Ataki na Grzegorza Brauna przybierają na sile. Zarówno rząd, jak i eurokołchoz, a także media głównego ścieku próbują uciszać i cenzurować posła. Robią to desperacko i przynajmniej w jednym aspekcie nieskutecznie – o czym świadczy stale rosnące poparcie dla partii Grzegorza Brauna. Wnioski o uchylenie immunitetu, absurdalny zakaz wstępu do Sejmu… To dopiero początek! Co ciekawe większość wszystkim dobrze znanych, a inkryminowanych interwencji posła podpięto pod jeden, wspólny akt oskarżenia. Rozprawa odbędzie się już w tym miesiącu! Prezes Konfederacji Korony Polskiej w rozmowie z red. Markiem Skalskim zaprasza Państwa do śledzenia jej toku.
Marek Skalski: Jak wygląda status Twoich spraw karnych na chwilę obecną?
Grzegorz Braun: Dwa kolejne wnioski o uchylenie mojego immunitetu są na ścieżce procedury europarlamentarnej. W sądzie stawię się 8 grudnia na Pradze. Będzie to pierwsza rozprawa w sprawie, którą nazywam „chanukowo-choinkowo-mikrofonową”. Zobaczymy, jakie stachanowskie tempo będzie narzucane przez sąd w tych kwestiach. Może to dziwnie zabrzmi, ale ja się cieszę, że będzie okazja podyktowania do protokołu szeregu tych faktów, które zostały przemilczane albo przekłamane przez media. Myślę, że jest godny uwagi fakt, iż jest to oskarżenie zszyte z gałganków. Zebrano tutaj szereg jakichś sytuacji z paru lat mojej pracy poselskiej. Chodzi o moje działania podejmowane ściśle w ramach wykonywania mandatu posła. To, że można mnie oskarżyć z tego tytułu, samo w sobie jest skandalem i horrorem. Zapraszam Państwa, przynajmniej do bacznego śledzenia toku tych rozpraw, których na pewno będzie jakaś większa ilość. 8 grudnia ruszamy!
Czy zdajesz sobie sprawę, że to są ostatnie dni, kiedy mogę do Ciebie zwracać się, tytułując Cię posłem? Od 24 grudnia wchodzi zmiana w oficjalnym Kodeksie Pracy, w którym jeden z punktów mówi, że nie będzie już można używać określających płeć sformułowań, a tylko takie „neutralne płciowo”? Czyli będziesz „osobą posłującą”, a ja będę „osobą zadającą pytania”, czy nie wiem, jak to określić. Pani Dziemianowicz-Bąk, szefowa resortu pracy, jest autorką takich pomysłów. Każde ogłoszenie, jakie się pojawi w prasie czy w Internecie, będzie musiało być sformułowane: „zatrudnimy osobę księgującą”, albo „osobę kierującą”, „osobę kurierską”. Jak byś skomentował tę ofensywę?
Grzegorz Braun: To jest jednocześnie śmieszne i straszne. Śmieszne, bo groteska rodzi efekt komiczny, a te wszystkie czarownice i czarownicy (żeby nie wprowadzać tutaj jakiegoś seksistowskiego wykluczenia), którzy obsiedli resort centralny, urzędy i kierownicze stanowiska w służbach, robią takie rzeczy, ponieważ nie są w stanie działać owocnie, produktywnie, realnie. W związku z tym zajmują się realizowaniem projektów destrukcyjnych, dewastujących tkankę społeczną, substancję narodową, również w sferze języka. To jest zjawisko opisane przez badaczy, np. w książkach dotyczących nowomowy. Victor Klemperer – „Język III Rzeszy” – to taka klasyczna pozycja. My czytaliśmy ją w PRL-u, mając nieodparte wrażenie, że te mechanizmy cenzury i manipulacji na poziomie języka, które Klemperer opisuje na przykładzie czasów za panowania Adolfa Hitlera, w niezły sposób opisują naszą rzeczywistość sowiecką, PRL-owską. To pasowało jak ulał. Pamiętam też „język PRL-u”, który opisywał Michał Głowiński, wybitny literaturo- i językoznawca. Później sam przeszedł na stronę postkomuny, żydokomuny. Jego biografia go tak ukierunkowała. Ale zjawiska w sferze języka propagandy, która jest realizowana również za pomocą projektów o pretensjach artystycznych, eseistycznych, ba – nawet filozoficznych – to jest coś, czym komuna się zajmuje: korygowanie znaczeń, przesuwanie pól znaczeniowych i przypisywanie słowom pewnych, także nowych znaczeń i nowych wartości.
