Strona głównaGŁÓWNYPrzyszłość rasy. Może do tego dojść szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać

Przyszłość rasy. Może do tego dojść szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać

-

- Reklama -

Rewolucja przemysłowa albo industrializacja, okres historycznie bezprecedensowego, dynamicznego, wykładniczego, opartego na akumulacji kapitału i substytucji nim pracy ludzkiej, rozwoju wraz ze spadkiem średnich stóp procentowych w okolice zera, dobiega końca. Była ona krótkim, dynamicznym, przejściem fazowym, pomiędzy cywilizacją rolniczą, zwaną też maltuzjańską, a, rządzącą się zupełnie innymi regułami, cywilizacją postindustrialną.

Industrializacja kończy się tzw. pułapką średniego dochodu. Chociaż jednak faktycznie jest to pułapka, stacjonarny stan, zarówno poziomu produkcji jak i zaludnienia, to już wielkość tej pułapki, docelowa wysokość zamożności – PKB per capita, jaką dane społeczeństwo w trakcie industrializacji osiągnęło, niekoniecznie musi być średnia. Może być bardzo wysoka, jak w Szwajcarii, Szwecji, Tajwanie czy w USA. A może być też niska, tak jak w Rosji, na Ukrainie czy w ChRL.

Przyczyną tych różnic w postindustrialnym dobrobycie są różnice w jakości instytucji. Im więcej w danym państwie jest wolnego rynku, im silniejsza jest ochrona własności prywatnej, im bardziej sprawny, kompetentny i uczciwy jest tam wymiar sprawiedliwości – tym wysokość owej pułapki jest wyższa.

Po osiągnięciu tej pułapki jedyną możliwością dalszego rozwoju jest zwiększanie wydajności, z jaką środki produkcji są przerabiane na użyteczny produkt. Jest to rozwój poprzez innowacje, technologiczne i organizacyjne.

Wszelkie innowacje obarczone są jednak dużym ryzykiem niepowodzenia. Chociaż udane wynalazki mogą wykreować fortunę, to o wiele więcej prób nieudanych sprowadza realną średnią stopę zwrotu z innowacji do bardzo niskiego poziomu. Po drugie nawet udana innowacja na swoją komercjalizację, czas, w którym zaczyna przynosić jakiekolwiek dochody, czeka zwykle bardzo długo.

Obie te cechy sprawiają, że rozwój przez innowacje w porównaniu z czasami industrializacji jest niesłychanie wręcz powolny i w ogóle możliwy tylko przy bardzo niskich stopach procentowych i niezwykle sprawnych instytucjach. Nie zajdzie nigdy w takich krajach jak Rosja, gdzie nie tylko inwestorzy nie mogą ryzykować tak długiego czasu oczekiwania na zwrot, ale i które wpadają w stagnację przy ciągle jeszcze stosunkowo wysokich stopach procentowych.

W świecie postindustrialnym różnice zatem pomiędzy krajami rządzonymi źle a krajami rządzonymi dobrze, chociaż powoli to jednak stale się powiększają. Wytwarza to rosnącą z czasem presję na te pierwsze, aby swoje instytucje, w ten czy inny sposób, mniej lub bardziej gwałtownie, ale dostosowały do tego optymalnego kształtu. Można się więc spodziewać, że z czasem dobre instytucje zostaną przyjęte wszędzie, a stopy procentowe na całym świecie zbliżą się do zera.

Innowacje wymagają jednak nie tylko czasu na swoje wdrożenie i kapitału na sfinansowanie. Wymagają też kogoś, kto daną innowację wymyśli. Ludzie zaś są bardziej lub mniej kreatywni. Kiedy warunki finansowe i instytucjonalne, a w ślad za nimi, co najwyżej z pewnym opóźnieniem także czynniki kulturowe, zostaną na świecie wyrównane, istotne staną się różnice, których w żaden sposób wyrównać się już nie da. Różnice wrodzone, genetyczne.

Gatunek mało zróżnicowany

Gatunek Homo sapiens, jak na standardy ewolucyjne jest wyjątkowo mało genetycznie i fenotypowo zróżnicowany. Niemniej jakieś widoczne nawet gołym okiem różnice w jego obrębie istnieją. Czy to zróżnicowanie jest na tyle duże, aby można było wyodrębnić spośród ludzi poszczególne rasy, do dzisiaj jednak nie wiadomo. W XIX wieku istnienie ras ludzkich było czymś oczywistym, ale ludzkie zróżnicowanie fenotypowe oceniano wtedy bardzo po amatorsku, „na oko”. W kolejnym, XX stuleciu, kiedy zaczęto używać naukowych metod ilościowych, a w końcu i komputerowych analiz numerycznych, dominujący stał się pogląd, że te różnice są za małe, aby można było mówić o ludzkich rasach. W wieku XXI natomiast, w związku z rozwojem genetyki pozwalającym bezpośrednio mierzyć różnice już nie fenotypowe, ale wprost genetyczne, nawet na poziomie pojedynczych nukleotydów, trend uległ ponownej zmianie i dyskusja o rasach została wznowiona.

