Władze Azerbejdżanu starają się jak najszybciej wprowadzić w życie program sformułowany przez prezydenta Ilhama Alijewa, zawierający się w dwóch słowach: „Wielki Powrót”. Rzecz dotyczy jak najszybszego przywrócenia cywilnego życia na terenach byłego samozwańczego państewka Ormian, zwanego przez nich ostatnio Arcachem. To przywrócenie ma polegać nie tylko na zasiedleniu ludnością odzyskanego przez Azerbejdżan terytorium, ale i jego gospodarczym wykorzystaniu.
Ilham Alijew odgrażał się, ze region ten stanie się wręcz wizytówką Azerbejdżanu, symbolem jego prężności i dążenia do odzyskania utraconych ziem. Sytuacja jednak okazała się nie taka prosta. Terytoria odbite przez Azerbejdżan z rąk Armenii, sprawującej polityczną kuratelę nad Arcachem, okazały się bardzo trudne do zagospodarowania. Odzyskane tereny stanowią jedno wielkie pole minowe. Alijew ze zgrozą musiał przyznać, że pełne oczyszczenie odzyskanych obszarów zajmie 30 lat i będzie kosztować 25 miliardów dolarów.
Odbicie przez Azerbejdżan z rąk Armenii okupowanych terytoriów wywołało w jego społeczeństwie euforię. Baku ogłosiło od razu program „Wielkiego Powrotu”, w ramach którego na odzyskane ziemie musieli wrócić wszyscy Azerowie, jacy w czasie pierwszej karabachskiej wojny, toczonej w latach 1991-1994, zostali zmuszeni do ucieczki. Baku twierdzi, że ich społeczność liczy 620 tys. osób. Mieszkali oni głównie na terenie rejonów przylegających do Karabachu. W samym Karabachu, który następnie Ormianie zaczęli nazywać Arcachem, Azerowie stanowili tylko 23 proc. mieszkańców.
Przejęte przez Ormian z Karabachu terytoria należące do Azerbejdżanu tylko częściowo były zagospodarowane i zasiedlone przez Ormian. Większość z nich odgrywało rolę strefy buforowej, przeznaczonej do działań wojennych. Cała infrastruktura mieszkaniowa, drogowa i gospodarcza była obrócona w perzynę. Wszystkie drogi, pastwiska i zrujnowane osady zostały zamienione w pola uprawne. Władze Armenii chciały te tereny zaludnić, ale Ormianie nie zamierzali się tu osiedlać. Powstało niewiele nowych wsi.
Min może być nawet milion
Władze samozwańczej republiki, która powstała w ormiańskiej enklawie Górskiego Karabachu, postanowiły zaminować wszystkie rejony zdobyte na Azerbejdżanie. Obecnie eksperci oceniają, że min tych może być nawet milion. Oprócz nich zalega tam masa niewybuchów pochodzących z pierwszej i drugiej wojny w regionie. Miny zahamowały fale powrotów Azerów do odbitych terenów, stanowiących ich ojcowiznę. Kilkuset z nich jednak zginęło. Spowodowało to wściekłość Baku, które zaczęło obawiać się, że wspaniały militarny sukces w postaci odbicia z rąk Ormian terytoriów stanowiących 20 proc. Azerbejdżanu zaczyna mu się wymykać z rąk. Dlatego też zdecydowało się na trzecią operację, polegającą na całkowitym zajęciu zbuntowanej ormiańskiej republiki i zmuszeniu Ormian do jej opuszczenia.
Władze Baku zakładały, że Ormianie nie zdążą zaminować terenu, więc przynajmniej tam będzie można osiedlić Azerów, by dać światu sygnał, że na odzyskanym terytorium zaczyna się wreszcie azerskie odrodzenie. Zgodnie z przewidywaniami Baku, a konkretnie samego prezydenta Ilhama Alijewa, Ormianie nie zamierzali mieszkać w ormiańskiej enklawie pod jego rządami i praktycznie wszyscy wyjechali do Armenii. Władze azerskie natychmiast przystąpiły do zacierania wszystkich śladów ormiańskich w regionie. Stolica Arcachu Stepanakert została przemianowana na Chankendi. W mieście odbyła się triumfalna parada wojskowa, a flaga Azerbejdżanu została uroczyście podniesiona na maszt.
Zamiatanie po Ormianach
Założony przez karabachskich Ormian „Uniwersytet w Arcachu” został dekretem prezydenta Alijewa przekształcony w „Uniwersytet w Karabachu”. Wszystkie ślady po karabachskich Ormianach nie tylko w ich dawnej stolicy, ale i na terytorium całej enklawy, są systematycznie zacierane. Mimo ucieczki Ormian z dawnej ormiańskiej enklawy nie obserwuje się masowego napływu ludności azerskiej. Gospodaruje w nim azerskie wojsko, zakładające swoje garnizony. Azerowie, którzy według spisu z czasów sowieckich, przeprowadzonego w 1979 r., stanowili 11 proc. ormiańskiej enklawy, nie spieszą się z powrotem do domu. Najstarsi z nich, którzy opuścili Karabach po pierwszej wojnie na początku lat dziewięćdziesiątych, zmarli na wygnaniu, a ich dzieci spędziły swoje dorosłe życie w innych częściach Azerbejdżanu. Ich dzieci też się tam urodziły i związały z nimi swój los. Z pachnącego ropą naftową Baku nie jest łatwo przeprowadzać się w jakieś górskie ostępy, gdzie trzeba wszystko zaczynać od zera.
Między Armenią a Azerbejdżanem nadal nie ma podpisanego traktatu pokojowego, więc sytuacja w Karabachu jest tymczasowa. W ormiańskich sieciach społecznościowych można przeczytać głosy, że Ormianie chcieliby wrócić do Karabachu, ale pod opieką społeczności międzynarodowej, w tym Unii Europejskiej, i oczywiście na innych warunkach, niż proponuje im Azerbejdżan. Wciąż liczą na status autonomii, o czym Baku nie chce nawet słyszeć. Z kolei u Azerów nieoficjalnie pojawiają się informacje, że rząd Azerbejdżanu nie podpisze z Armenią żadnego traktatu pokojowego, jeżeli ta nie przekaże mu planów pól minowych na odbitych terenach. Bez nich, zdaniem azerskich wojskowych, rozminowywanie ich będzie trwało w nieskończoność!
Nie wiadomo jednak, czy Erywań w ogóle dysponuje takimi planami. Nie da się wykluczyć, ze wojskowi Stepanakertu zakładali pola minowe spontanicznie i chaotycznie, bez żadnych planów. Im bowiem nie bardzo były potrzebne. Na razie więc wszystko wskazuje na to, że zagospodarowywanie odbitych przez Azerbejdżan terytoriów będzie procesem długim, żmudnym i raczej mało atrakcyjnym dla zagranicznych inwestorów.