Strona głównaMagazynBez tego fundamentu trudno będzie postawić jakikolwiek następny krok

Bez tego fundamentu trudno będzie postawić jakikolwiek następny krok

-

- Reklama -

W poprzednim numerze napisałem, że istotą reform konfucjańskich było stworzenie prawidłowych struktur społecznych. Takich, by w hierarchii pięły się do góry osoby moralne i kompetentne zamiast amoralnych łajdaków, wszelkiej maści karierowiczów i cwaniaków. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić ?

Egzaminy dla urzędników to był oczywiście dobry pomysł, ale Chińczycy czuli, że to nie załatwi sprawy. Jak przesiać ludzi przez sito, na którym pozostaną Ci, którzy naprawdę są zdolni do służenia państwu? Nie sobie, tylko państwu. I będą rozumieć, jakie jest ich miejsce w hierarchii. I nie będą próbowali tego miejsca różnymi sztuczkami podwyższać. W naszej cywilizacji taka walka o wdrapanie się jak najwyżej wbrew realnym osiągnięciom odbywa się cały czas. Spryciarze, cwaniacy i karierowicze, często o osobowościach narcystycznych czy psychopatycznych, wspinają się do góry, jak to mówimy u nas, „po trupach”. I nie ma u nas dobrego narzędzia, żeby ten proces jakoś powstrzymać. Dodajmy koniecznie, że po trupach ludzi często moralnych i kompetentnych, bo tacy poddają się częściej niż pozbawione empatii i pewne własnej wartości osoby z zaburzeniami osobowości. I mamy gotowy przepis na psychopatyczne elity pozbawione empatii, dla których ważny jest wyłącznie ich własny interes.

Zastanawiałem się, jaką formę powinien przybrać ten tekst: czy bardziej naukową, czy luźną, by lepiej zobrazować ten problem. Zdecydowałem się na ten drugi sposób. No to jedziemy. Egzaminy dla urzędników to coś, o czym wszyscy wiedzą. Pomysł oczywisty. Urzędnik musi być dobrze wykształcony. To minimum, z którego w XXI wieku na Zachodzie jednak postanowiono zrezygnować. Przypominam sobie rozmowę pomiędzy dwoma pisowskimi dziennikarzami, chyba jeszcze przed pandemią.

Jeden mówi do drugiego: „cholera, ale to prawda, co mówią, że zatrudniamy na wysokich stanowiskach ludzi kompletnie niekompetentnych”. Na co drugi odpowiada: „owszem, ale pomyśl, jakbyś zatrudnił kogoś kompetentnego i nie daj Boże niesterowalnego, po prostu dobrego fachowca, to po jakimś czasie stracił byś na niego wpływ. A jak na wysokim stanowisku zatrudnisz sprzątaczkę, to wierz mi, z wdzięczności będzie ci wierna jak pies. To co byś zrobił”? „No tak, no tak, też bym zatrudnił sprzątaczkę” – odpowiedział pierwszy. W tym miejscu możemy się uśmiechnąć pod nosem. Ale sprawa jest poważna. Sami zadajcie sobie to pozornie proste pytanie.

Niezależny fachowiec czy zależny ignorant?

Chińczycy uznali, że oprócz fachowości istotna jest również postawa etyczna, a w chińskiej etyce kwestia szanowania hierarchii jest rzeczą bardzo ważną. Konfucjusz uznał, że stworzenie systemu, w którym ludzie będą wiedzieli, gdzie jest ich miejsce w hierarchii, będzie podstawą sukcesu. Wśród pięciu cnót konfucjańskich cnota Li – czyli przestrzeganie rytuałów, zajmuje trzecie miejsce. Gdyby Konfucjusz był Polakiem, to pewnie wyglądałoby to tak, że każdy w parafii wiedziałby, na którą Mszę może pójść i w którym miejscu może usiąść. Bo wynikałoby to z jego miejsca w hierarchii. Wiedziałby też dokładnie, co musi zrobić, żeby się w tej hierarchii przesunąć do przodu bądź spaść na dół. W rodzinie wszyscy wiedzieliby dobrze, jaka jest hierarchia, kto jest najważniejszy, a kto najmniej ważny. To samo w pracy, w urzędzie i tak dalej. Chińczycy żyli w przeświadczeniu, że spełnianie rytuałów świadczy o ich człowieczeństwie i tych, którzy by jakiemuś rytuałowi uchybili, traktowano z pogardą, oczywiście spychając takich „luzaków” w dół drabiny hierarchicznej. Chciałem wam powiedzieć o rytuale, który moim zdaniem jest najciekawszy i jednocześnie stanowi bardzo silne narzędzie tworzenia społeczeństwa hierarchicznego, a tym samym kolektywnego. To rytuał żałoby po rodzicach.

Wynikał on z kanonizowanej w czasach dynastii Han zasady trzech fundamentalnych więzi.

