tego raportu. Wskaźnika, który mówi o tym, jaką część PKB zjedzą te inwestycje na Zielony Ład. Raport zajmował się dokładnie i drobiazgowo 7 państwami Unii Europejskiej, o ile dobrze pamiętam, w tym Polską właśnie. W przypadku naszego kraju w zależności od tego, czy była mowa o inwestycjach prywatnych, czy publicznych, to było 3,1 proc. lub 3,6 proc. PKB z 2022 roku. I tak przez 26 lat. O co tu się toczył spór? Otóż o to, co tu jest tzw. scenariuszem bazowym. Ja to zaraz wyjaśnię. Całościowy koszt dla PKB to było ponad 13 proc. Wziąłem to PKB, sprawdziłem, ile wynosi 13 proc., i dostrzegłem, że wtedy to już nie są 32 tysiące złotych, tylko 34 tysiące złotych. Zresztą raport mówi bardzo wyraźnie, że ten koszt w przypadku Polski jest najwyższy z tych wszystkich badanych krajów.
Natomiast spór idzie o to, czym jest coś, co nazywamy scenariuszem bazowym. Wymienione określenie, które możemy spotkać w różnych wyliczeniach, to jest to, co i tak by się stało zdaniem tych, którzy konstruują daną prognozę. Rzeczywiście taki scenariusz bazowy został stworzony na potrzeby tego raportu. Zgodnie z nim należałoby dołożyć do scenariusza bazowego, aby zrealizować Zielony Ład, czyli zeroemisyjność do 2050 roku, „tylko” 10 bilionów. Wtedy nie mówimy o 40, a 10 bilionach. Stąd się wzięły te sumy, które moi oponenci zaczęli przedstawiać, że Warzecha to źle liczy, bo tak naprawdę to jest 6 tysięcy złotych rocznie, a nie 32 albo 34. Tylko jak łatwo zauważyć, wszystko się rozbija o to, co my w tym scenariuszu bazowym umieścimy.
Jeżeli w tym scenariuszu bazowym umieszczamy znaczną część tego, co już zostało wymuszone przez Zielony Ład, np. kompletną rezygnację z węgla – zakładam, że to i tak musiałoby się stać – to ten scenariusz bazowy nam wyjdzie dosyć duży. On zje znaczą część całości tych inwestycji, ale to jest czysto arbitralna sprawa, co my w nim umieścimy. Każdy badacz czy analityk, który będzie robił taki raport – a w tym przypadku Institut Rousseau to jest akurat think tank, który gorąco popiera Zielony Ład – będzie chciał mieć ten scenariusz bazowy jak największy. Im większy wyjdzie, tym mniej przerażająca będzie suma, co ją niby będzie trzeba dorzucić. Dlatego ja się nie skupiałem na tym, co ich zdaniem trzeba dorzucić, tylko na tym, co przez nich samych zostało ujęte jako całość tego, co trzeba – jak to mówią niektórzy – zainwestować. I tu jest kolejny punkt, przy którym chcę się zatrzymać.
Używane jest słowo „inwestycja”. Co to jest inwestycja? Inwestycja to jest wtedy, gdy wydajemy pieniądze czy to swoje, czy firmy, którą zarządzamy, które to pieniądze mamy – albo uznaliśmy na podstawie analizy finansowej, że możemy sobie pozwolić na wzięcie kredytu na określoną sumę – i wydajemy je na podstawie wyliczenia, że to się nam opłaci. Czyli że netto będziemy do przodu, bo inaczej inwestycja nie ma sensu. Przykładowo kupujemy lepsze maszyny albo inwestujemy w pracowników i ich szkolenia, bo wiemy, że podniosą ich kwalifikacje i firma pójdzie do przodu itd. Nie muszę tego chyba tłumaczyć ludziom, którzy mają o gospodarce jako takie pojęcie. Natomiast tutaj nazywanie inwestycją tego, co na nas wymusza Zielony Ład, czyli koncepcje urzędników z Brukseli, jest kompletnym nieporozumieniem.
Przywołam tutaj taką dosyć zabawną wymianę zdań, którą na Twitterze rozegrał niejaki Jakub Wiech z jednym ze swoich oponentów. Mianowicie Jakub Wiech napisał, że przecież jak ktoś chce doprowadzić swój dom do standardów zeroemisyjności, to jest tam taki a taki program, z którego można zdobyć i 100 proc. dofinansowania. Wtedy ktoś zapytał, z czego ten program będzie finansowany, a Jakub Wiech odpisał, że z ETS2, czyli z podatku dodatkowego, który zostanie w ramach zielonej polityki na nas nałożony i obejmie transport oraz całość ogrzewania i wydatków energetycznych budynków. My wszyscy zapłacimy za to, by potem ze specjalnego programu niektórzy mogli dobić do tego wyśrubowanego standardu. Przecież to naprawdę jest – jak ja to czasem mówię – historia o baronie Münchhausenie, co się sam wyciągał za włosy z bagna. Nie ma takich perpetuum mobile – to jest okradanie nas po to, żeby potem część z tych pieniędzy niektórym skapnęła.