Teraz pod mowę nienawiści podpadać by miało samo odnoszenie się do rzeczywistości w podstawowych rysach, jak np. rozróżnienie płci. To już miałoby być dyskryminujące. Szanowni Państwo, reasumując: komuna, eurokomuna, żydokomuna w piętkę goni. Ale uważajmy! Żeby rewolucja zwyciężyła – diagnozowali Marks i Lenin – trzeba zaprowadzić demokrację. A żeby demokracja zwyciężyła, trzeba doprowadzić do wewnętrznego rozchwiania mas, ludu, narodu. Trzeba, właśnie m.in. pracując na poziomie języka, dokonywać podbojów rewolucyjnych. Trzeba robić to tak, żeby człowiek się w tym pogubił, żeby miał problem z identyfikacją – nie wiedział, czy jest Polakiem, czy jest Europejczykiem, czy jest mężczyzną. To jest takie uderzenie w splot społeczny, cały ten genderyzm, wokizm, ta propaganda sodomii. Wcale nie chodzi o to, że wszyscy Ci rewolucjoniści, eurofederaści osobiście hołdują takim niekonwencjonalnym zachowaniom w sferze seksualnej. Ale oni dobrze wiedzą, dobrze wyczuwają rozumowo i intuicyjnie, że to jest właśnie ten splot słoneczny. To jest ta wewnętrzna konstytucja człowieka. Jeżeli rozwalimy ten splot i sprawimy, że człowiek będzie miał kłopoty z samoidentyfikacją na tym podstawowym poziomie: płciowym, rodzinnym, narodowym, wtedy łatwiej przejść do rzeczy i skroić mu portfel za pomocą Zielonego Ładu, zeroemisyjności, dekarbonizacji i innych, wielkich projektów, które są drogą do wywłaszczenia. Najpierw trzeba ogłupić, żeby potem wywłaszczyć.
Jeden z naszych czytelników przytoczył taki dowcip: w latach 50. ktoś poszedł na dworzec i podchodzi do pani w kasie biletowej. Zadaje pytanie, czy może kupić bilet do Katowic. Pani mówi, że do Katowic nie ma, ma tylko do Stalingradu. A on mówi: „może być do Stalingradu, ja i tak pojadę do Katowic”. Mamy nadzieję, że i w tym wypadku będzie podobnie, że ludzie po prostu zachowają zdrowy rozsądek i przejdą z tym do porządku dziennego.
Jaka w tym gorzka ironia, że szukając dobrego sposobu na opisanie rzeczywistości, która nas dziś otacza, prędzej czy później dochodzimy do analogii z czasami najpotworniejszych totalitaryzmów XX wieku. To są skojarzenia, które najlepiej opisują nasz świat i które są najbardziej adekwatne. Dlatego Szanowni Państwo trzeba wyjść z Eurokołchozu; to jest III Rzesza i Związek Sowiecki w jednym. Dlatego trzeba Polskę uratować przed tym totalniackim projektem, który, jak widzimy, sięga do naszych kieszeni, ale sięga też do serc i umysłów naszych dzieci. Trzeba się bronić. PolExit – odzyskajmy niepodległość!
Mogę podać kolejny przykład tego, jak groźna jest ta cała sytuacja, cywilizacja śmierci, która sączy nam te wszystkie antywartości w sposób niezauważalny do ucha. Liczba rozwodów w naszym kraju w tej chwili przekroczyła średnią unijną. Jest to bardzo niepokojące, bo już 42 proc. par się rozwodzi, biorąc pod uwagę liczbę zawieranych małżeństw w danym roku. Średnia unijna to około 39 proc. To pokazuje, jak ta sprawa jest smutna. Jednocześnie nasz rząd wprowadza ustami ministra Żurka nowelizację prawa, żeby wprowadzić tzw. „ekspresowe rozwody”. Już nie sąd będzie w tych sprawach, orzekał, ale urząd stanu cywilnego, w przypadku kiedy pary nie będą miały małoletnich dzieci, a ich staż będzie trochę dłuższy niż rok. To pokazuje, że nasza obecna koalicja rządząca chce ten wskaźnik utwierdzić. W 1990 r. wynosił on raptem 15 proc., czyli był to wskaźnik niemalże 3 razy mniejszy.
To jest katastrofa. Dąży się do tego, żeby rozwód był już nie orzekany w trybie jakiejkolwiek procedury, tylko żeby był po prostu na zgłoszenie.