Niestety jest ona po wszystkich stronach prowadzona z wielkim emocjonalnym, ideologicznym zacietrzewieniem, co poważnie utrudnia dotarcie do prawdy naukowej. Obecnie w ludzkiej genetycznej przestrzeni fazowej można jednak wyróżnić dwa odrębne i wyraźnie od siebie oddzielone klastry, będące dobrymi kandydatami na odrębne rasy, jeżeli tylko ten dystans między nimi okaże się w końcu dostatecznie duży. Do pierwszej z nich należeliby czarni mieszkańcy subsaharyjskiej Afryki, zwani w Polsce zbiorczo Murzynami. Do drugiej – wszyscy pozostali.

Nie jest to bynajmniej wynik zaskakujący. Afryka jest kolebką Homo sapiens i nadal odznacza się największym zróżnicowaniem tamtejszej ludności. Te populacje, które wyszły z Afryki do Eurazji, a stamtąd dalej do Australii i Ameryki, były małe, niereprezentatywne w stosunku do macierzystych, a po drodze skrzyżowały się jeszcze z innymi, nieludzkimi gatunkami rodzaju Homo, co jeszcze ich oddaliło od populacji genetycznie afrykańskich.

Jeżeli jednak Afrykanie i Euroazjaci faktycznie stanowią odrębne rasy, należy spodziewać się, że istnieje też pomiędzy nimi jakaś bariera rozrodcza, która utrudnia ich wzajemne krzyżowanie. Jednolita rasowo populacja powinna bowiem znajdować się w stanie tzw. równowagi Hardego-Weinberga, w której geny są wymieszane losowo.

Zilustrujemy to na przykładzie afrykańskich Murzynów oraz europejskiej, skrajnie białej odmiany rasy eurazjatyckiej. Obecnie ci pierwsi stanowią 16 proc. ludzkości, a ci drudzy, 13,8 proc. Natomiast mieszańców tych dwóch populacji oczywiście według istniejących danych jest zaledwie 0,2 proc. Gdyby obecnie geny afrykańskie i europejskie znajdowały się w równowadze H-W, te proporcje byłyby całkowicie odmienne, takiej jak pokazano na wykresie.

Oczywiście ta drastyczna różnica istnieje w skali świata, w której można ten niedobór mulatów wyjaśnić barierami geograficznymi, które do XVI wieku, z ewolucyjnego punktu widzenia ledwo przed chwilą, praktycznie uniemożliwiały wzajemne rozrodcze mieszanie się tych populacji.

Aby zatem wyeliminować ten czynnik, należałoby zbadać podobne rozkłady wśród osobnych populacji narodowych, zamieszkujących poszczególne kraje, wewnątrz których takich barier geograficznych nie ma. Potrzebne do tego celu dane zebrał jeden z autorów artykułu (PK).

Miarą tego, jak bardzo populacja odchyla się od równowagi H-W, jest tzw. współczynnik wsobności Fst, albo statystyka Wrighta, który dla stanu równowagi H-W przyjmuje wartość 0, a dla populacji, w których utrwalone są odmienne cechy i nigdy się nawzajem nie krzyżujących – 1. Wartość ujemna oznacza zaś, że populacja jest wymieszana silniej, niż by to wynikało z samej równowagi H-W. W skali całego świata Fst dla białych Europejczyków i Murzynów, przynajmniej jeżeli chodzi o te fragmenty genotypu, które decydują o ich przynależności do jednej z tych grup, wynosi 0,988.

Rozkład tego współczynnika krajami pokazano na następnym wykresie.

Wynik jest jednoznaczny. Spośród 149 krajów, państw i terytoriów, w których jednocześnie zamieszkują zauważalne populacje europejskie i afrykańskie, jedynie w 16 panuje stan zbliżony do równowagi H-W, a tylko w dwóch, Belize i na afrykańskiej wyspie św. Tomasza, nawet bardziej od równowagi wymieszany. W tej grupie dominują kraje z szeroko pojętego rejonu Karaibów oraz pięć afrykańskich. W pozostałych 131 krajach, analizowane populacje ewidentnie nie są genetycznie wymieszane, co wskazuje jednak na istnienie wzajemnych barier rozrodczych, samorzutnego oddolnego apartheidu, tak jak tego można oczekiwać pomiędzy rasami.