Nie mówimy tu więc o inwestycji. Inwestycja byłaby wtedy, gdyby pojedynczy obywatel wyliczył sobie, że stać go na to i on tego chce sam, dobrowolnie, żeby doprowadzić swój dom do takiego wysokiego standardu, bo wyliczył sobie, że on wtedy oszczędzi. W sytuacji, jeżeli te zasady są mu narzucane od góry i on będzie musiał, nie mógł – musiał wziąć kredyt, specjalny tzw. zielony kredyt, zapożyczyć się na sumę odpowiadającą, powiedzmy 50 proc. wartości jego nieruchomości, po to aby pozbyć się zamontowanego zaledwie 10 lat wcześniej pieca gazowego – mówię „zaledwie”, bo to są urządzenia, które mają bardzo długą żywotność, jeżeli są dobrze serwisowane – i będzie musiał w to miejsce założyć pompę ciepła, no to nie mówimy o żadnej inwestycji. To nie jest inwestycja. To jest okradanie ludzi.
– Niektórzy już zaczynają nazywać wprost tę dyrektywę konfiskacyjną, bo pojawi się taki problem, że po prostu wiele tysięcy, setek tysięcy, a może i milionów ludzi – nie wiemy, ale myślę, że to pójdzie na szeroko – nie będzie w stanie pokryć tych kosztów. Wiemy, ile kosztuje wyremontowanie czegokolwiek w tej chwili, a taki remont generalny, jaki jest związany z ociepleniem, to np. w Niemczech oszacowano w przypadku domów jednorodzinnych na ok. 100 tysięcy euro od jednego domu. Nie ma za bardzo powodu, aby ta suma była znacząca inna w Polsce. Myślę, że będzie to suma na tym samym poziomie. De facto każdy właściciel domu jednorodzinnego, aby dojść do tej kategorii B, nie mówię nawet o A czy A+, czyli kategoriach wysokiej jakości, to będzie musiał taki wydatek ponieść. Ponad 400 tysięcy złotych to jest mniej więcej 100 tysięcy euro. Co do rzędu wielkości odpowiadałoby to wyliczeniu, które Ty przedstawiłeś, czyli jest ono jak najbardziej sensowne, bo nawet Niemcy je potwierdzają. Oczywiście to jest niedoszacowane, sami Niemcy to przyznają, a więc jest to suma dla ludzi z całą pewnością nieosiągalna. Widzimy, jak przechodzimy przez polskie ulice w takich miejscach, gdzie są domy jednorodzinne, że jedne są utrzymane bardzo dobrze, inne są utrzymane średnio, a jeszcze inne nie są utrzymane wcale. Rozumiem, że na te, które są nieutrzymane w ogóle, a wynika to zapewne z braku jakiegoś finansowania, teraz jeszcze zostaną narzucone dodatkowe koszty, a wiadomo, że to się nie dokona, a później przyjdą sankcje.
– Oczywiście nie w ciągu 10 lat będzie trzeba doprowadzić te wszystkie domy do standardu zeroemisyjnego. Ta zaktualizowana postać dyrektywy mówi o tym, że „w przypadku budynków mieszkalnych państwa członkowskie będą musiały wprowadzić środki, które mają doprowadzić do zmniejszenia średniego zużycia energii pierwotnej o co najmniej 16 proc. do 2030 roku i co najmniej 20-22 proc. do 2035 roku. Państwa członkowskie będą musiały do 2030 roku wyremontować 16 proc. budynków niemieszkalnych o najgorszej charakterystyce energetycznej, a do 2033 roku 26 proc. takich budynków”. Co najważniejsze, nadal aktualny jest plan, który przewiduje, jak do 2050 roku ma zostać osiągnięta ta ogólna zeroemisyjność sektora budowlanego. Ta perspektywa długoterminowa pozostaje w mocy i to w jakiś sposób ma zostać osiągnięte. Jak? Tego nikt nie mówi, ale mamy pewną odpowiedź w tej dyrektywie – zielone kredyty hipoteczne i ekokredyty detaliczne mogą znacząco przyczynić się do transformacji gospodarki i ograniczenia dwutlenku węgla.
Dziękuję za rozmowę.