Decyzją urzędnika.
Ja przypominam, że tak było na polu bolszewii, kiedy Aleksandra Kołłontaj, towarzyszka, współpasażerka Lenina została pierwszym ministrem do spraw kobiet, rodziny. Ona wprowadzała w życie tę ideę komunistyczną, w sposób bardzo skonkretyzowany. Marks pisał o wspólnocie rządu. Jej działanie do tego w praktyce doprowadziło. Zawarcie małżeństwa odbywało się poprzez zgłoszenie w urzędzie, a rozwód mógł nastąpić po zgłoszeniu którejkolwiek winy, nawet tylko jednej ze stron bez konieczności powiadomienia i wyrażenia zgody drugiej strony. To jest katastrofa i w obliczu tej katastrofy widzimy, że niczego lepszego ludzkość nie ma w tej dziedzinie niż tradycyjne zasady katolickie. Nie jakieś ogólnobojowo-chrześcijańskie, bo przecież poza Kościołem Katolickim doktryna rozwodów jest szeroko rozpowszechniona i praktykowana po czasach rewolucji Lutra. Ale też schizma wschodnia rozluźniła obyczaje i zasady. To jest katastrofa i widzimy zresztą, że te środowiska, w których tradycja katolicka jest bliżej znana, mamy do czynienia z zupełnie innym przekrojem społecznym. Pewien organista, który naprzemiennie dogrywał na Mszach modernistycznych i na Mszach tradycyjnych mówił mi kiedyś, że na tradycyjnych Mszach nawet dzieci są grzeczniejsze.
To jest dobre podsumowanie. Huczkiem w naszym świecie prawicowym odbyła się informacja o Twoim spotkaniu z koleżanką z ławy europoselskiej, panią Ewą Zajączkowską-Hernik. Czy to jest oznaka jakiegoś ocieplenia w kontaktach z Konfederacją?
Niczego z mojej strony nie trzeba ocieplać, bo ja zawsze – z sercem na dłoni – i nie brak mi życzliwości wobec bliźnich, którzy mnie otaczają. Więc to nie jest żadna nowość. Ja po prostu na grzeczne zaproszenia staram się grzecznie odpowiadać i nie lekceważę okazji to tego, żeby rozmawiać, zwłaszcza o polskich sprawach, w tym przypadku z koleżanką z tej samej izby. Może niedokładnie z tej samej ławy – ja tutaj przesiaduję w oślej ławce, w ostatnim rzędzie, wśród niezrzeszonych posłów do Parlamentu. Ale to nie przeszkadza prowadzić dialogów politycznych, które czasami przeradzają się w dialogi operacyjne. O pewnych rzeczach mówi się na antenie, a o pewnych rzeczach mówi się kuluarowo. Praca polityczna nigdy się nie kończy. Wiecznie knujemy i nie zaniedbujemy, nie tracimy okazji, żeby coś jeszcze dobrego uknuć. A to, co ja knuję, jest w pełni jawne.
To jest Szeroki Front Gaśnicowy, który całkiem dobrze się prezentuje. Jeszcze nie spełniło się moje marzenie o tym, żeby iść do następnych wyborów jako formacja torująca drogę szerszym środowiskom narodowym, wolnościowym, tradycjonalistycznym, patriotycznym. To okaże się dopiero w godzinie głosowania. Ale można powiedzieć, że moje słowa mają już pokrycie w rzeczywistości. Mówię o Szerokim Froncie, w którym chciałbym, żeby się odnalazło jak najwięcej świetnych kandydatów, którzy wcale niekoniecznie będą członkami mojej partii, lecz jasno zadeklarowanych po polskiej stronie. To jest dzisiaj zasadniczy podział na scenie politycznej: kto za tym, żeby to była Polska, a kto za tym, żeby to był land eurokołchozowy czy jakieś inne, przeciwne polskości formy – Ukropol, Ukropolin czy po prostu jakiś bantustan anglosaski. To jest jasny podział i w tym podziale możemy się odnaleźć także z ludźmi, z którymi wiele nas dzieli, np. w kwestiach programowych, w kwestiach gospodarczych. Ale łączy nas poczucie odpowiedzialności za utrzymanie polskiej państwowości. Praca trwa i bardzo chciałbym, żeby te moje konwersacje i spotkania, które prowadzę w szerokim spektrum mojego otoczenia politycznego ucieszyły Państwa w swoich efektach, w swoich rezultatach, kiedy przyjdzie nam ogłaszać listy wyborcze.
Dziękuję za rozmowę!