Miliardy złotych z kieszeni podatników – tyle zapłacą miasta za autobusy elektryczne i wodorowe. Wszystko po to, by wdrażać „zielony” transport.
Takie wydatki wymusza znowelizowana ustawa o elektromobilności i paliwach alternatywnych. Chodzi o miasta powyżej 100 tys. mieszkańców. Te bowiem od stycznia 2026 roku będą mogły kupować wyłącznie autobusy elektryczne i wodorowe.
Są jednak wyjątki – zasady te nie obowiązują pojazdów, które obsługują linie podmiejskie. Według informacji „Dziennika Gazety Prawnej” wyłączenia te wylobbowały m.in. Poznań i Katowice.
Koszty i tak będą horrendalne. Jak podkreślił na łamach dziennika Krzysztof Śmietana, teraz za autobus z silnikiem Diesla trzeba zapłacić ok. 1,5 mln zł. Elektryki są natomiast aż dwa razy droższe. Autobusy wodorowe z kolei kosztują ok. 4 mln zł. „W przypadku tego ostatniego znacznie droższe jest jednak paliwo” – wskazał.
Związek Miast Polskich szacuje, że obecnie w dużych miastach w naszym kraju jeździ 700 autobusów „zeroemisyjnych”. Według nowych przepisów wymienionych musi być ok. 6,5 tys. pojazdów. Według ministerstwa klimatu, proces ten potrwa 16 lat.
Resort klimatu wyliczył, że w ciągu 10 najbliższych lat miasta mają otrzymają wsparcie w wysokości przeszło 10 mld zł.
– Spodziewam się, że w 2025 r. kto żyw będzie kupował diesle. Prawdopodobnie skończy się możliwość ich zakontraktowania z powodu braku mocy przerobowych. W konsekwencji trzeba się też liczyć z napływem dużej liczby pojazdów używanych z Zachodu – ocenił Marcin Żabicki z Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej.
Nie jest też wykluczone, że z powodu kosztownej wymiany i utrzymania taboru część miast zdecyduje się na cięcia w rozkładach jazdy.