Władca – Poddany

Ojciec – Syn

Mąż – Żona

Relacja Ojciec syn jako najbardziej naturalna miała stać się podstawą, niejako archetypem więzi przeniesionej z rodziny na państwo. Należało zatem ugruntować i tę wież, by na jej podstawie móc zbudować stabilną więź władca – poddany.

Pomysł zaczerpnięto z pism Konfucjusza, który napisał coś w stylu: „Jaki będzie urzędnik z faceta, który nie potrafi nosić żałoby po rodzicach przez trzy lata…?”. A na czym miała polegać owa żałoba? Przez trzy lata (w praktyce 25–27 miesięcy) należało chodzić ubranym w zgrzebny worek, mieszkać w szałasie, nie jeść mięsa, nie uprawiać seksu, nie pracować, a nawet nie używać swojego imienia, tylko specjalne imię żałobne. Przez 25 miesięcy. Ach, zapomniałem dodać, że nie wolno też było chodzić na balangi, ale to się samo przez się rozumie. No i jeszcze chyba trzy razy dziennie trzeba było teatralnie płakać czy szlochać.

Kiedy przeczytałem o tym pierwszy raz, pomyślałem, że z pewnością sprytni Chińczycy znaleźli sto sposobów, żeby te drakońskie zalecania ominąć. Ale tak nie było. Trzeba dodać, że w różnych prowincjach szczegóły tego skomplikowanego rytuału były odmienne, ale najważniejsze było, by ten najważniejszy, świadczący najbardziej o pozycji rodu rytuał wypełnić. Klasy wyższe czasem pozwalały sobie na złagodzenie tego drakońskiego rytuału, ale ludzie prości widzieli w nim najprostszy sposób na zachowanie wysokiej pozycji społecznej i wypełniano go bardzo sumiennie. Wyobrażacie sobie! 25 miesięcy w worku pokutnym, w niewygodnym szałasie czy innym pokutnym schronieniu, bez seksu, mięsa, telewizji i gier komputerowych. Bez piwerka i Netflixa! No ale to był genialny sposób na dyscyplinowanie społeczeństwa, bez użycia państwowego aparatu terroru. Poddany sam dla zachowania własnej twarzy odbywał pustelniczy rytuał, który był powinnością wobec zmarłego rodzica, a cała społeczność, pilnowała, żeby nie oszukiwał.

Życie pod tak wielką presją tego, co ludzie powiedzą, kiedy popełnię błąd, jest pewnie trudne, ale trzeba powiedzieć, że w naszym zachodnim, katolickim świecie, obowiązywały równie, całkiem przyzwoite daty społeczne i obyczaje, których łamanie pociągało za sobą właśnie degradację w hierarchii społecznej, krytykę czy wykluczenie. Dzisiaj, kiedy jesteśmy „wyzwoleni” z tych zwyczajów, posypała się nam moralność i nie tylko. Posypały się struktury społeczne. U nas nigdy nie były tak silnie zhierarchizowane jak w Chinach, ale dawno nie były tak dziadowskie jak dzisiaj. Chińczycy przez dwa tysiące lat przestrzegali swoich rytuałów. Oficjalnie przestały one obowiązywać dopiero w roku 1911, kiedy to upadło cesarstwo, a nim konfucjańskie rytuały, które miały status państwowej religii. Niemniej jeszcze dzisiaj w krajach konfucjańskich zaleca się odbywanie rytuałów w wersji odpowiedniej dla XXI wieku, niemniej z 25 miesięcy nie zrezygnowano.

I co o tym myśleć ?

Pierwsza myśl – dajcie spokój, to kompletne wariactwo, nie dziwię się, że goście jedzą psy. Ale z długiej strony my też mieliśmy swoje zakony, ascezę, posty, życie w czystości, rytuały. Ale rewolucje postmodernizmu „wyzwoliły” nas od tych „średniowiecznych praktyk”. Czy to dobrze? Z pewnością wygodnie. I z pewnością owa wolność uwalnia roje cwaniaków i karierowiczów, którzy tylko patrzą, jak się łokciami przepchać na szczyt drabiny hierarchii społecznej, mimo że powinni być na jej spodzie. Rozmyślając na temat rytuałów i moralności, mam czasem wrażenie, że ważnym elementem jest transparentność życia społecznego, której można przeciwstawić anonimowość życia w dużej aglomeracji. I może od tego powinniśmy zacząć. Zbudować społeczności na tyle małe, by nie degenerował ich efekt anonimowości. Jednocześnie przywracając podstawowy konstrukt społeczny, jakim jest rodzina. Uznać ją za symbol awansu społecznego. Za cel życia. Za największy życiowy sukces. Może od tego powinniśmy zacząć. Podobnie jak Konfucjusz stworzył patriarchalny system państwowy na bazie więzi rodzinnych, to my powinniśmy chociaż odtworzyć samą rodzinę. Bo bez tego fundamentu trudno będzie nam postawić jakikolwiek następny krok.

Najnowsze