Rząd Donalda Tuska rozpoczął bezpardonową walkę z obrońcami życia. Tak agresywnej walki ze środowiskami pro-life jeszcze w Polsce nie było.
Rozlanie środka do odstraszania dzików w pobliżu siedziby parlamentu – pod takim zarzutem w nocy z 14 na 15 listopada w Warszawie policja zatrzymała 18-letniego harcerza. Zatrzymania dokonał patrol policji na ulicy Wiejskiej vis-à-vis głównego wejścia do Sejmu RP i Kancelarii Prezydenta.
Stąd już jeden krok do wejścia do siedziby Abotaku, czyli kliniki aborcyjnej, w której każda zainteresowana kobieta może zabić nienarodzone dziecko i której założycielki – niesławny „aborcyjny dream team” – otwarcie głoszą, że nie będą przestrzegać przepisów ograniczających możliwość przeprowadzenia aborcji do 12 tygodnia ciąży.
Jak bandyta
Młody człowiek tłumaczył policjantom, że w miejscu, w którym został zatrzymany, czekał na ojca. Wciągnięto go więc do radiowozu i zaczęto szukać ojca. Policjanci znaleźli go w końcu na jednej ze śródmiejskich ulic. Również jego zatrzymali i wciągnęli do radiowozu. Obu mężczyzn przewieziono na komendę przy ulicy Wilczej i tam zaczęto przesłuchiwać. O tym, co działo się dalej, poinformował Krzysztof Kasprzak z Fundacji Życie i Rodzina: „Na obu wywierano nacisk, aby przyznali się do wylania czegoś pod Abotakiem. Panowie spędzili prawie 48 godzin w izbie zatrzymań i po usłyszeniu bzdurnych zarzutów zostali zwolnieni do domu. Jak w praktyce wyglądała obróbka i presja na przyznanie się do winy? Gdy policjanci zgarnęli 18-latka i powiedzieli mu, że zostaje zatrzymany, ten poprosił o możliwość zadzwonienia do matki. Policja odmówiła. Telefon do przerażonej matki wykonał komendant – i było to o 2:30 w nocy, chłopakowi nie dali zadzwonić do kogokolwiek. Chłopak miał przy sobie krótkofalówkę, usłyszał, że to jest dowód, iż dopuścił się przestępstwa i żeby się przyznał, że to on coś rozlał na ulicy. Chłopak jest harcerzem, krótkofalówka u harcerza to żadna nadzwyczajna rzecz, no ale dla tusko-policji już dowód zbrodni”.
Z tej relacji wynika, że 18-latka zmuszano do tego, aby przyznał się do przestępstwa, grożąc mu skierowaniem wniosku o zastosowanie tymczasowego aresztu na 3 miesiące.
Do wokandy
Obaj mężczyźni – ojciec i syn – spędzili „na dołku” 48 godzin, a następnie – po usłyszeniu idiotycznych zarzutów – zostali zwolnieni do domu. Teraz zarzuty musi zatwierdzić prokurator. Jeśli nie okaże się sprzedajnym karierowiczem, wyśmieje policyjne postanowienie. To zaś otworzy ojcu i synowi drogę do pozwania warszawskiej policji do sądu. Jeśli zaś policja dogada się z prokuratorem, by zarzuty podtrzymać, do prawdziwej kompromitacji dojdzie w sądzie. Jakie jest sedno całej sprawy? Chodzi o pokazowe zastraszenie środowisk obrońców życia, którzy od wielu miesięcy protestują przed kliniką aborcyjną. Brutalne aresztowanie obu mężczyzn jest za to zwiastunem czegoś nowego. Tego, że walka z obrońcami życia właśnie wchodzi w nową fazę.
Seria aresztów
Gdy przerażony, Bogu ducha winny, młody harcerz spędzał czas w celi policyjnego aresztu, w sobotę, 15 listopada, w Toruniu policja zatrzymała Wiesława Janowskiego. Ten zasłużony w latach 80. działacz kujawskiego podziemia antykomunistycznego, tym razem jako wolontariusz fundacji Pro Prawo do życia, brał udział w pikiecie antyaborcyjnej w Toruniu. Został zatrzymany i przewieziony na komendę, gdzie niezbyt grzecznie go przesłuchiwano. Potem kazano mu się jeszcze raz stawić w dniu 26 listopada. Moment zatrzymania Jankowskiego nagrali telefonami komórkowymi przypadkowi ludzie. Można dojść do wniosku, że starszego człowieka potraktowano jak ostatniego bandytę.
Trzy dni później, 18 listopada, policja przerwała publiczną modlitwę w Oleśnicy. Tam, przy szpitalu znanym z rekordowej statystyki przerywania ciąży, obrońcy życia zorganizowali Publiczny Różaniec w intencji zatrzymania aborcji. Modlono się również o nawrócenie czołowej polskiej aborterki Gizeli Jagielskiej. Sama zainteresowana wyjrzała przez okno w taki sposób, aby modlący się mogli ją zobaczyć. Chwilę później pod szpital podjechało kilka załóg policyjnych. Obwieścili modlącym się, że przerywają modlitwę i zaczęli legitymować wszystkich uczestników. Policjanci nie byli w stanie wskazać podstawy prawnej swoich działań. Stwierdzili tylko, że taki dostali rozkaz od niezidentyfikowanych bliżej przełożonych.
