Dla Kościoła nastały podobno trudne czasy. Nagłaśniane decyzje o apostazji bądź skandalach z udziałem osób duchownych, to jeden ze współczesnych sposobów walki z Kościołem toczonej od zarania jego dziejów. W Polsce w ostatnich latach skala medialnej nagonki antykościelnej przyjęła monstrualne rozmiary. Na świecie obok ideologiczno-propagandowego walca w „białych rękawiczkach” mamy brutalną przemoc fizyczną.
Organizacja Open Doors publikuje co roku listę 50 państw, w których chrześcijanie są najbardziej prześladowani. W 2021 r. pierwszych dziesięć państw na tej niechlubnej liście, to: Korea Północna, Afganistan, Somalia, Libia, Pakistan, Erytrea, Jemen, Iran, Nigeria, Indie. Wedle Open Doors prześladowcy chrześcijan inspirują się najczęściej islamem, komunizmem, hinduizmem i buddyzmem.
Na mapie antykościelnej krucjaty jest też opcja pośrednia. Pytając choćby młodszych katolików o ich uzasadnienie dystansu wobec Kościoła, można usłyszeć odpowiedź, że nie chcą spędzić życia w muzeum. Żyjąc niekiedy według zasady , którą można określić soteriologią rynku, nie prezentują się jednak jako ludzie bezreligijni. Mieszają za to beztrosko chrześcijańskie prawdy wiary z elementami innych wierzeń oraz ideologii sekularyzmu. Czy w tej sytuacji Kościół ze swoim nauczaniem ma jeszcze szanse?
Kościół i jego krytycy
Ze względu na swą ludzki wymiar Kościół zawsze podlegał krytyce, a dla wielu był też obiektem zgorszenia i pogardy. W mniemaniu niektórych powinien on być wspólnotą ludzi czystych i bez zarzutu, a przy tym mądrych i wysublimowanych, wyrastających ponad przeciętność i miernotę otoczenia.
Nic dziwnego, że od początku spotykał się z niechęcią lub obojętnością, tych którzy uważali się za elitę intelektualną. Już w II wieku grecko-rzymski filozof Celsus szydził z chrześcijan, twierdząc, że „zjednują sobie wyłącznie głupców, prostaków, szaleńców, niewolników, proste kobiety i małe dzieci”. Jego polemista Orygenes (dzięki któremu znamy zarzuty Celsusa) podkreślał natomiast chrześcijański obowiązek „starania się o mądrość”, czego echo dało się słyszeć w następnych wiekach. Krytyka Kościoła, a zwłaszcza podejrzanej moralności jego członków, nierzadko pochodziła od wewnątrz.
Już apostoł Paweł zganił pierwszego papieża Piotra za jego „nieszczere postępowanie” (Gal 2,13). Podobnych sytuacji nie brakowało też później. Św. Hieronim upominał swego protektora św. papieża Damazego, którego pontyfikat przebiegał w cieniu skandali i walk z antypapieżem Ursynem. Św. Bernard z Clairvaux w dziełku De considratione krytykował dwunastowieczny styl funkcjonowania papiestwa, szkicując zarazem program reform.
Jednak szczególnie nie przebierała w słowach św. Katarzyna ze Sieny, piętnując hierarchów kościelnych. Oto jedna z jej bardziej wyważonych wypowiedzi: „Ale oni mają swój stół w gospodach, gdzie klnąc i przysięgając krzywo, roztaczają publicznie swe nędze i grzechy. […] Żyją jak nicponie i oszuści. Ponieważ przegrali swą duszę i wydali ją w ręce szatana, przegrywają teraz bogactwa Kościoła i dobra doczesne, trwoniąc to, co otrzymali mocą krwi. Przeto ubogi nie ma należnej mu części, a Kościół jest ograbiony i nie ma najpotrzebniejszych przedmiotów” (św. Katarzyna ze Sieny, Dialog CXXIII). Taką listę „świętych krytyków” można by z łatwością wydłużyć, przywołując postaci zarówno z Kościoła zachodniego jak i wschodniego.
Warto jednak pamiętać, że święci mieli też poczucie swej wielkiej słabości i grzeszności. Widząc zło panoszące się w Kościele, mimo wszystko w z oddaniem w nim trwali.
Dziś prym wiodą „nieświęci krytycy”, którzy najczęściej sytuują się na zewnątrz Kościoła i nie mają z nim nic wspólnego (albo jest to związek bardzo luźny).
Zmieniło to w dużej mierze charakter krytyki. Jest ona podyktowana niechęcią, niezadowoleniem czy nawet wrogością i ma na celu poniżenie Kościoła. Płynie bezpośrednio od osób, które z jakichś powodów zraziły się do niego, ale często jest też inspirowana przez ukryte – jak mówił Jan Pan II – „centra antyewangelizacyjne”, dla których Kościół (zwłaszcza katolicki) stanowi przeszkodę na drodze do ustanowienia światowego totalitaryzmu odznaczającego się pogardą dla życia i godności osoby.
