Strona głównaMagazynOstatnia banderowska ofensywa

Ostatnia banderowska ofensywa

-

- Reklama -

Banderowcy, zatrzymani kontrakcją oddziałów Armii Krajowej wczesną jesienią 1943 r., nie zrezygnowali ze swego głównego celu, tj. dokończenia eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu. U progu wkroczenia oddziałów Armii Czerwonej poderwały się, czy raczej zostały poderwane do ostatniej ludobójczej akcji. Ich działania były rzecz jasna skoordynowane. Atakując przedmieścia miast, w których za bezpieczeństwo Polaków formalnie odpowiadali Niemcy, chcieli zmusić polskich uciekinierów, pochodzących z niedomordowanych wsi, by jak najszybciej je opuścili i uciekli do Generalnego Gubernatorstwa.

Atakując nieliczne skupiska i bazy samoobrony w powiatach rówieńskim, łuckim, kowelskim i włodzimierskim liczyli, że uda im się je wyrżnąć. Zakładali, że uda im się je podejść bez walki. Działali podstępnie, zbliżając się do polskich posterunków w niemieckich mundurach. Wiedzieli, że Polacy do Niemców nie będą strzelać, bo od Niemców zależał byt każdej samoobrony. Odważyli się nawet zaatakować Przebraże, nie zważając, że właśnie tam dwukrotnie odebrali srogie baty.

- Reklama -

Grudzień 1943 r. był miesiącem, w którym oddziały UPA chciały dokończyć swego zbrodniczego dzieła i wyrżnąć do reszt Polaków y, którym udało się ujść z życiem. Ich działania wczesną jesienią zostały zatrzymane przez oddziały AK. Do początków zimy udało im się jednak zebrać nowe siły. Banderowcy przesuwali swoje oddziały na Zachód, uciekając przed szybko posuwającą się na Wołyniu Armią Czerwoną i postanowili użyć ich do ostatecznej rozprawy z Polakami w powiatach rówieńskim, kowelskim i włodzimierskim. Główne uderzenie na polskie ośrodki samoobrony, a także mniejsze miasteczka, miały nastąpić w okresie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Dowództwo banderowskie liczyło, że w tym czasie polskie samoobrony da się łatwiej zaskoczyć. Nie wszędzie jednak te nadzieje się spełniły.

Gdy wywiad Przebraża ustalił, że banderowcy po raz kolejny zamierzają ich zaatakować, tym razem w noc sylwestrową z 1943 na 1944 rok, dowódca załogi postanowił urządzić na banderowców zasadzkę. Piętnaście kilometrów od bazy samoobrony, przy drodze z Omelna do Żurawicz, z którego mieli nadejść banderowcy, na ukrytych pozycjach zalegli członkowie oddziałów samoobrony. Gdy bandyci znaleźli się w zasięgu strzałów, ppor. Henryk Cybulski „Harry” wydał komendę: ognia! Banderowcy szli szykiem nieubezpieczonym, nie spodziewali się, że Lachy z Przebraża zrobią im powitanie w tak dużej odległości od swojej bazy. W krótkiej walce Ukraińcy ponieśli dotkliwe straty i rzucili się do ucieczki, nie kontynuując walki. Była to z ich strony ostatnia próba uderzenia na Przebraże.

