Każdy, kto wie, jak szkodliwa jest próba „zmiany płci” u nastolatków, dziwi się pewnie, jakim cudem jest ona legalna w wielu krajach. Szczególnie szkodliwe są tzn. blokery hormonów, które mają zatrzymać u nastolatków dojrzewanie. Czemu jednak ktoś chciałby je u młodych ludzi zatrzymać? A no dlatego, że płeć jest według ideologów gender kwestią wyboru. Jeżeli jakiś nastolatek nie identyfikuje się z własnym ciałem, to powinno się mu – w opinii transowych działaczy – dać wybór albo przynajmniej iluzję wyboru swojej „tożsamości płciowej”. Przymuszanie zaś kogokolwiek do przejścia przez okres dojrzewania jest w teorii gender rodzajem przemocy, którą należy zatrzymać.
Środowiska transowe wypromowały więc w ostatnich dekadach model „płci na żądanie”, który istnieje dzięki stosowaniu blokerów. Te zakłócają naturalny rozwój nastolatków, gdy ich hormony płciowe (estrogeny i androgeny) odgrywają kluczową rolę w ogólnym rozwoju. Dziecko nie jest jednak grą komputerową, którą da się bezproblemowo zapauzować, i choć aktywiści gender twierdzili przez lata, iż blokery hormonów nie pozostawiają po sobie trwałej szkody, badania naukowe pokazują coś innego.
Primum non nocere
Leki blokujące dojrzewanie, takie jak leuprorelina (podawana również skazanym gwałcicielom, by wykastrować ich chemicznie) czy tryptorelina (przydatna przy raku prostaty), stosowane u nastolatków chcących zmienić płeć, niosą za sobą poważne i często nieodwracalne szkody. Naukowcy alarmują więc, że środki te zakłócają rozwój mózgu w kluczowym okresie, co prowadzi do obniżenia inteligencji nawet o 8–15 punktów oraz problemów z pamięcią, koncentracją i panowaniem nad emocjami. Badania pokazują na przykład, że po roku „leczenia” blokerami nastolatki tracą różne zdolności umysłowe, których nie da się odzyskać. Podobne wnioski płyną z eksperymentów na zwierzętach, których pamięć przestrzenna ulega uszkodzeniu, gdy przyjmują one blokery. Człowiek nie jest tu wyjątkowy.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa zdolności do posiadania dzieci. Blokery zatrzymują wszak rozwój jajników i jąder, uniemożliwiając tworzenie dojrzałych komórek rozrodczych, co kończy się trwałą bezpłodnością. Mało kto może pozwolić sobie na wieloletnie zamrażanie swoich gamet, nastolatkowie po tranzycji odczuwają więc często żal po „zmianie płci”, która odebrała im rodzicielstwo. Dane z ostatnich lat dowodzą, że ok. 20 proc. pacjentów skrzywdzonych tranzycją chciałoby mieć własne dzieci, ale mieć ich już nie będzie.
Ryzyko raka to kolejny problem: blokery zakłócają równowagę hormonalną, co może sprzyjać nowotworom. Najsilniejsze dowody pochodzą od danych zebranych od dorosłych transseksualistów, którzy od dawna przechodzą tranzycję. Według tych informacji, nienaturalne ingerencje hormonalne w ciało prowadzą do częstszych guzów mózgu i nowotworów gonad (np. jajników lub jąder). Atrofia gonad, czyli ich zanik, też wspominana jest jako potencjalny skutek tranzycji, tutaj jednak nie ma jeszcze odpowiednich badań.
Blokery uniemożliwiają też często budowanie odpowiedniej gęstości szkieletu, co prowadzi do kruchości kości i większego ryzyka złamań w dorosłości. Nie tylko jednak kości stają się kruche pod wpływem blokerów – podobnie jest ze zdrowiem psychicznym. Zatrzymanie dojrzewania nie łagodzi wszak dysforii płciowej (wstrętu do własnego ciała), a czasem pogarsza u nastolatka lęk i smutek. Do tego dochodzą następujące problemy: powiększenie piersi u chłopców, nieregularne miesiączki u dziewcząt, bóle głowy i mdłości u wielu pacjentów przechodzących „wczesną tranzycję”.
Jakby natomiast tego było mało – a nie jest to w żadnym stopniu wyczerpująca lista skutków ubocznych blokerów – to nikt przecież nie odda nastolatkom zmarnowanych lat, które powinni oni spędzić na dorastaniu razem z rówieśnikami.
Promyk nadziei
Przełom w walce z ideologią gender i okaleczaniem najmłodszych nadszedł, gdy Wielka Brytania zakazała w 2024 przepisywania leków blokujących dojrzewanie dla osób poniżej 18 lat. Od marca tamtego roku NHS, czyli brytyjska służba zdrowia, przestała rutynowo dawać blokery nastolatkom, a w grudniu 2024 zakaz stał się bezterminowy. Jedyne osoby nieletnie, którym wolno było kontynuować tranzycję, zaczęły ją jeszcze przez zmianą prawa.
