Dlaczego wszyscy jadą do Końskich bez zgody konia? – napisał w piątek 11 kwietnia na portalu X poseł Koalicji Obywatelskiej Roman Giertych. Ostatecznie nie wszyscy, ale kilkoro niezaproszonych kandydatów pojawiło się na rynku oraz w hali sportowej kilkunastotysięcznego miasteczka w województwie świętokrzyskim, gdzie spektakle telewizyjne zorganizowały dwa medialne tercety. Sceny, do jakich doszło w centralnej Polsce, nie tylko przejdą do historii politycznej naszego urokliwego bantustanu, ale też stanowią punkt zwrotny kampanii wyborczej.
Zaczęło się od tego, że 27 marca podczas konferencji prasowej zorganizowanej w Końskich bezpartyjny kandydat Prawa i Sprawiedliwości Karol Nawrocki wezwał swego oponenta z Koalicji Obywatelskiej do debaty na temat bezpieczeństwa. „Wzywam Rafała Trzaskowskiego do walki na argumenty” – powiedział szef Instytutu Pamięci Narodowej. Wybór miejsca nie był przypadkowy, ponieważ to właśnie w Końskich pięć lat temu prezydent Warszawy nie pojawił się na debacie organizowanej przez TVP, uznając, że nie jest ona bezstronnym organizatorem. „Mam nadzieję, że w ciągu ostatnich pięciu lat pierwiastek męskości Rafała Trzaskowskiego jest już na odpowiednim poziomie i nie stchórzy” – ogłosił popierany przez PiS kandydat na prezydenta Polski.
Po kilkunastu dniach namysłu wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej postanowił odpowiedzieć na wezwanie i dyktując własne warunki gry, zaprosił Nawrockiego na pojedynek. „Tylko ostrzegam, trzeba będzie odpowiadać na pytania dziennikarzy. Już w najbliższy piątek o godzinie 20. Czekam na Pana w Końskich” – zapowiedział Trzaskowski w spocie opublikowanym 9 kwietnia, a więc dwa dni przed wyznaczonym terminem „ustawki”, na którego końcu zapytał szefa IPN-u: „Wystarczy Panu odwagi?”. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin pomiędzy sztabami wyborczymi rozegrała się batalia o warunki, w jakich miałaby się odbyć wyczekiwana debata.
Nie(za)proszeni goście
Kością niezgody okazała się kwestia udziału mediów. Sztab kandydata KO obstawał przy tym, by dopuścić dziennikarzy jedynie trzech stacji, czyli TVP, TVN oraz Polsat, podczas gdy sztab bezpartyjnego kandydata PiS upierał się, że dyskusję powinni prowadzić także pracownicy TV Republika oraz wPolsce24. Choć na kilka godzin przed planowanym wydarzeniem ciągle trwały negocjacje, to ich fiasko można było przewidzieć już poprzedniego dnia wieczorem. Koalicję trzech telewizji postanowiła ubiec bowiem TV Republika i w czwartek 10 kwietnia poinformowano za pośrednictwem jej mediów społecznościowych, że „w związku z niedopuszczeniem ich telewizji do przedwyborczej debaty organizowanej przez TVP w likwidacji, postanowili stworzyć przestrzeń do rzeczowej, uczciwej i otwartej rozmowy o przyszłości Polski”. Dyskusja miała rozpocząć się o godzinie 18.50, a zaproszenia wystosowano do sztabów Nawrockiego i Trzaskowskiego. Kolejnego dnia podczas konferencji prasowej, nawiązując do plenerowej dyskusji Republiki, były premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że Nawrocki „na rynku w Końskich będzie dziś czekał na Trzaskowskiego i jest otwarty również na pytania TVN, TVP, innych telewizji”. Wkrótce okazało się jednak, iż do położonej w centralnej Polsce mieściny wybierają się nie tylko dwaj kandydaci.
W kolejnych godzinach zaczęły spływać zaskakujące informacje o kolejnych pretendentach, którzy ruszyli do Końskich. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia miał spotkać się z wyborcami na Dolnym Śląsku, ale oświadczył, że „zmienia swoje plany kampanijne” i z walecznym nastawieniem ruszył, by bronić wolnych i uczciwych wyborów, których podobno strzec powinna reżimowa telewizja. O swojej obecności chyżo poinformowali też Magdalena Biejat, Joanna Senyszyn i Marek Jakubiak. Z kolei dziennikarz Krzysztof Stanowski udostępnił w swych mediach społecznościowych zdjęcie nawigacji ustawionej na Końskie i napisał, że „nie ma jego zgody na to, by publiczna telewizja zakłócała demokratyczne wybory”. „Żądam dostępu na równi z innymi kandydatami” – dodał. Niedługo później okazało się, iż media szykujące się do batalii jeden na jeden, bez problemu zorganizowały dodatkowe mównice, aby pomieścić wszystkich chętnych.
