W ostatnim czasie media rosyjskie poświęciły dużo miejsca protestom polskich rolników, odbywającym się zarówno na granicy polsko-ukraińskiej, jak i na terenie całego kraju. Niektórzy komentatorzy rosyjskich gazet zwracają też uwagę, że stosunki między Polakami a Ukraińcami rozchodzą się na emocjonalnym tle. Rosyjscy obserwatorzy donoszą, że wśród niektórych polskich polityków i komentatorów panuje opinia, że antyunijne i antyukraińskie protesty polskich rolników są na rękę Moskwie.
Przytaczają też wypowiedzi ukraińskich polityków, którzy wprost twierdzą, że protesty w Polsce, jak również w Europie, zorganizowała rosyjska „piąta kolumna”. W rosyjskich mediach można też spotkać komentarze, że Polska pod przywództwem Donalda Tuska zaczęła odgrzewać „Trójkąt Weimarski” i wspólnie z Paryżem i Berlinem chce się zabrać za Europę, studząc zarazem współpracę z Węgrami i Słowacją, czyniąc to w odwecie za ich stanowisko w sprawie wojny na Ukrainie.
Media rosyjskie śledzą uważnie rozwój sytuacji w Polsce, a zwłaszcza ostatnie protesty rolników, wymierzone przeciwko zalewowi polskiego rynku przez ukraińskie zboże i produkty żywnościowe, a także narzucanemu przez UE tzw. Zielonemu Ładowi. Walery Mastierow, specjalista do spraw polskich „Niezwisimoj Gaziety”, pisze na jej łamach:
„Jednym z głównych stałych żądań protestujących jest ograniczenie importu żywności z Ukrainy. Po rozpoczęciu SWO (Specjalna Wojenna Operacja – jak Moskwa określa wojnę na Ukrainie – dop. red.) Unia Europejska zniosła cła i kwoty na ukraińską produkcję rolną, która zaczęła trafiać na Zachód szerokim strumieniem. I chociaż poprzedni rząd Mateusza Morawieckiego wbrew Brukseli sam wprowadził embargo na pszenicę, kukurydzę, słonecznik i rzepak z Ukrainy, to nie zakazał tranzytu przez Polskę tych produktów. W związku z tym rolnicy są przekonani, że tak czy inaczej ukraińska produkcja trafia na polski rynek.
Do ważnych żądań protestujących należy też kwestia uchylenia postanowień Komisji Europejskiej, przyjętych przez nią w grudniu 2019 r. w związku z walką z globalnym ociepleniem i zanieczyszczeniem środowiska naturalnego, która przewiduje osiągnięcie zerowych wyrzutów węglowodorowych w państwach UE w 2050 r. Polskim rolnikom nie odpowiada, że Bruksela domaga się od nich znaczącego ograniczenia antybiotyków i nawozów sztucznych. Ponadto polscy chłopi nie zgadzają się z wymogiem użytkowania 4 proc. kawałków ziemi w gospodarstwach powyżej 10 ha. Analizując protesty polskich rolników, profesor Piotr Osenka z Instytutu Badań Politycznych Polskiej Akademii Nauk w wywiadzie dla radiostacji TOK FM powiedział, że »propaganda Putina otrzymała podarek od niebios. Dla Rosji to szczęśliwe wydarzenie. Rosjanie demonstrując protesty rolników, posyłają światu komunikat, że związek Polski z Ukrainą się rozwala, że za niedługi czas na polsko-ukraińskiej granicy będzie zablokowane przekazywanie broni z Zachodu«”.
Ukraińcy są wściekli
Na portalu Radia „Sputnik” pojawiła się informacja, że premier Ukrainy Denis Szmygal twierdzi, że „akcje protestacyjne na ukraińsko-polskiej granicy są organizowane przez prorosyjskie siły. Według słów premiera, cytowanych przez RIA „Novosti”, „protesty odbywają się w hybrydowym formacie. Jest wsparcie radykalnych prorosyjskich sił na terenie całej Unii Europejskiej, a także w Polsce. Stwarza to warunki dla zachowań, które oglądaliśmy, kiedy było bezprawnie wysypywane ziarno”. „Kommersant” także opublikował analizę stosunków między Kijowem a Warszawą zatytułowaną „Pęknięcie między Polakami a Ukraińcami staje się wyczuwalne na emocjonalnym poziomie” pióra Maksima Jusina. Pisze on m.in:
„Kryzys w ukraińsko-polskich stosunkach może okazać się absolutnie nielogicznym i paradoksalnym. Przecież to sama Warszawa po 24 lutego 2022 roku zajęła pozycję i stanowisko najbardziej pewnego i zdecydowanego sojusznika Kijowa w Europie i żądała wprowadzenia najostrzejszych sankcji przeciw Moskwie jeszcze wtedy, gdy Paryż i Berlin się wahały, prezydent Macron proponował dialog z rosyjskim kolegą, a kanclerz Scholz miał nadzieję, że dostawy dla ukraińskiej armii da się ograniczyć do 5 tys. hełmów. Obecnie po upływie dwóch lat role uległy zmianie. Obecnie Francja i Niemcy są uważane za bezapelacyjnych zwolenników władz ukraińskich, które unikają ich krytyki nawet wtedy, gdy krytyka ta sama się prosi.