Modlitwy pod kliniką w Oleśnicy stają się zresztą powoli solą w oku środowisk aborcyjnych i sprzyjających im organów ścigania. W maju tego roku Sąd Okręgowy we Wrocławiu podtrzymał wyrok sądu I instancji, który wymierzył 1000 złotych grzywny mężczyźnie o imieniu Adam – koordynatorowi akcji Fundacji Pro Prawo do Życia w Oleśnicy. Działacz pro-life został skazany za „zakłócanie spokoju” dr Gizeli Jagielskiej poprzez organizację publicznej modlitwy różańcowej pod jej szpitalem. Wyrok jest o tyle precedensowy, że jego przedmiotem stała się modlitwa różańcowa, w trakcie której doszło do głośnego napadu na obrońców życia. Do wolontariuszki imienia Kasia podszedł agresywny mężczyzna. Złapał ją za rękę i usiłował wyrwać jej telefon. W jej obronie stanęli inni wolontariusze. Agresywny mężczyzna wdał się w bijatykę z Adamem. Zaczął go uderzać i popychać. Mężczyzna w obronie siebie i innych użył gazu, co powstrzymało napastnika od kolejnych ataków. Napad nagrał się na kamerze należącej do działacza Fundacji Pro. Fundacja złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, ale sprawa została umorzona. Fundacja złożyła więc zażalenie, ale sąd podtrzymał werdykt. W ocenie sądu napad na modlących się wolontariuszy był „uzasadnionym elementem konfliktu światopoglądowego” na temat aborcji. Skazany za to został wspomniany Adam, gdyż poprzez pokojowe zgromadzenie modlitewne „zakłócił spokój” aborterki Gizeli Jagielskiej.
Znieważenie tęczowych
Jednym z najbardziej skandalicznych wyroków sądowych wymierzonych w środowisko obrońców życia był werdykt sądu gdańskiego, który skazał Mariusza Dzierżawskiego – prezesa fundacji Pro – Prawo do Życia na rok ograniczenia wolności. Wyrok nakazywał również Dzierżawskiemu „przeproszenie środowiska LGBT+” za kampanię nienawiści, którą miał prowadzić „z wykorzystaniem jeżdżących po Gdańsku furgonetek”. Dzierżawski miał przez 20 godzin miesięcznie wykonywać prace społecznie użyteczne na cel wskazany przez kuratora sądowego. Sąd nakazał również zapłatę 15 tysięcy złotych nawiązki na rzecz Polskiej Akcji Humanitarnej. Dzierżawski miał też pokryć koszty sądowe. Sama sprawa – oparta o osławiony artykuł 212 Kodeksu karnego – toczyła się z oskarżenia trzech osób przyznających się do odmiennych orientacji seksualnej. Do procesu włączyło się również Stowarzyszenie Na Rzecz Osób LGBT Tolerado. „Nieprawidłowy jest pogląd, że jeżeli pomawia się jedną, dwie, trzy ściśle określone osoby, to jest to pomówienie, a jeżeli pomówi się całą grupę takich osób, to ogólność tego pomówienia wyklucza możliwość uznania, że doszło do działania na szkodę konkretnie, ściśle określonej osoby, niewymienionej wprost w tym komunikacie” – uzasadnił autor wyroku – sędzia Mariusz Kaźmierczak. Jego zdaniem „komunikat oskarżonego dotyczył istniejących, żyjących osób ściśle zdefiniowanych przez konkretne cechy”. Sędzia Kaźmierczak uzasadniał, że jest to grupa, do której przynależność deklaruje bardzo wiele osób o konkretnych cechach związanych z orientacją seksualną.
– „Sąd okręgowy zgodził się z sądem rejonowym, że oskarżony nie wykazał w należyty sposób prawdziwości prezentowanych przez siebie tez” – tłumaczył sędzia Kaźmierczak i dodał, że „oskarżony odwoływał się do konkretnych artykułów i opracowań, pomijając jednak fakt, że były one krytykowane przez uznane autorytety naukowe i były to opinie, a nie twarde naukowe tezy poparte badaniami”. Sąd w uzasadnieniu odwołał się do raportu tworzonego przez Państwową Komisję do spraw Pedofilii, stwierdzając, że przytoczone w raportach dane i materiały naukowe są całkowicie sprzeczne z tezami głoszonymi przez oskarżonego. Gdyby sędzia Kaźmierczak używał rozumu, wiedziałby, że teza, czyli pogląd – ze swojej istoty subiektywny – nie wymaga uzasadnienia (w odróżnieniu od twierdzeń co do faktów). „Działania oskarżonego nie mieściły się w wolności słowa i miały dzielić społeczeństwo, komunikaty stanowiły element mowy nienawiści przekraczającej granice dopuszczalnej krytyki czy wolności słowa” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Takich wyroków są ostatnio dziesiątki we wszystkich sądach w całej Polsce.
Rząd Tuska – obsesyjnie nienawidzący chrześcijaństwa – ruszył do walki z katolikami poważnie traktującymi swoją wiarę. I nic nie wskazuje na to, aby ta walka się zatrzymała.