Ponieśli dotkliwe straty

Nie wyszła też banderowcom rzeź Ołyki. W Wigilię 1943 r. zamordowali na przedmieściach Ołyki, czyli w Zawrociu, 43 osoby. Zrobili to w wyjątkowo bestialski sposób. Byli jednak wściekli, bo większość Polaków schroniła się w zamku Radziwiłłów, w którym stała niewielka niemiecka załoga. W sumie w zamku schroniło się około tysiąc pięćset ludzi. 3 stycznia 1944 r. Niemcy opuścili jednak Ołykę. Miejscowy oddział samoobrony musiał sam odpierać ataki banderowców, którzy liczyli na łatwy łup. Nie chcieli jednak oni ryzykować ataku na zamek. Czekali, aż obrońcom skończy się amunicja i żywność, i będą mogli bezkarnie hulać po pomieszczeniach zamku. Obrońcy zdążyli jednak poinformować o swoim położeniu dowództwo Przebraża, które natychmiast zorganizowało ekspedycję ratunkową. Po mieszkańców Ołyki wyjechało 250 sań i dwie kompanie samoobrony, liczące w sumie trzystu żołnierzy samoobrony. Udało im się szczęśliwie ewakuować mieszkańców Ołyki. Był to duży sukces samoobrony z Przebraża. Plany banderowców nie zostały zrealizowane.

Banderowcy chcieli także zniszczyć skupiska Polaków w rejonie znienawidzonych Zasmyków. Zaczęli od uderzenia na Radomle, Janówkę i Stanisławówkę, Batyń i Lublatyn. Uderzyli rano 25 grudnia 1943 r., chcąc Lachom urządzić „krwawe święta”. Do Radomla dostali się podstępem. Jak wynika z relacji świadków, wjechali do miejscowości na wozach przykrytych słomą, powożonych przez woźniców w niemieckim umundurowaniu. Miejscowa samoobrona nie chcąc wchodzić w konflikt z Niemcami, szybko ukryła broń i pośpiesznie ruszyła do domów. Gdy furmanki znalazły się między zabudowaniami, spod słomy wyskoczyli banderowcy i rozpoczęli krwawe żniwo. Natychmiast dołączyły do nich następne watahy żądne krwi. Samoobrona stawiała rozpaczliwy opór, starając się osłonić ucieczkę ludności w stronę Zasmyk. Dopiero przybycie z Kupiczowa kompanii por. Stanisława Kądzielowy „Kani” na saniach zmieniło sytuację. Napastnicy zostali odparci. Zamordowali jednak bestialsko 58 osób. Wiele z nich miało głowy rozpłatane siekierami, a na ciałach inne oznaki bestialstwa. Gdyby jednak nie szybka pomoc por. „Kani”, ofiar byłoby o wiele więcej.

23 grudnia 1943 r. ukraińska bojówka zaatakowała kolonię polską Nowa Dąbrowa. Tamtejsza samoobrona, stosunkowo silna, stawiła opór i wezwała na pomoc oddział por. „Jastrzębia” z Peresieki. Dwa plutony natychmiast wyruszyły i rozgromiły banderowców, którzy uciekając, schronili się za Stochód. W walce zginął jeden z żołnierzy „Jastrzębia” Franciszek Moniuszko „Maj”. W tym samym czasie banderowcy napadli także na Nową Dąbrowę, ale wycofali się za Stochód, gdy z pomocą miejscowej samoobronie przybył patrol z oddziału „Jastrzębia”.

Napad na Kowel i Łuck

15 grudnia 1943 r. bojówka UPA podeszła od strony wsi Budyszcze, stanowiącą ukraińską bazę, wtargnęła na przedmieścia Kowla i obrzuciła granatami kilka budynków zamieszkałych przez polskie rodziny. W trakcie tego napadu zginęło kilku Polaków. Budyszcze stanowiło ważne ogniwo w systemie banderowskich wsi w gminie Lubitów. Miała powiązanie z Kołodeżnem, Lubitowem i Woroniami. Mordowano w niej wszystkich przechodzących przez nią Polaków. W pierwszych dniach lutego 1944 r. likwidując zagrożenie z jej strony, oddział por. Zbigniewa Twardego „Trzaska” uderzył na wieś, wypierając z niej oddział UPA i zmuszając ludność cywilną do ucieczki. Wieś została spalona. By zapewnić bezpieczeństwo dla ludności polskiej w pobliskich wsiach, mjr „Kowal”, czyli Jan Szatowski, polecił umieścić w niej kompanię dyspozycyjną AK Zgrupowania „Gromada”.

