Prezydent Azerbejdżanu Ilcham Alijew na spotkaniu Organizacji Państw Turkijskich w Gabale zaproponował jej członkom – czyli liderom Turcji, Kazachstanu, Kirgistanu, Uzbekistanu – utworzenie nowego bloku wojskowego, broniącego ich interesy. Jego zdaniem współpraca państw turkijskich nie może ograniczać swojej współpracy wyłącznie do spraw gospodarczych, kulturalnych, oświatowych i naukowych, ale musi przekładać się także na sferę militarną.
Kraje turkijskie według niego same powinny zadbać o swoje bezpieczeństwo, a nie oglądać się na inne bloki czy sojusze. Większość obserwatorów przypuszcza, że inicjatywa Alijewa jest de facto inicjatywą Recepa Taipa Erdogana, prezydenta Turcji, który chciałby stworzyć iluzję, że pochodzi ona z kraju należącego do postsowieckiej przestrzeni. Komentatorzy zgodnie jednak uważają, że póki co inicjatywa ta ma nikłe szanse powodzenia. Turcja o tym wie, ale działa w myśl zasady, że kropla drąży kamień.
Umocnienie jedności państw turkijskich to idea, którą Turcja upowszechnia na postsowieckiej przestrzeni od początku tego wieku. Zawsze jednak to „umocnienie” polegało na zacieśnieniu współpracy kulturalnej, naukowej, gospodarczej itp. Obecnie Ankara przeszła na wyższy stopień tego umocnienia, proponując stworzenie turkijskiego bloku wojskowego. Fakt, że na szczycie państw turkijskich w Gabale zgłosił prezydent Azerbejdżanu Ilcham Alijew, a nie prezydent Turcji, niczego nie zmienia. Alijew posłużył Erdoganowi jako sekretarz prasowy. Oba kraje są powiązane taką ilością różnorakich umów i sojuszy, że de facto stanowią jeden kraj. Sam Alijew powiedział, że Turcja jest kluczowym sojusznikiem Azerbejdżanu. W kończącym się roku przeprowadziły wspólnie 25 dwustronnych i wielostronnych ćwiczeń wojskowych. Średnio wiec ćwiczyły wspólnie dwa razy w miesiącu!
Uczestnicy spotkania w Gabale nowego bloku wojskowego nie powołali, ale zgodzili się wspólnie rozwijać kompleks przemysłu obronnego, wymieniać się wojskowymi technologiami, zgodziły się także po raz pierwszy w historii przeprowadzić wspólne ćwiczenia wojskowe. W 2026 r. zostaną one przeprowadzone na terytorium Azerbejdżanu. Nie będą one miały raczej wielkich rozmiarów. Do idei powołania bloku wojskowego państwa Centralnej Azji odniosły się bowiem dość sceptycznie. Sam Azerbejdżan zaczął wycofywać się rakiem. Ustami ministra spraw zagranicznych Dżejhuna Bajramowa powiedział, że w najbliższym czasie Organizacja Państw Turkijskich będzie prowadzić konsultacje w sprawach bezpieczeństwa, walki z terroryzmem i współpracy przemysłu obronnego. Także sekretarz generalny Organizacji Państw Turkijskich Kubanyczbek Omuralijew odrzucił możliwość przekształcenia organizacji w blok wojskowy i wezwał jej członków do rozwijania związków z dotychczasowymi sojusznikami.
Kropla drąży kamień
Prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew zaproponował, by Organizacja Państw Turkijskich utworzyła Radę do Spraw Cyberbezpieczeństwa, a także powołała Centrum Cyfrowych Innowacji. Prezydent Uzbekistanu Szawkat Mirzijojew także nie poparł bezpośrednio powołania turkijskiego bloku wojskowego.
Zdaniem obserwatorów Turcja i Azerbejdżan nie zrezygnują jednak z dążenia do utworzenia turkijskiego NATO, które znacznie wzmocniłoby ich rolę w regionie. Będą działać miękko, mając przed sobą wieloletnią perspektywę. Czy osiągną sukces, nie wiadomo. Obserwatorzy zwracają uwagę, że taka inicjatywa jest sprzeczna nie tylko z interesami Moskwy, ale także Pekinu. Będą one w różny sposób, ale wspólnie, przeciwdziałać, by u ich granic nie pojawił się jakiś turkijski wojskowy blok. Kreml już ożywił znacząco współpracę z krajami Centralnej Azji, podkreślając ich strategiczny i sojuszniczy charakter. Nasilił także współpracę gospodarczą ze wszystkimi państwami regionu.
Także Chiny nie są zainteresowane, by na terenie ich pomostu na zachód, jednego z wielu oczywiście, powstał jakiś turkijski sojusz, który będzie dyktował im warunki. Pekinu z krajami Centralnej Azji nie łączą więzy polityczne, ale gospodarcze, ale są tak silne, że może on dyktować im warunki. Chiny są ich głównym partnerem handlowym i kredytodawcą. Są one tak zadłużone w chińskich bankach, że siedzą de facto w kieszeni Pekinu.
Pekin nie chce Turków
Chiny nie chcą, by turecki czynnik w ogóle odgrywał większą rolę w Centralnej Azji i Afganistanie. Obawiają się one, że może on oddziaływać na turkojęzycznych Ujgurów, zamieszkujących zachodnie prowincje państwa. Pekin skutecznie stłumił ich dążenia narodowe i nie życzy sobie, by ktokolwiek był ich mecenasem i orędownikiem w międzynarodowych organizacjach.
Wśród elit krajów zamieszkujących Centralną Azję nie brakuje zapewne zwolenników utworzenia turkijskiego bloku wojskowego. Wizja ta nie przekonuje jednak wszystkich. Turcja ma wprawdzie silną i nowoczesną armię, zdaniem ekspertów najsilniejszą w NATO, ale jest za słaba, by stworzyć realny blok wojskowy, który weźmie odpowiedzialność za bezpieczeństwo całej Centralnej Azji. Eksperci tureccy zdają sobie z tego sprawę. Dla nich współpraca wojskowa z krajami turkijskimi jest potrzebna dla umocnienia kluczowej roli Azerbejdżanu na południowym Kaukazie, jako głównego centrum przeładunkowego między Europą a Azją. Głównie zaś między Chinami, państwami Centralnej Azji a Unią Europejską poprzez Gruzję i Turcję. By jednak centrum to mogło zafunkcjonować, potrzebna jest zdaniem ekspertów bezprecedensowa wręcz koordynacja działań między wszystkimi krajami, które chcą tworzyć nowy transportowy szlak. Ta koordynacja wciąż szwankuje i Ankara jest tym faktem coraz bardziej rozeźlona. Najprawdopodobniej liczy, że poprzez współpracę wojskową, uda jej się ją zwiększyć. Czy jej rachuby się sprawdzą, nie wiadomo. Na razie chińscy eksperci obliczają, że koszt przewozu jednego kontenera szlakiem przez Centralną Azję na dzień dzisiejszy jest od 30 do 50 proc. droższy od transportu przez Rosję i trwa ponadto trzy razy dłużej. By to zmienić, trzeba na tym szlaku usunąć wszystkie wąskie gardła, a to niestety idzie jak po grudzie. Wymaga to ogromnych nakładów, których póki co nikt nie chce ponosić. Turcja też!