Od marca br. przebywam w Chile. Przyzwyczaiłem się do spędzania świąt Bożego Narodzenia poza krajem, zwłaszcza że tym razem jest to łatwiejsze niż w moim wcześniejszym doświadczeniu w Afryce. Bożonarodzeniowy deser „pan de Pascua” smakuje jak polski piernik, indyk zastępuje karpia, a małpi ogon, czyli kawowy likier, zastępuje kompot z suszonych śliwek.
Wszyscy jesteśmy ludźmi w drodze. Przypomina mi o tym zawsze obraz Świętej Rodziny w drodze do Betlejem, a potem ich ucieczka do Egiptu. Przyjechałem do Chile na misje i zatrzymałem się w mojej werbistowskiej wspólnocie. W Santiago zostałem serdecznie przyjęty przez moich współbraci i na obcej ziemi poczułem się jak w domu. Obecnie przebywam w Iquique, 1800 km na północ od Santiago, w małej parafii nad oceanem. Wspólnota parafialna przypomina port na wzburzonym morzu. Zakotwiczyłem tutaj na dłużej i czuję się bezpiecznie.
Nie mogą tego samego powiedzieć siostry zakonne w Nikaragui. Komunistyczna dyktatura Daniela Ortegi zaostrza prześladowania Kościoła katolickiego, nakazując wydalenie wszystkich zakonnic z kraju do 31 grudnia. Od 2018 roku miało miejsce 870 ataków na Kościół w Nikaragui. W listopadzie z kraju został wypędzony bp Carlos Enrique Herrera, przewodniczący episkopatu, ponieważ skarżył się na zakłócanie Mszy przez osoby związane z biurem burmistrza.
Nie mogą tego również powiedzieć migranci z Wenezueli. Do tej pory ponad 700 tysięcy Wenezuelczyków osiedliło się w Chile. Wcześniej byli to ludzie z wykształceniem, ale obecnie do Chile emigrują głównie osoby ubogie. Parafia w Iquique przygotowuje i wydaje posiłki biednym i bezdomnym w soboty. Każdego tygodnia przychodzi tutaj około 120 osób, z czego większość to Wenezuelczycy. Szukają chleba, którego nie znaleźli w swoim kraju.
Przed świętami Bożego Narodzenia wspólnie z proboszczem i katechistami udaliśmy się na obiad do restauracji w porcie. Z lewej strony za oknem dostrzegłem dwa rozbite namioty, w których mieszkały wenezuelskie rodziny. Z prawej, na brzegu oceanu, odpoczywała grupa imigrantów z Boliwii, otoczona walizkami. Iquique stało się dla nich miastem tranzytowym w drodze do Santiago.
Patrzyłem na nich przez okno portowej restauracji. Z jednej strony byłem ja, obcy, który został przyjęty przez wspólnotę parafialną i biskupa, a z drugiej – wyczerpani podróżą cudzoziemcy, którzy szukają swojego miejsca i w niepewności czekają na kogoś, kto ich przyjmie. Kolejne święta Bożego Narodzenia, podczas których zatrzymuję się nad fragmentem z Ewangelii według św. Jana: „Przyszło do swojej własności, ale swoi Go nie przyjęli. Tym jednak, którzy Je przyjęli i uwierzyli Mu dało prawo stać się dziećmi Bożymi” (J 1, 11–12). Każdy ma prawo do emigracji, ale nikt nie powinien być do niej zmuszany.
Przed przyjazdem do Chile pracowałem w Werbistowskim Centrum Migranta Fu Shnefu w Warszawie. Od tygodnia jestem w lokalnym oddziale INCAMI (Instituto Católico Chileno de Migración). Czas zacząć pracę, dla której tutaj przyjechałem.