„Krwawe” Święta Bożego Narodzenia w 1943 r. banderowcy chcieli także urządzić Polakom w Łucku. W Wigilię bojówki UPA zaatakowały Barbarowszczyznę, Hnidawę, Krasne, Wólkę, ul Rówieńską. Ofiarami napadu byli głównie uciekinierzy z różnych części powiatu. Niemcy odpowiedzialni za bezpieczeństwo w mieście nie zrobili nic, żeby odeprzeć atak banderowców i grasowali oni całkowicie bezkarnie. Na przedmieściu Hnidawy włamali się do kilku domów, w których żyło po kilka rodzin, najczęściej z małymi dziećmi. Wszystkich mordowali siekierami, a główki dzieci rozbijali o mury domów, popisując się swoim zezwierzęceniem. W jednym z domów swoje ofiary porąbali na kawałki. Łącznie na tym przedmieściu w azjatycki sposób rezuni wymordowali 57 osób. Na Wólce zarąbali 24 osoby, na Krasnym 16. W jednym z domów oprawcy rozłożyli zwłoki ofiar na talerzach wigilijnych. Liczba ofiar tej banderowskiej akcji przekroczyła 100 osób. Zwłoki na cmentarz zwożono w 27 furmankach.

Podobną akcję banderowcy przeprowadzili we Włodzimierzu Wołyńskim. Zaatakowali polskie domy przy ul. Uściłuckiej, nie zważając na to, że znajdowały się na niej niemieckie koszary. Cała rzecz musiała być z nimi uzgodniona, bo banderowcy działali tak, jakby Niemców w koszarach nie było. Polacy, do których domów nie dotarły jeszcze ukraińskie bojówki, pobiegli do koszar i prosili oficera na dyżurce, żeby pomógł rodakom. Oświadczył, że widzi całe zdarzenie, ale nie dostał rozkazu. Kontaktował się zapewne ze zwierzchnikami, ale ci nie kazali mu reagować. Wystarczyło zaś, by puścili parę serii z karabinów maszynowych, choćby nad głowami napastników, by ci uciekli. Nie czynili tego jednak, pozwalając banderowcom, by podchodzili do kolejnych budynków i je podpalali, wrzuciwszy wcześniej do ich środka granaty. Banderowcy mordowali głównie staruszków, a także kobiety i dzieci. Mężczyźni i cała młodzież wymaszerowali do Bielina na zarządzoną mobilizację zgrupowania „Osnowa”. W masakrze na ulicy Uściłuckiej zginęła m.in. rodzina Cieślińskich, w tym ojciec słynnego później zagończyka „Piotrusia”.

Dowodzący Obwodem Włodzimierskim por. Sylwester Brokowski „Bogoria” pozostawił we Włodzimierzu uzbrojony niewielki garnizon w sile kompanii, dowodzony przez porucznika Jana Kubalskiego „Grota”, który był jednocześnie konspiracyjnym komendantem miasta. Mógł on jednak ruszyć swoich ludzi tylko w ostateczności, gdy Niemcy opuszczą miasto, a UPA podejmie próbę jego opanowania, by dokonać w nim rzezi Polaków. 18 stycznia 1944 r. do „Bogorii” dotarła taka właśnie wiadomość. Wynikało z niej, że Niemcy wycofują się z miasta, a UPA koncentruje swoje oddziały. „Bogoria” nie miał czasu sprawdzić tej informacji. Wyglądała ona na wiarygodną, tym bardziej że wcześniej jego zwiadowcy stwierdzili wzmożony ruch banderowskich patroli w terenie. W takiej sytuacji „Bogoria”, czując się odpowiedzialny za los zgromadzonych we Włodzimierzu tysięcy Polaków, poderwał na nogi trzy kompanie „Piotrusia”, „Jarosława” i „Lacha” i mimo szalejącej śnieżycy ruszył na odsiecz zagrożonemu miastu.