Takie zjawiska jak homoseksualizm, pedofila, chciwość (koronne dziś zarzuty wobec ludzi Kościoła, a zwłaszcza duchownych ) są o wiele bardziej rozpowszechnione poza nim, szczególnie w środowiskach nastawionych wrogo do każdej religii (choć oczywiście jest to starannie przemilczane). Prawdziwa krytyka Kościoła potrafi dobrze rozważyć czas i miejsce, w którym jest formułowana.
Kościół – tajemnica wiary
Refleksję o Kościele trzeba zacząć od wiary, która jest przyjęciem za rzeczywiste czegoś, czego nie widać, Wiara jest bowiem przygodą i ryzykiem związanym ze skokiem w Tajemnicę. Doświadczenie ryzyka (i związanego z nim lęku) to pęknięcie między rozumem i wolą, co na gruncie chrześcijaństwa tłumaczone jest jako grzech pierworodny. Z ryzykiem wiąże się lęk przed potwierdzeniem życia. Nie pozwala on odpowiedzieć na zaproszenie, które kierowane jest do człowieka ze strony Tajemnicy. Górę bierze natomiast dławiące poczucie bezpieczeństwa. W ten sposób człowiek usprawiedliwia swoje wycofanie się i egoizm. Wszyscy tego doświadczają, ale niewielu potrafi właściwe zdefiniować swą egzystencjalną kondycję.
Czy można uniknąć wspomnianego ryzyka a przynajmniej je złagodzić? Dla chrześcijan zabezpieczeniem przed ryzykiem wiary jest wspólnota Kościoła, czyli inni ludzie, którzy nie bez trudu podjęli odpowiedzi na wezwanie. Wiara nie jest tylko wydarzeniem jednostkowym. Nie może istnieć bez owego „razem”, które nazywamy Kościołem. Praktyka wiary i doświadczenia Boga rozwija się we wspólnocie. Rozdzielenie wiary i Kościoła, aby w ten sposób stworzyć subiektywny kanon wierzeń, prowadzi na niebezpieczne manowce, na których wszystko wolno i nic już nie obowiązuje. Wielką pokusą jest temporalizacja prawdy. Degraduje to prawdę do rynkowej oferty, do produktu, który można zwrócić, jeśli nie spełnia naszych oczekiwań, bądź do przemijalnej mody – miłej lecz nietrwałej.
W Kościele – czy nam się to podoba czy nie – Bóg jest niezawodnie obecny i udziela się poprzez swe słowo i sakramenty. Prawdą jest, że gwarancją prawdziwej miłości i łaski zbawienia (oczywiście jeśli ktoś tego pragnie) nie jest wyłącznie przynależność do jakiegoś Kościoła instytucjonalnego czy innej wspólnoty religijnej.
Z drugiej jednak strony prawda, spełnienie, szczęście i miłość nie może podlegać całkowitej dowolności, emancypacji i niezależności; nie może stać się subiektywnym wyrazem zachcianek, żądz, koniunktur, modeli społecznych tworzonych w celu manipulacji i zarobienia na adresatach przekazów medialnych. Tworzy i buduje jedynie taka postawa, która rozpoznaje swoje źródło i siłę w miłości Chrystusa: w bezinteresownej ofierze z życia. Każda inna miłość obciążona jest mniej lub bardziej egoizmem. Kto poszukuje spełnienia i miłości prawdziwej musi (niejednokrotnie z wielkim bólem!) otworzyć się na Tajemnicę, którą (często niedoskonale) przechowuje Kościół.
W perspektywie doczesnej odchodzenie ludzi od katolicyzmu interpretuje się najczęściej jako problem instytucji Kościoła. Świątynie pustoszeją, maleją wpływy finansowe, zmniejsza się znaczenie społeczne katolickiej wspólnoty. ·A zatem według kryteriów, jakimi są liczebność, siła, pieniądze, władza, Kościół ma problem. Ostatecznie jednak nie o to chodzi w misji Kościoła. Jego celem jest bowiem doprowadzenie ludzi do zbawienia, które dokonuje się przez Jezusa Chrystusa. W tej perspektywie to nie tyle Kościół ma problem, kiedy ktoś porzuca katolicką, chrześcijańską wiarę, ile problem ma przede wszystkim ten, kto odchodzi. Tylko Kościół ma do dania światu słowo zbawienia. Jeśli zaś świat je odrzuca, to tym gorzej dla świata.
Wiara w Kościół wymaga, aby przyjąć go nie w stanie idealnym (bo takiego nie znajdziemy!), ale w takim, w jakim jest w swojej szarej, codziennej i kenotycznej rzeczywistości. Chcąc przyjąć wielki skarb Tajemnicy Boga, trzeba zgodzić się na to, że mieści się on w „naczyniach glinianych” i w „ciele poniżonym” – jak pisze apostoł Paweł. Bóg potrafi działać też przez poprawnych politycznie biskupów, niedouczonych i letnich księży oraz wiernych, którym czasem sporo i słusznie można zarzucić. Nie trzeba martwić się bardziej o Kościół niż o własne nawrócenie! Wtedy przyjedzie też doświadczenie żywego Kościoła, z którego nie chce się uciekać, bo z pewnością będzie atrakcyjny.