Oczywiście użyty model jest bardzo uproszczony, bo zakłada, że za bycie Murzynem, Mulatem bądź Białym, odpowiadają tylko dwa geny, podczas gdy naprawdę jest to cecha wielogenowa. Jednak im więcej genów weźmie się pod uwagę, tym mniej prawdopodobne stają się genotypy skrajne, białe lub czarne. I niedobór mulatów staje się jeszcze bardziej oczywisty.

Niedobór Mulatów

Na ten fenomen może mieć też, co prawda pewien wpływ na ewentualną niechęć samych Mulatów do deklarowania swojego mieszanego pochodzenia i utożsamianie się przez nich z jedną z populacji rodzicielskich, ale skala zjawiska jest za duża, aby wyjaśnić je tylko w ten sposób. Niedobór mulatów, w stosunku do poziomu, jaki miałby w równowadze H-W, jest bowiem, nawet tylko przy dwóch genach, przecież prawie stukrotny. Tymczasem porównywalnego niedoboru metysów – mieszańców europejsko-indiańskich nie ma. Wychodzi więc na to, że rasy, przynajmniej dwie, faktycznie istnieją. Co pociąga za sobą określone konsekwencje cywilizacyjne.

Zróżnicowanie rasowe nie miało znaczenia ani w cywilizacji preindustrialnej, maltuzjańskiej, ani podczas industrializacji. W cywilizacji postindustrialnej jednak, gdzie decydującym czynnikiem produkcji staje się kreatywność i osobiste kwalifikacje pracowników, stanie się jednak zjawiskiem, którego nie da się zignorować.

Badania różnic, nie tylko fizycznych, ale także umysłowych pomiędzy rasami, są niesłychanie utrudnione przez wspomniane już zacietrzewienie ideologiczne. Można je jednak spróbować oszacować metodami pośrednimi poprzez porównanie jakichś społecznych parametrów w danym kraju z proporcjami ras tworzących naród ten kraj zamieszkujący. Nie ma jednak sensu porównywać bezpośrednio wskaźników innowacyjności, bo one prawie całkowicie zależą od zamożności danego kraju. Sama zamożność zależy z kolei od zaawansowania w procesie industrializacji. Poziom pułapki średniego dochodu – docelowego PKB per capita – z kolei zależy, jak już wspomniano, od poziomu instytucji, wolnego rynku, ochrony własności prywatnej i praworządności.

Zbadamy więc zależność między zróżnicowaniem rasowym a samym obecnym poziomem instytucji. W cywilizacji postindustrialnej poziom instytucji, co prawda i tak się w końcu wyrówna na całym świecie, niezależnie od indywidualnych cech mieszkańców poszczególnych krajów. Ale proces ten jest na tyle obecnie mało jeszcze zaawansowany, że nie powinien zaburzyć pomiaru.

Jakość instytucji można zmierzyć za pomocą nieco zmodyfikowanego wskaźnika Index of Economic Freedom, złożonego z 9, a nie 12, jak oryginał, części składowych, tzw. IEF 9D. Trzy pominięte składowe, jak wykazuje subtelniejsza analiza, nie mają bowiem wpływu na poziom pułapki średniego dochodu.

Okazuje się, że takie korelacje pomiędzy proporcjami ras czarnej i białej a jakością instytucji jak najbardziej istnieją. Chociaż słabe, to jednak statystycznie znaczące. Prawdopodobieństwo przypadkowego ich wystąpienia jest znacznie niższe niż 1 proc.

Są to korelacje nieliniowe. Istnieje pewien optymalny odsetek przedstawicieli danej rasy w lokalnym społeczeństwie, przy którym jakość miejscowych instytucji, wskaźnik IEF9D, osiąga maksimum. Odsetek ten dla białych Europejczyków wynosi ok 85 proc. W miarę oddalania się od tego rasowego optimum w jedną lub drugą stronę, jakość instytucji ulega pogorszeniu. Natomiast to maksimum dla Murzynów wynosi, no cóż, …zero procent. Każde 10 proc. Afrykanów w danej społeczności obniża średnio jakość jej instytucji o 1,4 pkt IEF. Efekt ten jest słaby, jedynie 10-20 proc. zmienności IEF można w ten sposób, „rasowo”, uzasadnić, maskowany przez inne, obecnie znacznie silniejsze czynniki i stosunkowo niewielki. Z czasem jednak, w miarę wygasania tych innych czynników, może ujawnić się wyraźniej.