Partyzanci jechali w zamieci na saniach. Zatrzymali się przy starej cegielni położonej na północno-wschodnim krańcu Włodzimierza. Ukryli się w zabudowaniach cegielni w odległości 2 km od miasta, czekając na rozwój sytuacji. Po kilku godzinach, gdy atak Ukraińców nie nastąpił, „Bogoria” postanowił wycofać oddziały. Ubezpieczenie zgrupowania zatrzymało i rozbroiło bowiem jadących na saniach kilku członków UPA, wysłanych na rozpoznanie sytuacji w rejonie Włodzimierza. Z ich zeznań wynikało, że ich zgrupowanie wychodzi właśnie z Gnojna, by zaatakować bazę samoobrony w Bielinie.

Atak na Gnojno

„Bogoria” natychmiast podjął decyzję o ataku na Gnojno. Jechano co koń wyskoczy, żeby nie dopuścić, by ukraińskie zgrupowanie uderzyło na Bielin. Banderowców nie dało się jednak zaskoczyć. Po drodze bowiem kompania „Piotrusia” natknęła się w Ludmilopolu na wysuniętą placówkę UPA bronioną przez sotnię. Ta wprawdzie rzuciła się do ucieczki, ale strzelanina zaalarmowała bazę UPA w Gnojnie. Okazało się, że banderowcy zamienili wieś w twierdzę trudną do zdobycia. Otaczały ją prowizoryczne bunkry, sieć zasieków i rowów strzeleckich. Z murowanej cerkwi strzelał ckm, który ryglował wejście do centrum wsi. Polskie oddziały na trzy godziny zaległy na przedpolu wsi.

Po trzech godzinach „Bogoria” poderwał żołnierzy do kolejnego ataku. Przyniósł on częściowy sukces. Polacy wdarli się do wioski i odparli ukraiński kontratak, ale musieli się cofnąć. „Bogoria” nie chciał bowiem ryzykować dużych strat, które jego oddziały mogły ponieść od ognia ciężkich karabinów maszynowych. Przy stracie jednego zabitego i trzech rannych wrócił do Bielina. Okazało się, że banderowcy są trudnym i doskonale uzbrojonym przeciwnikiem, dysponującym nie tylko ciężką bronią maszynową, ale także moździerzami. Choć akcję można uznać za nieudaną, to jednak dzięki niej na kilka dni banderowcy wstrzymali swoją ofensywę.

Okazało się, że jednak nie na długo. 25 stycznia 1944 r. ruszyli oni w kierunku Bielina i Sielisk, mordując po drodze polską ludność w Helenówce. Zginęło w niej około 40 osób. Udało im się dojść do osiedli Antonówka-Borek, Stefanówka, Helenówka, Andersówka, Białozowszczyzna – dochodząc do traktu drogowego Kowel-Włodzimierz Wołyński. Banderowcy uderzenie to robili we współpracy z Niemcami. Ściągnęli posiłki z kilku okolicznych wsi i zaatakowali na znak Niemców. Ci podjechali trzema pancerkami pod dom w Andersówce i podpalili jeden z budynków. Gdy banderowcy zobaczyli łunę, uderzyli na wszystkie osiedla.

Ludność polska rzuciła się do ucieczki. Większość z nich zdołała uciec, ale napastnicy zdołali dopaść mieszkańców Helenówki i Stefanówki, mordując ich na podwórku Władysława Szweda. Zabili bestialsko około 40 osób, w tym kilkoro małych dzieci, którym rozbijali główki o stojące tam narzędzia rolnicze. Na pomoc mordowanym przybyły z rozkazu „Bogorii” dwie kompanie „Jarosława” i „Lecha”. Wyparły one napastników z zajętego terenu. To jednak nie rozwiązywało sprawy. W mordowaniu polskiej ludności uczestniczyli nie tylko Ukraińcy z Gnojna, ale także Marcelówki, Mohylna i Owadwa. Tego na dłuższą metę nie można było tolerować… To już jednak historia na inny czas.

Najnowsze