To nie jest nowy pomysł i takie programy wprowadzano już w USA, zresztą z marnym skutkiem. Premier Australii Anthony Albanese obiecał odszkodowania właścicielom broni, którzy oddadzą „niepotrzebną, zakazaną i nielegalnie posiadaną broń palną”. Czy jednak rozbrajanie Australijczyków to naprawdę dobry pomysł wobec zagrożenia terrorystycznego?
Taki skup broni ogłoszono w piątek, 19 grudnia. Program ma być szeroko zakrojony i jest bezpośrednim skutkiem ataku terrorystów islamistycznych na plaży Bondi w Sydney. Dwóch napastników, Sajid Akram (zabity podczas ataku) i jego syn Naveed, jest oskarżonych o zabicie 15 osób i zranienie kilkudziesięciu kolejnych podczas święta żydowskiego.
Po tym ataku dochodzi do próby zaostrzenia przepisów posiadania broni. Uzasadnieniem ma być to, że terrorysta Said Akram posiadał legalnie 6 sztuk broni. Premier Anthony Albanese grzmiał, że była to sytuacja niedopuszczalna, bo „nie ma powodu, dla którego ktoś mieszkający na przedmieściach Sydney miałby potrzebować tak wielu sztuk broni”.
Władze na razie chcą skupować broń i obiecują wypłacić odszkodowania tym jej właścicielom, którzy zrezygnują z „niepotrzebnej, zakazanej i nielegalnej broni palnej”.
Ma to być największa akcja skupu broni w kraju, od czasu masakry przeprowadzonej na wyspie Tasmania (na południu) w 1996 roku. Tam 28-letni mężczyzna otworzył ogień do tłumu w Port Arthur, kurorcie turystycznym, zabijając 35 osób. Wówczas w ciągu jednego roku australijskie władze odzyskały 600 000 sztuk broni palnej.
Źródło: France Info