Nie jest więc przypadkiem, że najlepsze instytucje mają zwykle kraje z większością ludności pochodzenia europejskiego, a kraje afrykańskie, mają instytucje generalnie złe. Oczywiście zależność jest statystyczna, bo wiele krajów „białych”, jak Rosja czy Argentyna, ma instytucje gorsze od wielu krajów afrykańskich, a są i kraje nie białe, Tajwan, czy Singapur, z instytucjami na najwyższym światowym poziomie. Ale jest to zależność istniejąca, mająca realny wpływ na politykę.

Budowa dobrych instytucji w krajach „czarnych” jest zatem trudniejsza i powolniejsza niż w krajach „białych”, Dlatego też wiele krajów afrykańskich po cichu zabiega o imigrantów pochodzenia europejskiego, których obecność, nawet w niewielkiej liczbie, pomaga podnieść miejscowe instytucje na wyższy niż „naturalny” poziom (w tym miejscu dla odsetka bliskiego zera, krzywa korelacji jest bardzo stroma).

Murzyni i Europejczycy stanowią jednak razem mniej niż 1/3 ludzkości. Istnieją i inne populacje, których zestawienie autorstwa PK wyróżnia w sumie piętnaście. Osobno żadna populacja z pozostałej trzynastki nie ma jednak, w odróżnieniu od omawianych już dwóch, zauważalnego wpływu na jakość instytucji. Jednak istnieje ich wpływ łączny.

Miarą zróżnicowania populacyjnego w ekologii jest tzw. wskaźnik równomierności Shannona-Wienera przyjmujący wartość pomiędzy 0 – populacja całkowicie monolityczna a 1 – najbardziej zróżnicowana. Zastosujemy go teraz do obliczenia stopnia różnorodności rasowej w poszczególnych krajach.

Zależność pomiędzy tak policzonym zróżnicowaniem a instytucjami pokazuje wykres. Znów pomimo pozornego chaosu zależność jest jak najbardziej istotna statystycznie.

W krajach całkowicie jednolitych rasowo, jak Korea płn, Bośnia czy Etiopia, jak się okazuje, trudniej zbudować dobre instytucje niż w krajach o choćby niewielkim zróżnicowaniu rasowym.

Różnorodność rasowa, jak każda inna, jest więc w cywilizacji postindustrialnej wartością dodaną. W gospodarce cierpiącej na permanentny niedobór siły roboczej, która walczy dosłownie o każdy promil wydajności, pozwala ona każdej rasie na specjalizację w tych zajęciach, w których dzięki swoim unikatowym cechom ma ona największą przewagę kompetencyjną nad innymi rasami, osiągniecie tym samym tzw. korzyści komparatywnej i zwiększenie w ten sposób wydajności całkowitej. Coś takiego istnieje już w przypadku podziału na płcie, gdzie te różnice są znacznie większe. Tak samo zatem jak istnieją już profesje zdominowane liczebnie przez kobiety bądź mężczyzn, tak samo będzie, a w zawodowym sporcie już jest, w przypadku poszczególnych ras.

Różnorodność rasowa wbrew temu, co często się twierdzi, nie będzie się wcale też w przyszłości zmniejszać, tylko przeciwnie, nasili się. Istnienie międzyrasowych barier rozrodczych, widocznych bardzo wyraźnie w analizowanym przykładzie Afrykanów i Europejczyków, powoduje, że związki międzyrasowe powstają tylko wtedy, kiedy potencjalny partner rozrodczy z innej rasy, jest w oczywistym stopniu społecznie bardziej atrakcyjny niż możliwy do osiągnięcia partner z rasy własnej. W taki właśnie sposób powstały mulackie wyjątki od tej reguły na Karaibach i afrykańskich wyspach. Biali mężczyźni nie mieli tam towarzystwa białych kobiet, a ich status społeczny od miejscowych Murzynów był zdecydowanie wyższy (po prawdzie ci biali byli najczęściej właścicielami tych czarnych), co czyniło ich atrakcyjnymi w oczach czarnych kobiet.

W globalnej cywilizacji postindustrialnej, w której partnera rozrodczego można skutecznie szukać na całym świecie, takie nietypowe warunki już jednak się nie powtórzą, a rozrodcze bariery międzyrasowe będą coraz silniejsze. Mechanizmy tzw. specjacji sympatrycznej będą więc istniejące różnice międzyrasowe wzmacniać i pogłębiać aż do wykształcenia się osobnych już nie ras, ale całkowicie odrębnych gatunków, które w ogóle już nie będą w stanie się nawzajem krzyżować. I zajdzie to może nawet szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, nawet jeżeli w ciągu kilku najbliższych stuleci do użytku wejdzie inżynieria genetyczna. Od czasu wymarcia neandertalczyków i hobbitów z wyspy Flores, istnieje na Ziemi tylko jeden gatunek rodzaju Homo. Ale nie pozostanie on długo jedyny.

Najnowsze