Badacz kupuje publikacje, by napompować swój dorobek. A uczelnia chętnie go zatrudnia, bo wysoko cytowany naukowiec to więcej pieniędzy z grantów i lepsza pozycja w rankingach – czytamy w piątkowej „Gazecie Wyborczej”. Zarabiają wyspecjalizowani oszuści, tracimy wszyscy – podkreśla dziennik.
Naukowcy w Polsce – jak przypomina „Gazeta Wyborcza” – oceniani są głównie na podstawie tego, gdzie i ile publikują. Od tego zależą ich awans, osiągane stopnie naukowe i premie, a często też powodzenie w konkursach grantowych. Na tej podstawie oceniane są też instytuty, a wynik ewaluacji przekłada się bezpośrednio na finanse uczelni.
„Badacze różnie sobie radzą z punktową presją. Niektórzy wybierają drogę na skróty” – podała „GW”, która przypomniała o już wcześniej przez nią opisywanym zjawisku tzw. czasopism drapieżnych, czyli stosunkowo młodych, wysoko punktowanych i zagranicznych, gdzie za odpowiednią opłatą proces publikacji idzie szybciej i prościej.
„Ale można iść jeszcze dalej. I nie tylko ułatwić sobie publikację, ale po prostu ją kupić. Naukowiec, który chce w nieuczciwy sposób napompować dorobek, korzysta z tzw. papierni (ang. paper mills), która oferuje pakiet – artykuł wraz z publikacją w wysoko punktowanym czasopiśmie” – podała „GW”, zachęcając do lektury wywiadu na ten temat z dr hab. Małgorzatą Skórzewską-Amberg.
Gazeta dodaje też, że w ostatnim czasie problem ten mocno porusza środowisko naukowe w Polsce. „Ze związków z papiernikami (tak potocznie nazywa się badaczy, którzy korzystają z usług fabryk artykułów) tłumaczą się liczące się krajowe uczelnie” – czytamy w artykule. Sprawą zajmuje się także Narodowe Centrum Nauki (NCN), które rozdaje publiczne pieniądze na najlepsze badania podstawowe.