Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen została na kongresie Europejskiej Partii Ludowej (PPE) w Bukareszcie ponownie nominowana do objęcia tej funkcji. W spotkaniu brali udział eurodeputowani, krajowi szefowie partii i aż 12 szefów państw i rządów z krajów UE, w tym Donald Tusk.
Zebrani oficjalnie poparli kandydaturę 65-letniej Niemki, chociaż reelekcja może nie być łata i sporo zależy od czerwcowych wyników wyborów do PE. Jeśli manewr PPE się uda, to van der Leyen rządziłaby do 2029 r.
„Mamy 90 dni do wyborów” – powiedziała szefowa KE z podium, dziękując zebranym za „zaufanie” i szerokie „wsparcie”. Otrzymała w sumie 400 głosów za swoją kandydaturą, tylko 89 było przeciw.
„Teraz nadszedł czas, aby wyjść na boisko i zdobyć serca i umysły!” i apelował jej promotor Manfred Weber, przewodniczący grupy EPP w parlamencie europejskim. Chwalił koleżankę jako „solidnego przywódcę”, z którym Europa jest „w dobrych rękach”.
EPP chce pozostać największą frakcją także po wyborach europejskich zaplanowanych na 6–9 czerwca. Jako „wrogów zjednoczonej Europy”, der Leyen wskazała w Bukareszcie „populistów, nacjonalistów i demagogów”, „niezależnie od tego, czy jest to skrajna prawica, czy skrajna lewica”. „Ich cel jest taki sam: podeptać nasze wartości i zniszczyć naszą Europę, ale my, EPP, nigdy na to nie pozwolimy” – plotła szefowa frakcji.
Rodzina „ludowa” nie jest jednak tak zjednoczona, jak wskazywałoby głosowanie na szefową KE. Francuscy Republikanie, którzy należą do tej grupy, zapowiadali, że na nią nie zagłosują. Krytykowali m.in. KE pod jej przywództwem za „technokratyczny kierunek, który szkodzi naszym rolnikom”. „Zielony Ład” miał być głównym sukcesem europejskiej legislacji, a stał się obecnie przyczyną masowych protestów.
Wobec rosnącej w siłę w sondażach prawicy, Ursula von der Leyen od jakiegoś czasu dokonuje kosmetycznych zmian, „wyciszając” kwestie klimatyczne i wprowadzając zmiany w temacie przymusowej relokacji migrantów.
Źródło: AFP