Strona głównaMagazynGra o tron. Mocarstwa walczą o wpływy w Polsce

Gra o tron. Mocarstwa walczą o wpływy w Polsce

-

- Reklama -

Władysław Kosiniak-Kamysz premierem rządu PiS-u, PSL i Polski 2050. To nowa gra o tron, polski tron, gra realna, którą już podjęło się supermocarstwo niezadowolone z obecnego stanu rzeczy, czyli rządu Donalda Tuska, który jest w opozycji do polityki Stanów Zjednoczonych. Taka koalicja miałaby stabilniejszą większość w Sejmie w stosunku do obecnej 259 posłów do 242. Stabilniejszą teoretycznie, ponieważ zapewne część posłów Polski 2050 przeszłaby do Koalicji Obywatelskiej. Czy taka nowa koalicja powstanie? Niewykluczone, ale raczej nie teraz.

Sytuacja jeszcze jest niedojrzała, jest „przedrewolucyjna”, ale nie „rewolucyjna”. W skomplikowanej i coraz bardziej niebezpiecznej sytuacji międzynarodowej prezydenckie wybory w Polsce przestały być tylko wewnętrzną sprawą, a stały się pretekstem dla nowego etapu gry mocarstw o nasz kraj. Mocarstwom chodzi o to, czyim pionkiem na szachownicy mamy być, bo taką rolę nam wyznaczają, z czym oczywiście w żaden sposób nie powinniśmy się godzić. W szranki jak zwykle stają Amerykanie i Niemcy. Jeden z tradycyjnych naszych wrogów – imperialistyczna Rosja, wydaje się obecnie wyeliminowana z tej gry.

Natomiast jedni i drudzy kierują za kulis tą powyborczą rozgrywką, która z pozoru może wyglądać jak zwykła powyborcza bijatyka. Prezydenckie wybory w Polsce zakończone zwycięstwem kandydata obywatelskiego Karola Nawrockiego, czyli de facto kandydata PiS, spowodowały, że system nie tylko nie zostanie domknięty, używając słów b. szefa PO Grzegorza Schetyny, czyli rządząca koalicja będzie nadal blokowana przez prezydenckie weto, ale też dokonuje się przewartościowanie pozycji niektórych partii w kierunku dezintegracji wymienionej koalicji.

Z pozoru nic się nie zmieniło w układzie politycznym Polski. Jednego prezydenta, należącego do opozycji względem rządzącej koalicji zastąpi drugi o podobnym profilu politycznym. Dla układu sił w Polsce oznacza to teoretycznie utrzymanie obecnego stanu rzeczy. To teoria, ale praktyka pokazuje coś innego. Na politycznej scenie gwałtowne ruchy wykonuje marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Czy wynika to tylko z faktu katastrofalnego wyniku wyborczego, poniżej 5 proc. (4,99) i opinii jednego z dwóch największych przegranych wśród kandydatów, czy z próby zachowania stanowiska marszałka, czy też z innych powodów? Rozważmy.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Polityka USA wobec Polski

Wbrew popularnej opinii o bardzo dobrych relacjach USA–Polska, stosunek amerykańskich władz do Polski nie był bynajmniej zawsze bardzo pozytywny. Relacje te zawsze były, są i będą pochodnym relacji USA–Rosja. Dla Waszyngtonu Moskwa jest o wiele ważniejszym partnerem niż Warszawa. Wynika to z wielu przyczyn: z potencjału nuklearnego Rosji, z jej ogromu terytorialnego i nieporównywalnej z żadnym państwem głębi strategicznej oraz z posiadania największych chyba na świecie zasobów surowców naturalnych. Dodatkowo i to jest aktualnie chyba dla Amerykanów najważniejsze, że Rosja jest w nieformalnym sojuszu z Chinami i USA są gotowe zapłacić bardzo wygórowaną cenę za realne rozbicie tego sojuszu. Cenę kosztem interesów innych. Kosztem interesów państw Środkowo-Wschodniej Europy, ponieważ na tym kierunku rozwija się rosyjska ekspansja i tam jest główne zainteresowanie Kremla dokonania zmian terytorialno-politycznych.

Żeby nie być gołosłownym, podam parę przykładów. 17 września 2009 r. prezydent Barack Obama ogłosił anulowanie planów umieszczenia stałych elementów tarczy antyrakietowej, w tym bazy pocisków przechwytujących w Polsce. Data ta, będąca 70. rocznicą sowieckiej agresji na Polskę w 1939 r. nie została przypadkowo wybrana. Miała uświadomić nam, kto tu jest panem, a kto podporządkowanym. Dopiero kiedy reset z Rosją okazał się iluzją, Obama zwrócił się w kierunku Polski. Nie przeszkodziło mu to później użyć określenia polish death camp (polski obóz śmierci) w jednym ze swoich przemówień.

