Kalifornia była pierwszym amerykańskim stanem, który zezwolił na obrót marihuaną medyczną. Stało się to w 1996 roku. Teraz mija siedem lat od dekryminalizacji używania marihuany w celu „rekreacyjnym” (57% głosów „za” w referendum z 2016 roku) . Tymczasem legalny biznes się zwija, bo jest mało opłacalny.
Powoduje to przede wszystkim nadprodukcja, ale także zakaz eksportu do innych stanów, a przede wszystkim wprowadzenie szeregu podatków na wszystkich etapach jej pozyskiwania, od uprawy, przez produkcję, dystrybucję i sprzedaż. Do tego dochodzą sprzeczne i różne przepisy na poziomach hrabstw, czy gmin.
Doszło do tego, że pomimo legalności obrotu, zwycięsko wychodzi tu dalej obrót czarnorynkowy, tym bardziej, że nie wiele za to grozi. Mówi się o odrodzeniu czarnego rynku, kosztem rynku legalnego, chociaż dekryminalizacja marihuany miała przecież przynieść odwrotny skutek. Swoją rolę odgrywa tu przede wszystkim… cena.
Do sklepu z wyrobami z marihuaną można wejść po okazaniu dowodu osobistego ochroniarzowi. W Kalifornii trzeba mieć ukończone 21 lat, niezależnie od tego, czy jest to roślina w naturalnej postaci, czy chodzi o zakup produktów pochodnych, jak napoje, cukierki, czekoladki, a nawet kremy do twarzy, balsamy i maści.
Przemysł konopi indyjskich w Kalifornii radzi sobie słabo. W 2022 r. rynek obliczono na 5,3 miliarda dolarów, ale przychody spadły w 2023 o 8,2%. Na poziomie federalnym ten miękki narkotyk nadal jest zakazany i chociaż 24 stany zdepenalizowały używanie konopii indyjskich do celów rekreacyjnych, a 16 innych dopuszcza je do użytku medycznego, to ponadstanowa wymiana handlowa produktów nie jest dopuszczalna.
Źródło: Le Figaro