Pod presją kontrkandydatów Trzaskowski w ostatniej chwili postanowił zmienić zdanie, co zresztą stało się znakiem rozpoznawczym kampanii wyborczej prezydenta Warszawy i bez cienia żenady – niespełna dwie godziny przed wydarzeniem – zaprosił pozostałych pretendentów. „Dzisiaj dowiaduję się, że bardzo wielu kandydatów zmierza do Końskich. Myślę, że przez szacunek dla nich i przede wszystkim przez szacunek dla wyborców, trzeba tę debatę rozszerzyć” – powiedział kandydat KO w nagraniu opublikowanym o godzinie 18.20. „Ja będę czekał o godzinie 20.00 w Końskich. Mam nadzieję, że ta debata będzie o Polsce i że będzie ona poważna i z szacunkiem dla wszystkich, którzy wezmą w niej udział” – dodał. Materiał Trzaskowskiego spotkał się z mocną reakcją Sławomira Mentzena, który zapytał retorycznie: „Wy jesteście poważni? O 18:20 zaprasza Pan na debatę na 20? Mam się tam teleportować?”. Kandydat Konfederacji już wcześniej oznajmił, że „nie będzie brał udziału w tym cyrku”, gdyż ma zaplanowane spotkania z wyborcami i nie zamierza ich odwoływać, by „próbować wejść na debatę, na którą nie jest zaproszony”.
Nieoczekiwany obrót spraw
Ostatecznie na miejskim rynku, gdzie swą scenę ustawiła TV Republika, pojawiło się pięcioro kandydatów. Na debatę, w której współprowadzącymi byli także dziennikarze wPolsce24 i TV Trwam, wejście smoka zaliczyła powracająca do polityki niczym Maryla Rodowicz na Sylwestra – Senyszyn. Udział publiczności wyraźnie wspierającej Nawrockiego, a wygwizdującej marszałka rotacyjnego, sprawił, że wydarzenie miało charakter cyrkowy. Takowe wrażenie jedynie wzmacniały wypowiedzi kandydatów. Drwiący sobie z „poważnych polityków” Stanowski zapowiedział, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy prezydentury zbuduje sześć elektrowni atomowych, na co zareagowała była poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, krytykując założyciela Kanału Zero za zbyt małą ambicję. „Myślę, że 100 dni to jest ten odpowiedni termin. Nie lękajcie się” – powiedziała Senyszyn, a ów dialog dobrze obrazował poziom pierwszej debaty prezydenckiej. Po jej zakończeniu kandydaci czym prędzej opuścili scenę i udali się w kierunku hali, gdzie czekali na nich – obok Trzaskowskiego – przedstawiciele „poważnych” mediów.
Wydarzenie obróciło się przeciwko jego organizatorowi, czyli prezydentowi stolicy. Z jednej strony kandydata KO atakowali wszyscy, a on bronił się dość nieumiejętnie, z drugiej natomiast powstały wątpliwości dotyczące kwestii organizacyjnych. Przedstawicielka TVP Joanna Dunikowska-Paź poinformowała na wizji, że „organizatorem debaty jest sztab wyborczy kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego, a Telewizja Polska, TVN24 i Polsat News podjęły się przeprowadzenia i zrealizowania tej debaty”. Jak ustaliła „Wirtualna Polska”, halę na to wydarzenie wynajął Dom Mediowy AM Studio z Warszawy, wykonujący w przeszłości usługi dla partii Donalda Tuska, a koszt – według informacji TV Republiki – wyniósł 20 tysięcy złotych. To jednak niejedyne wydatki związane z organizacją dyskusji, gdyż – jak wskazał poseł Przemysław Wipler – samo wyprodukowanie sygnału dla takiego wydarzenia wiąże się z wydatkiem „do nawet dwóch milionów (złotych)!”.
Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak w Radio Zet stwierdził, iż „ma nadzieję też, że media przycisną sztab Platformy Obywatelskiej i TVP i zostanie wyjaśnione, kto za to wszystko płacił – czy była to impreza sztabu Platformy, która nie została oznaczona zgodnie z prawem jako materiał Komitetu Wyborczego Platformy Obywatelskiej, czy też była to produkcja TVP i mamy do czynienia z nielegalnym finansowaniem kampanii Platformy przez telewizję publiczną”. W rozmowie z portalem niezalezna.pl burmistrz Końskich Krzysztof Obratański powiedział, że zamiar wynajęcia hali zgłosiła minister Marzena Okła-Drewnowicz z Platformy Obywatelskiej, a aranżacją sali zajęły się osoby, które „przedstawiały się jako przedstawiciele telewizji”. „Kiedy dostałem umowę i sam byłem przekonany i to przekonanie dzieliło wielu moich pracowników, że prowadzimy rozmowy z telewizją lub na rzecz telewizji” – stwierdził Obratański.