Amerykanie mogą porzucić nas nie tylko na rzecz Rosji. Taki przypadek zaistniał, kiedy za prezydentury Josepha Bidena Amerykanie zdecydowali się postawić na Niemcy, czyniąc ich swoim prokurentem na Europę. Agresja Rosji na Ukrainę uczyniła ten projekt nieaktualnym.

Należy jeszcze przypomnieć ustawę 447 amerykańskiego Kongresu. Przyjęta jednogłośnie zobowiązuje Departament Stanu USA do raportowania i wspierania działań na rzecz uregulowania statusu prawnego mienia ofiar Holocaustu, w tym mienia bezspadkowego, do którego absolutnie bezprawnie aspirują różne organizacje żydowskie z USA i która jak się uważa, jest skierowana przeciw podstawowym interesom Polski. Uchwalona w 2018 r. obecnie jest jakby „zawieszona”, ponieważ Amerykanie zrozumieli, że nie można jej procedować i żądać od Polski, żeby ściśle popierała politykę USA w Europie, w tym przede wszystkim udzielała poparcia Ukrainie. Kiedy jednak wojna na Ukrainie się zakończy, a USA ułożą modus vivendi z Rosją i osiągną porozumienie z Niemcami, wtedy sprawa ustawy 447 powróci na wokandę.

Polityka Niemiec wobec Polski

Celem Niemiec jest systematyczne osłabianie Polski i niedopuszczenie do jej szybkiego rozwoju. Celem ostatecznym w stosunku do naszego kraju jest odzyskanie tego, co utracili w wyniku przegranej przez nich II wojny światowej. Niemcy to fałszywy przyjaciel, ukryty wróg polskich interesów. Niemcy cierpliwe budowali rozległą sieć wpływów w naszym kraju, otwierając filie swoich organizacji, a przede wszystkim budując odpowiednie relacje z polskim światem politycznym, co można rozumieć dwojako. Dla Niemiec Polska jest ważnym krajem, o wiele ważniejszym niż dla USA. Zwasalizowanie Polski – a stan zbliżony do tego widzimy obecnie – to możliwość wysyłania tego, co jest w Niemczech zbędne: rzeczy i odpadów poprzemysłowych czy emigrantów, takich, z których nie ma pożytku, obciążających social, niepracujących i bez kwalifikacji. Obecne relacje polsko-niemieckie to ewaluowanie Polski z pozycji zbliżonej do partnerskiej w kierunku wasala. Można to ocenić po tym, co robi rząd Donalda Tuska.

Ograniczenie projektu CPK do karykaturalnych rozmiarów, stagnacja w sprawie rozwoju transportu rzecznego na Odrze i kontenerowego portu w Świnoujściu czy ślamazarne tempo w sprawie budowy elektrowni atomowej, to tylko kilka z bardziej znanych przypadków. Wszystkie one mają jedną wspólną cechę, są sprzeczne z interesami Niemiec. Berlin ma niemało środków nacisków na Warszawę. Jednym z nich jest polityka Unii Europejskiej polegająca na karaniu Polski różnymi groźbami kar finansowych, jeśli nie chce postępować zgodnie z interesami Brukseli i Berlina.

Figury i pionki

Nasuwa się pytanie, czy Polska znajduje się w takim stanie, że obce władze są zdolne nam wyznaczać czy narzucać premiera, tak jak w XVIII wieku wskazywano nam, kogo mamy wybrać na króla w I Rzeczpospolitej? Czy nasza klasa polityczna jest podporządkowana w pełni obcym? Jaki jest poziom tej klasy, świadczy szokujące zachowanie w sprawie premiera Mateusza Morawieckiego. Nasz redakcyjny kolega dziennikarz śledczy Leszek Szymowski podczas przeglądania dokumentów STASI (Służba bezpieczeństwa NRD) natknął się na informację, że Morawiecki miał być zarejestrowany jako nieformalny współpracownik pod pseudonimami „Student” i „Jakob”. Niemcy odmówili Szymowskiemu dostępu do teczki tej osoby.

Zdumiewające jest, że w Polsce na temat zapanowała grobowa cisza. Ani „Gazeta Wyborcza” bezlitośnie chłostająca rząd Morawieckiego, ani opozycja nie wykazały żadnego zainteresowania tą sprawą. O ile dla Koalicji Obywatelskiej podejmowanie tematu agentury niemieckiej nie jest wygodne, to musi budzić zdumienie brak reakcji Prawa i Sprawiedliwości i samego premiera. Państwo, które nie jest z tektury, zareagowałoby, a media pisałyby i mówiłyby o tym, a sam zainteresowany podałby dziennikarza do sądu. Nic się takiego nie stało. Warto dodać, że jedyną partią, która poruszyła tę sprawę w Sejmie, była Konfederacja.

