Strona głównaGŁÓWNYZaczęło się! Kogo wybrali Amerykanie?!

Zaczęło się! Kogo wybrali Amerykanie?!

-

- Reklama -

Tak właśnie amerykański prezydent Donald Trump skomentował wiadomość o zwycięstwie w wyborach na burmistrza Nowego Jorku 34-letniego Zorana Mamdani, który uważa się za „demokratycznego socjalistę”. Zdobył 50 proc. głosów, pokonując byłego gubernatora stanu Nowy Jork Andrzeja Cuomo oraz kandydata republikańskiego Curtisa Sliwę.

Na czym ten „demokratyczny socjalizm” polega? Między innymi na zamrożeniu czynszów, bezpłatnym transporcie publicznym, powszechnej „opiece nad dziećmi” – no i oczywiście – na „obronie tych, których kochamy”. A wygląda na to, że Zoran Mamdani „kocha” wszystkich, jak leci: imigrantów, członków społeczności trans – cokolwiek miałoby to znaczyć – prawdopodobnie transwestytów, ale oczywiście mogę się mylić, bo tej straszliwej wiedzy („powstała wnet straszliwa wiedza, że byt się zgęszcza i rozrzedza” – pisał poeta) o najnowszych zboczeniach płciowych jeszcze nie zgłębiłem; czarnoskóre kobiety, „samotne matki” czy wreszcie „kogokolwiek innego”. Najciekawszy wydaje mi się sentyment Zorana Mamdaniego do „kogokolwiek innego”. Nawet nie śmiem się domyślać, o kogo może mu tu chodzić. Taka wszechogarniająca miłość to – co tu ukrywać – wielka idea – ale w związku z tym warto przypomnieć spostrzeżenie Aldousa Huxleya, że „z wielkich idei rodzą się wielkie nieszczęścia”.

- Reklama -XVII Konferencja Prawicy Wolnościowej

Pani Machado gra na nosie

Żeby się o tym przekonać, wystarczy popatrzeć na Wenezuelę, która – jak się wydaje – znajduje się w przededniu inwazji, którą CIA przygotowuje w jakiejś tamtejszej Zatoce Świń. Poprzedni tyran wenezuelski Hugo Chavez ustanowił tam socjalizm kontynuowany przez kolejnego tamtejszego tyrana Mikołaja Maduro. Wystarczyło parę lat, by w Wenezueli, która na ropie naftowej stoi, pojawiły się trudności z zaopatrzeniem w paliwa płynne. Jak w anegdotce głoszącej, że gdyby socjalizm proklamowano na Saharze, to już wkrótce zabrakłoby tam piasku. Donald Trump nie bez słuszności tedy uważa, że gdyby tak wykorzenić socjalizm z Wenezueli, a na miejsce tyrana Maduro osadzić na stolcu prezydenckim panią Marię Machado, co to sprzątnęła mu sprzed nosa Pokojową Nagrodę Nobla – to zaraz ten nieszczęśliwy kraj zacząłby znowu tryskać ropą, od czego tamtejsi obywatele zaczęliby żyć dostatniej – jak w Polsce za panowania Edwarda Gierka – oczywiście do czasu, dopóki wszystko się nie skawaliło, a w sklepach zaczął królować ocet i musztarda. Ale czcicieli Edwarda Gierka, któremu certyfikat patriotyzmu wystawił nie tak znowu dawno sam Naczelnik Państwa, niełatwo zbić z pantałyku.