Polacy tymczasem przestali się hamować i dali wyraz swoim emocjom, nie ukrywając swoich krzywd, i z oficjalnych trybun wypowiadają swoje pretensje do Kijowa i jego przedstawicieli. Pokazowym w tym względzie działaniem było oświadczenie wicemarszałka Sejmu Piotra Zgorzeleckiego, który zarzucił merowi Lwowa Andrzejowi Sadowemu posługiwanie się »banderowskim językiem« i wyraził przekonanie, że taka retoryka nie powinna mieć miejsca na Ukrainie. Takich słów w zachodnim obozie (jeśli nie brać pod uwagę premierów Węgier i Słowacji, zajmujących odrębną pozycję) nie słyszało się już od dwóch lat. Hołdów przed Banderą, Szuchewyczem i innymi podobnymi personami tego typu starali się nie dostrzegać. Na tle bitwy Kijowa z Kremlem traktowano je jak niewygodny niuans, na którym lepiej nie koncentrować uwagi czarno-białego obrazu świata”.
Jak kontynuuje Maksim Jusin:
„Dostało się też od wicemarszałka Sejmu jeszcze jednej oficjalnej postaci Ukrainy – zastępcy ministra ekonomiki i handlu Tarasowi Kaczkie. Zgorzelecki zażądał, by ten pohamował swój zapał i nie obrażał polskich rolników, protestujących na przejściach granicznych. Trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, że Piotr Zgorzelecki reprezentuje alians »Trzeciej Siły«, wchodzącej w skład koalicji premiera Donalda Tuska. W Kijowie mieli nadzieję, że po zmianie władzy w Polsce i przejściu do opozycji nacjonalistów z partii »Prawo i Sprawiedliwość« i triumfu sił proeuropejskich tarcia z Warszawą, które zdarzały się podczas ostatniego roku, odejdą w przeszłość. Jednak, jak widzimy, nic podobnego się nie dzieje. Deklaratywnie występując z poparciem Kijowa, rząd Tuska stwarza dla ukraińskich władz kolosalne problemy na granicy, dokładniej rzecz biorąc – nie robi nic, żeby się z nimi uporać.
Oprócz tego w Kijowie uważają, że blokada przejść granicznych już stwarza problemy z dostawa nie tylko humanitarnych towarów, ale także wojennych. I to w czasie, gdy sytuacja dla ukraińskiej armii i bez tego jest dramatyczna. W ukraińskich socsieciach Polakom zarzuca się zdradę i cios w plecy. Każda nowość w kanałach na Telegramie o akcjach polskich rolników i kierowców TIR-ów jest kwitowana setkami gniewnych i otwarcie obraźliwych komentarzy, wśród których propozycja »przepuśćcie ruskie wojska, żeby oni sami zrobili porządek z przekami« (pogardliwa nazwa Polaków), jest jedną z delikatniejszych”.
Dalej autor „Kommersanta” pisze:
„Ukraińska uciekinierka, która dostała się do Warszawy, powiedziała mi, że w ostatnich miesiącach coraz częściej spotyka się z wrogim stosunkiem. Jej samochód z kijowskimi numerami już trzy razy stał się obiektem ataku wandali. Pęknięcie między Polakami i Ukraińcami zaczęło być wyczuwalne na emocjonalnym poziomie. Pierwsi obwiniają sąsiadów, że są niewdzięczni, a drudzy zarzucają im egoizm, chciwość i brak współczucia. Przy tym pod ogniem krytyki coraz częściej znajdują się jeszcze inne działające podmioty – kierownictwo Unii Europejskiej. To ono pod wpływem emocji, nie licząc się z plusami i minusami, podjęło decyzję o zniesieniu ceł na ukraińskie towary, w pierwszej kolejności na rolnicze. O następstwach nie myślało, a one okazały się ciężkie i dla rolników (nie tylko w Polsce; akcje protestacyjne trwają przecież w całej Europie), i dla kierowców TIR-ów, którym koledzy z Ukrainy, z ich znacznie niższymi płacami, naruszają działalność transportowego biznesu.
Ogólnie rzecz biorąc, burzliwe wydarzenia na ukraińsko-polskiej granicy zmuszają do zastanowienia się nad ceną i kosztami członkostwa Kijowa w Unii Europejskiej, do którego na wszelki wypadek deklaratywnie dąży obecne kierownictwo zjednoczonej Europy. Jednak w czerwcu odbędą się wybory do Europarlamentu i z zainteresowaniem będzie można popatrzeć, na ile ten kierunek i ambicje poprą europejscy wyborcy”.