Zakaz transowania nastolatków stał się możliwy dzięki raportowi dr Hilary Cass, niezależnej lekarki pediatry, który to raport NHS zleciło w 2020 roku. Raport przeanalizował tysiące przypadków wczesnej tranzycji i setki różnych badań, a wnioski z niego były jednoznaczne: brak jest solidnych dowodów, iż blokery pomagają na dysforię – nie poprawiają stanu psychiki, a mogą szkodzić. Cass ujawniła też, że w klinice Tavistock (kluczowa placówka odpowiedzialna za transowanie młodych Brytyjczyków) leczenie zaczynało się za wcześnie i bez monitorowania innych problemów, takich jak autyzm, depresja czy traumy z dzieciństwa. Liczba skierowań rosła lawinowo, ale brakowało obserwacji długoterminowych skutków. Wielu pacjentów wypadało z systemu w momencie detranzycji i ich losem nikt się nie przejmował. Jeżeli więc pojawiały się pozytywne opinie o „zmianie płci”, to nie kontrastowały ich głosy tych, którzy z ideologii gender zrezygnowali.
Cass alarmowała również o braku świadomej zgody – dzieci nie rozumieją przecież, co znaczy utrata płodności czy słabe zdrowie na starość. Po raporcie ekspertki NHS zakazało więc wczesnej tranzycji u nastolatków, a brytyjski rząd zabronił też importu blokerów z zagranicy. Wielu więc wydawało się, że masowe „zmienianie płci” najmłodszym na dobre skończyło się na Wyspach i jedynym wyjątkiem dla blokerów będą pojedyncze przypadki i rzadkie eksperymenty naukowe. Radość jednak okazała się przedwczesna.
Nowa tragedia
W Wielkiej Brytanii ma bowiem ruszyć duże badanie kliniczne, które ponowie sprawdzi skutki leków blokujących dojrzewanie u nastolatków z dysforią płciową, mimo że ich negatywny wpływ jest już znany. Eksperyment ma ocenić, czy blokery hormonów są jednak bezpieczne i czy może wbrew znanym już faktom pomagają młodzieży, która czuje się niekomfortowo ze swoją płcią. W badaniu ma wziąć udział od 226 do 326 dzieci w wieku od 10 (!) do 16 lat. Większość z nich (ponad 200) będzie przyjmować blokery, reszta zaś trafi do grupy kontrolnej. Warto to sobie wyobrazić: około 226 nastolatków może bezpowrotnie zostać okaleczonych i poświęconych na ołtarzu gender!
Badanie ma potrwać dwa lata, a rekrutacja do eksperymentu ma ruszyć wkrótce. NHS podkreśla, oczywiście, że to krok w stronę „opartej na faktach” opieki. Po co jednak nowe badania, skoro stare dane już są tak zatrważające? Dlaczego to badanie ma wystartować? Ci sami specjaliści, którzy kilka lat temu jako pierwsi publicznie ostrzegali przed niebezpieczeństwami takiego leczenia, dziś mówią wprost: to bardzo zły, nieodpowiedzialny i głęboko nieetyczny pomysł. W ich ocenie jest to niemal dokładne odtworzenie modelu opieki, który już raz doprowadził do wielkiego skandalu medycznego.
Nowe badanie NHS z blokerami dojrzewania jest też źle zaprojektowane od początku do końca. Obserwacja trwa tylko dwa lata – to czasem za krótko, by zauważyć prawdziwe skutki: bezpłodność, osteoporozę czy problemy z seksualnością. Zamiast też najpierw sprawdzić, co stało się z tysiącami byłych ofiar transowania, od razu bierze się nowe dzieci na eksperyment. Projekt powstał, poza tym bez udziału lekarzy, którzy kiedyś alarmowali o zagrożeniach – krytyczne głosy pominięto prawdopodobnie celowo. Badanie zmierzy zatem tylko chwilową zmianę po rozpoczęciu „terapii”, nie zajmując się jednocześnie jej długofalowymi konsekwencjami.
Lek na dysforię
Co jednak można zrobić, żeby – nie szkodząc – pomóc nastolatkom, którzy cierpią z powodu dysforii? Odpowiedź jest prosta, choć niezadowalająca dla Big Pharmy: trzeba dać dzieciom dorosnąć. Dysforia płciowa trudna jest bowiem do odróżnienia od „zwykłego” dyskomfortu, jaki młody człowiek odczuwa we własnym, ciągle zmieniającym się ciele. Nie ma nawet pewności, że dysforia płciowa to jakaś osobna kategoria medyczna, a nie jedynie zjawisko korelujące z innymi problemami!
Kiedy więc nastolatka mówi, że „identyfikuje się jako trans chłopak”, to za kilka lat powie pewnie: „już mi przeszło”. Tak samo będzie z chłopcem, który chciałby zmienić sobie płeć. Badania prowadzone bowiem nad zjawiskiem dysforii płciowej od ponad 40 lat pokazują jasno: u 70–90 proc. dzieci to uczucie, ta niechęć do własnego ciała, sama mija wraz z okresem dojrzewania. Pierwsze dane, jakie zebrano na ten temat, pochodziły z Holandii lat 80. i 90. Wtedy to stwierdzono, że nawet 88 proc. przypadków dysforii płciowej leczy się samoistnie! Lek na dysforię znany jest zatem od wielu dekad.
Identyczny trend potwierdzają też najnowsze dane, takie jak meta-analiza z 2021 roku obejmująca 11 badań i ponad 1200 dzieci, i pokazująca, iż średnio 87 proc. z nich wyrasta z „bycia trans” bez żadnych ingerencji medycznych. I nie ma się temu w sumie co dziwić: podczas dojrzewania szaleje mózg, szaleją hormony, a lekka depresja i presja kolegów potrafią przekonać niejedno dziecko, że urodziło się w „nieswoim ciele”. Gdy jednak dojrzewanie się kończy, potrzeba zmiany płci znika. Tylko najpierw trzeba pozwolić dzieciom dojrzeć, a dokładnie to staje się… niemożliwe, jeżeli ktoś bierze blokery dojrzewania.