Drugi przykład to premier Donald Tusk, polityk o kaszubsko-niemieckim pochodzeniu, uważany przez Niemców za ich człowieka. Wymowna scena na dworcu w Kijowie pokazała, że kanclerz Merz potraktował premiera Polski jako podporządkowanego mu urzędnika. Palcem wskazał mu, że ma iść do pociągu i Tusk to uczynił. Warto też wspomnieć scenę z Gabinetu Owalnego Białego Domu, kiedy za pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa podpisywano jakąś umowę polsko-amerykańską. Trump siedział w fotelu, a prezydent Polski Andrzej Duda składał swój podpis na stojąco niczym chłopiec na posyłki. Te trzy przykłady osób zajmujących najwyższe stanowiska w polskim państwie pokazują stan polskiej klasy politycznej i ich zachowanie w stosunku do siebie i traktowanie ich przez siły zewnętrzne.

Uzupełniając to, co zostało napisane, należy dodać, że w Internecie znajdują się listy afer przypisywanych formacjom rządzącym przez ostatnie dekady w Polsce. W sumie jest tych afer kilkaset. Przeważająca ilość ich w ogóle nie została rozliczona albo rozliczona w dość ograniczonym zakresie. Jest to ogromny problem dla nas obywateli RP, ale nie dla zagranicy. Zagraniczne figury uważają, że demoralizacja tutejszych pionków ułatwia im dyrygowanie nimi i narzucenia celów swojej polityki.

Cel Ameryki

Zmiana władzy w Polsce wpisuje się w globalne cele USA. Widać, niestety, że Ukraina coraz bliżej jest finalnego niepowodzenia w wojnie z Rosją. Prezydent Rosji Władimir Putin widząc to, nie chce żadnych pokojowych rozmów. Wizja klęski Ukrainy i sprowadzenia jej do pozycji wasalnego państwa Rosji oznacza powrót dobrych politycznych i gospodarczych relacji Rosji i Niemiec, a w konsekwencji wyparcie amerykańskich wpływów z Europy. Dlatego USA wraca do koncepcji zbudowania silniejszej pozycji Międzymorza jako wsparcia dla Ukrainy. Wiadomo, że bez Polski ta koncepcja jest bezprzedmiotowa. Dlatego też chcą zmienić rząd w Polsce z proniemieckiego na proamerykański.

Stan po wyborach

Relatywnie dość silna pozycja tych zagranicznych mocarstw w Polsce nie oznacza, że mogą one dowolnie i w każdym czasie próbować kreować władzę w RP. To musi być zgrane z odpowiednią koniunkturą. Taką właśnie mamy. Z jednej strony jest to postępująca utrata poparcia społecznego przez rząd, a z drugiej strony wyborcza porażka lub klęska kandydatów partii tworzących ów rząd (Trzaskowski, Hołownia, Biejat) w wyborach prezydenckich. Rafał Trzaskowski przegrał bój o prezydenturę z Karolem Nawrockim, Szymon Hołownia został wręcz znokautowany przez Sławomira Mentzena i pokonany przez Grzegorza Brauna, a Magdalena Biejat przegrała z innym lewicowcem Adrianem Zandbergiem. W najgorszej sytuacji znalazł się Hołownia, któremu grozi utrata stanowiska marszałka Sejmu oraz w ogóle marginalizacja pozycji politycznej. Dlatego też wydaje się łatwiejszym celem politycznej operacji niż inni politycy rządzącej koalicji.

Drugi polityk, na którego stawiają Amerykanie, to Kosiniak-Kamysz. Szefowi PSL „oferowane” jest stanowisko premiera. Tutaj jest jednak dość spory problem, ponieważ jest on zdecydowanie antypisowski. Dla niego jednak to może być szansa, ponieważ on jest kolejnym przegranym. Niewystawienie własnej lub innego działacza PSL kandydatury w I turze, udzielenie tylko poparcia szefom innych partii – najpierw Hołowni, a potem Trzaskowskiemu – w znacznej mierze zniszczyło jego pozycję jako liczącego się polityka, a ponadto dodatkowo osłabiło i tak już słabe notowania jego partii. Kosiniak będzie miał poważne problemy z utrzymaniem w niej przywództwa. Jeśli on będzie się nadal upierał w utrzymywaniu obecnej koalicji, a ona będzie tonęła, to PSL się go pozbędzie.

O finalnej decyzji tych polityków zadecyduje sytuacja w Polsce. Koalicjanci Trzeciej Drogi mają świadomość, że uczestnictwo w rządzie Tuska, który nie realizuje koncepcji rozwoju Polski, a tylko administruje i to nieudolnie, ciągnie ich w dół. W Polsce nie da już się dalej rządzić, realizując linię polityczno-gospodarczą Brukseli/Berlina. Obecny kryzys imigracyjny to dopiero początek tego procesu. On będzie narastał i w efekcie ma przynieść zmianę koalicji zakładanej przez Amerykanów: PiS–PSL–Polska 2050, bez proniemieckiej KO i Konfederacji mającej w amerykańskich kołach politycznych opinię antyżydowskiej.

Najnowsze