Reanimacja Weimarskiego Trójkąta
Także w „Kommersancie” Aleksiej Zabrodin dokonał oceny polityki zagranicznej Donalda Tuska. Zamieścił artykuł zatytułowany »Donald Tusk ruszył po mocną Trójkę«, dając podtytuł »Paryż, Berlin i Warszawa biorą się za Europę«. Czytamy w nim m.in., że „Polska zaczęła aktywizować działalność »Trójkąta Weimarskiego« razem z Francją i Niemcami, biorąc odpowiedzialność za przyszłość i bezpieczeństwo Europy. Dla omówienia nagromadzonych na kontynencie problemów (w pierwszej kolejności Ukrainy i przyszłości NATO w wypadku dojścia do władzy w USA Donalda Trumpa) polski premier Donald Tusk pojechał do Paryża i Berlina. Odbył tam rozmowy z francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem i niemieckim kanclerzem Olafem Scholzem. Równolegle szefowie Ministerstw Spraw Zagranicznych Polski, Niemiec i Francji odbyli w Paryżu oddzielne spotkanie. W trzech stolicach są przekonani, że tylko umocnienie współpracy między ich trzema państwami jest jedynym sposobem podtrzymania i zachowania europejskiej jedności”.
Dalej Aleksiej Zabrodin przypomina czytelnikom, że podczas wizyty Tuska i Sikorskiego nie doszło bynajmniej do odrodzenia „Trójkąta Weimarskiego”:
„Tej nieformalnej struktury, utworzonej w 1991 r. dla zbliżenia Polski po krachu komunistycznego reżimu z UE i NATO, nikt nie likwidował. Nawet i przy byłym polskim rządzie, niedługo przed wejściem wojsk rosyjskich na Ukrainę, odbyły się spotkania w podobnym składzie. Inna rzecz, że w okresie rządów »Prawa i Sprawiedliwości« Warszawa była w permanentnym konflikcie z UE i Zachodnią Europą, dlatego o ścisłej współpracy między tymi państwami nie mogło być mowy. Obecnie zaś w Warszawie wykorzystuje się każdą możliwość, żeby pokazać partnerom, że sytuacja się zmieniła i Polska jest gotowa stać się sojusznikiem takim, jak chcą ją widzieć w zachodnich stolicach”.
Obserwator „Kommersanta” podkreśla, że Tuska zwłaszcza we Francji przyjęto z honorami. Macron miał mu powiedzieć, że Europa w jego osobie otrzymała „partnera, któremu można zaufać, który jest nastawiony proeuropejsko i dokładnie pojmuje znaczenie europejskiego bezpieczeństwa i jej podstawowe wyzwania”. Zabrodin zaznacza także, że przy „poprzednich władzach Polska była jednym z tych państw Europy, które bardziej polegały na USA i amerykańskim uzbrojeniu, niż popierały ideę »strategicznej autonomii« kontynentu od partnera zza Oceanu.
Nie ma się więc co dziwić, że Emmanuel Macron tak bardzo uradował się z przyjazdu Donalda Tuska. Przecież właśnie Paryż lansował ideę „suwerenności” Europy w kwestiach obronnych i polityce bezpieczeństwa, nie mając w tej kwestii pełnego poparcia sojuszników z Kontynentu. Teraz Francja otrzymała jako partnera Polskę, która jeszcze niedawno należała do głównych oponentów”. Jak dalej pisze Zabrodin, zmianę w nastawieniu Warszawy zauważono także w Niemczech. Przytacza on słowa Dietmara Nietana, urzędnika rządu Republiki Federalnej Niemiec, odpowiedzialnego za współpracę z Polską, który stwierdził, że „po raz pierwszy polski rząd ogłosił, że umocnienie europejskiego obronnego potencjału w zakresie bezpieczeństwa nie jest sprzeczne z ideą silnego NATO”.
Zabrodin cytuje też agencję Reutera, któremu anonimowy francuski dyplomata miał powiedzieć, że „Trójkąt Weimarski porozumiał się w kluczowych sprawach, co może dać falowy efekt dla pozostałych członków UE”. Z taką opinią, według rosyjskiego dziennikarza, jest zgodna szefowa niemieckiego MSZ Annalena Baerbock, która oświadczyła, że „siła Francji, Polski i Niemiec polega na tym, że patrzą one na Europę z różnych kątów. Ludzie w Europie (…) oczekują od nas impulsu”.
Podsumowując swój tekst, Zabrodin napisał, że tak w zasadzie to podczas spotkania w Paryżu Tusk i Macron niczego nowego nie powiedzieli. Potwierdzili, że „alternatywy dla UE, NATO i transatlantyckiej współpracy nie m””. Nadmienili też, że „Europa powinna być bezpiecznym kontynentem, co oznacza, że UE, Francja i Polska powinny stać się silnymi i gotowymi do obrony swoich własnych granic, a także bronić i wspierać naszych sojuszników i przyjaciół”. Słowa te istotnie padają z ust naszych i unijnych polityków.