Oto Wielce Czcigodny Jacek Sasin, niedawno pryncypialnie zgromił Sławomira Mentzena z Konfederacji, że lansuje ideologię, która „nigdzie” się nie sprawdziła. Domyślam się tedy, iż Wielce Czcigodny Jacek Sasin musi być zapatrzony w Naczelnika, od którego zależy jego kariera, a może nawet – samo istnienie – że spoza Naczelnika nie dostrzega reszty świata. W przeciwnym razie zauważyłby niewątpliwie, że wybory w Argentynie wygrał właśnie po raz kolejny prezydent Ksawery Milei, który z powodzeniem realizuje tam program wolnorynkowy, nawet bardziej radykalny od propozycji Sławomira Mentzena. Ale doświadczonym politykom PO-PiS- u takich rzeczy nie wolno dostrzegać, bo wystarczy, by przyswoi sobie prostą prawdę, że w polityce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić – oczywiście dla dobra Polski, no bo jakże inaczej? Toteż jedni – przede wszystkim Volksdeutsche Partei – uwodzą swoich wyznawców „nowoczesnością” przede wszystkim na odcinku płciowym, bo to nie wymaga żadnych kosztownych inwestycji, podczas gdy drudzy – to znaczy pretorianie Naczelnika Państwa – uwodzą swoich wyznawców „patriotyzmem”, który jak się okazuje, sprowadza się do tego, komu korzystniej będzie się nadstawić: czy po staremu Unii Europejskiej, czy po nowemu Amerykanom.

- Prośba o wsparcie -

Kogo wybrali Amerykanie?

A skoro wróciliśmy do Amerykanów, czyli – do wyboru nowego burmistrza Nowego Jorku, to widać, że rewolucja komunistyczna w Ameryce ma się dobrze, mimo iż prezydent Trump stara się jak może, by przynajmniej wyhamować jej tempo. Służy temu m.in. zablokowanie rządu, bo dzięki temu pozornemu paroksyzmowi prezydentowi Trumpowi łatwiej jest rozganiać biurokratyczną kastę, która – jak pisze Victor David Hanson w swojej książce „Śmierć obywatela” – w ostatnich latach coraz śmielej sięgała po władzę, ponad głowami wybieranych reprezentantów. Jak wiadomo, z komunistyczną rewolucją żadnych kompromisów nie ma i być nie może, w związku z tym również Ameryka musi – podobnie jak w swoim czasie Rosja – zmierzyć się z odpowiedzią na pytanie: kto tu kogo? Wprawdzie część społeczeństwa rosyjskiego z bronią w ręku próbowała opierać się bolszewizmowi, ale przegrała. Ciekawe tedy, jak rozwinie się sytuacja w Ameryce, gdzie żydokomunie udało się zmobilizować po stronie rewolucji całkiem spore zastępy proletariatu zastępczego, już to w postaci „kobiet” z rozdziewiczoną płcią, już to w postaci Murzynów, którzy chętnie obcinaliby dziś kupony od dawnej niewolniczej przeszłości, no i wszelkiego rodzaju dewiantów zarówno płciowych, jak i umysłowych, od których na tamtejszych uniwersytetach aż się roi, podobnie zresztą jak i u nas.

Cóż zatem mógł mieć na myśli prezydent Trump, kiedy na wieść o zwycięstwie pana Mamdani w wyborach na burmistrza Nowego Jorku, powiedział, że „zaczęło się”? Czy raczej ma na myśli, że teraz żydokomuna przyspieszy, czy raczej ma na myśli, że to dobra okazja, by na przykładzie Nowego Jorku pokazać, że socjalizm szczęścia nie daje? Myślę, że nie byłoby to takie trudne, zwłaszcza gdyby się okazało, że nowy burmistrz rzeczywiście wierzy w „demokratyczny socjalizm”. Dla zuchów z CIA to prawdziwa „gratka, za wroga mieć takiego dziadka” – jak pisał Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku” o sekretarzu Wardędze, co to krytykował towarzysza Wiesława, „że chłopom daje on nawozy, zamiast powsadzać ich do kozy, przez co nasz główny cel – kołchozy – w odległą przyszłość się oddala”. Tu musimy przypomnieć o odkryciu uczonych radzieckich na odcinku przewidywania przyszłości – że mianowicie wystarczy trochę poczekać.