Przedstawiciele PO odpowiadają jednak jednoznacznie, że to komitet wyborczy Trzaskowskiego poniósł wszelkie koszty związane z debatą. Pytany w Radio Zet o zawiadomienie do prokuratury dotyczące nielegalnego finansowania kampanii kandydata KO, szef Kancelarii Premiera Jan Grabiec ocenił, że „zarzut jest absurdalny”. Z kolei minister sportu Sławomir Nitras w TOK FM pytany, dlaczego nie było oznaczenia o finansowaniu przez komitet Trzaskowskiego, stwierdził, że nie było takiego obowiązku. „Prawo mówi, że oznaczać trzeba materiały wyborcze. Jeśli spotyka się dwóch, pięciu kandydatów i debatuje, to nie ma takiego obowiązku” – powiedział Nitras.
Zgodnie z planem
Okazało się zatem, iż sztab Trzaskowskiego – dużym kosztem – zorganizował wydarzenie, na którym ich przedstawiciel został zgrillowany przez kontrkandydatów. Co prawda z przeprowadzonego po debacie sondażu IBRIS można było dowiedzieć się, że zdaniem największej grupy badanych to właśnie prezydent Warszawy wygrał debatę, ale złośliwcy skomentowali te wyniki, pytając, czy będzie też jakaś ankieta przeprowadzona wśród oglądających dyskusję. Słabszą postawę faworyta establishmentu dostrzeżono nawet w mediach mętnego ścieku, gdzie zaczęły pojawiać się osobliwe wyjaśnienia takiej sytuacji. Kamil Dziubka w „Stanie Wyjątkowym” stwierdził, że – w przeciwieństwie do polityków, którzy stawili się na debacie TV Republika – prezydent Warszawy „był nierozgrzany”. W odpowiedzi na brawurową tezę Stanowski, z perspektywy uczestnika obu dyskusji zrelacjonował, że po długiej rozprawie sądowej „tak jak stał, w pośpiechu, nawet bez żadnej ciepłej kurtki, ruszył do Końskich”, a po drodze nie miał czasu, aby zatrzymać się i zjeść coś ciepłego.
Dziennikarz napisał, że wśród debatujących znalazł się „zmarznięty po debacie na rynku, po upokarzającej przepychance, żeby dostać się do sali gimnastycznej”. Jak dodał, nie miał nawet kartki papieru ani długopisu, które pożyczył od kontrkandydata oraz obsługi technicznej, a poseł Jakubiak „wszedł na salę na minutę przed startem”. Następnie krótko wyjaśnił, jak wyglądała sytuacja Trzaskowskiego, który stał obok niego „wypacykowany” z plikiem zapisanych kartek, ale „dopiero co siedział w specjalnym pokoiku, gdzie – jak czyta – do debaty przygotowywała go pani psycholog”.
Finalnie w dyskusji, do której zaproszonych było tylko dwóch kandydatów, zabrakło jedynie kilku pretendentów do fotela Prezydenta. Wśród nich znaleźli się Artur Bartoszewicz, Marek Woch, Adrian Zandberg oraz Grzegorz Braun i Mentzen, którzy tego dnia – zgodnie z planem – spotykali się ze swymi wyborcami. Jeszcze w piątek wieczorem kandydat Konfederacji oznajmił, że „nie będzie brał udziału w cyrku”, a zapraszanie na debatę nieco ponad półtorej godziny przed jej rozpoczęciem nazwał „standardami białoruskimi”. Następnego dnia zamieścił w swoich mediach społecznościowych długi wpis, w którym stwierdził, iż sytuacja, jaka miała miejsce w Końskich, „śmierdzi ustawką na kilometr”. „To jest złe na tak wielu poziomach. To jest robienie z ludzi idiotów, robienie cyrku zamiast normalnej debaty” – napisał Mentzen.
Demokratyczne upokorzenie
To, co wydarzyło się 11 kwietnia z jednej strony przejdzie do historii kampanii wyborczych w naszym umęczonym kraju, z drugiej zaś stanowić będzie punkt zwrotny, od którego zaczyna się kolejny etap tegorocznej batalii o głosy. W wyniku powstałego zamieszania część kandydatów, która nie zdecydowała się na upokarzający wyścig, została pozbawiona, choćby i mitycznych, równych szans w wyborach prezydenckich, które zaplanowano na 18 maja. Obserwując sceny, do jakich doszło nieco ponad miesiąc przed głosowaniem, można jedynie sparafrazować słynne powiedzenie i stwierdzić, iż „najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest obserwowanie przeciętnego kandydata przez jeden dzień” w Końskich.