Tymczasem na odcinku walki o pokój obserwujemy pewien zastój. Odkąd odwołując budapesztańskie spotkanie, prezydent Trump dał prezydentowi Putinowi czas na pokazanie, że potrafi wygrać w polu, Rosjanie właśnie otoczyli Pokrowsk, zamykając z kotle (a ściślej – w kilku kotłach) wojsko ukraińskie, którego trzonem wydaje się słynny batalion „Azow”, który swoimi odwiedzinami zaszczycił niedawno sam prezydent Zełenski. Kiedy tylko wrócił stamtąd do Kijowa, rosyjskie Ministerstwo Obrony wezwało wojsko ukraińskie w Pokrowsku do kapitulacji, bo tylko w ten sposób mogą zachować życie. Wprawdzie ukraiński sztab generalny twierdzi, że aż tak źle nie jest – ale nawet on nie mówi, że jest dobrze. A nie jest dobrze, bo ewentualna utrata Pokrowska i załamanie frontu w okolicy, oznaczałaby, że pas ukraińskich umocnień został przejęty przez Rosjan, co otworzyłoby im drogę aż do Dniepru. Ciekawe, co na to Putin – czy rzeczywiście próbuje doprowadzić do powtórki ugody perejasławskiej, kiedy to Bohdan Chmielnicki odstąpił carowi Aleksemu cały obszar Zadnieprza? Tak czy owak, najwyraźniej próbuje pokazać, że wygrywa w polu, co również prezydentowi Trumpowi rozjaśnia sytuację, jak rozłożyć akcenty w ramach dalszej walki o pokój. Wygląda bowiem na to, że prezydentowi Zełenskiemu także zaczyna palić się ziemia pod nogami, skoro wyrzuca z rządowej ukraińskiej pirogi murzyńskich chłopców na pożarcie krokodylom. Mam oczywiście na myśli Wołodymira Kudryckiego, który dotychczas był odpowiedzialny za energetykę, ale teraz z rozkazu prezydenta Zełenskiego nie tylko został zdymisjonowany, ale nawet zaciągnięty przed tamtejszy niezawisły sąd, który już będzie wiedział, jak zrobić z niego marmoladę. Ale skoro już takie dintojry się tam odgrywają, to piorun może strzelić również w prezydenta Zełenskiego.

Nieprzewidywalne pioruny

W ogóle pioruny mają to do siebie, że są nieprzewidywalne. Oto portal „Onet”, który wydawał się przewidywalny aż do bólu, ni z tego, ni z owego zaczął się zastanawiać, czy postępowanie naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych wobec Białorusi jest właściwie, czy przeciwnie – głęboko niesłuszne. O ile dotychczas funkcjonariusze Propaganda Abteilung z portalu „Onet” unisono uważali, że postępowanie Księcia-Małżonka w stosunku do Białorusi jest jedynie słuszne, to teraz ni stąd, ni zowąd nabrali wątpliwości. Białoruska opozycja – powiadają – „nie istnieje” – co chyba jest zgodne z rzeczywistością, a to znaczy że zabawy w mocarstwowość, jakie uprawiał nie tylko Książę-Małżonek, ale i pan prezydent Duda z panią Swietłaną Cichanouską, nie przyniosły ani jej, ani zwłaszcza Polsce nic dobrego.

Andrzej Poczobut siedzi, Polonia białoruska została rozgromiona, a słychać, że na Białoruś wybiera się Jego Świątobliwość Leon XIV, więc w tej sytuacji trudno będzie mówić o jej izolacji na arenie międzynarodowej. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo ważniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, czy przypadkiem Reichsführerin Urszula Wodęleje nie nabrała wobec Księcia-Małżonka jakichś wątpliwości, czy jeszcze gorzej – jakichś podejrzeń? Jeśli tak, to znaczy że obywatel Tusk Donald – czy to dzięki własnej zręczności, czy to dzięki teściowej, która jak się okazało, odgrywa w polityce naszego bantustanu rolę znacznie większą, niż obywatel Tusk Donald chciałby przyznać – znalazł w Berlinie jakąś dźwignię Archimedesa, przy pomocy której próbuje unieść w powietrze Księcia-Małżonka tak, by pozbawić go punktu oparcia. Oznaczałoby to, iż walka o przywództwo w Volksdeutsche Partei weszła w jakąś nową fazę, co oznacza, że i tam też się coś zaczęło.

Najnowsze