Strona głównaWiadomościPolskaKolejni Ukraińcy poszukiwani ws. aktu dywersji na kolei. Wciąż są w Polsce....

Kolejni Ukraińcy poszukiwani ws. aktu dywersji na kolei. Wciąż są w Polsce. Sommer komentuje oficjalną narrację

-

- Reklama -

Sprawa dywersji na torach pod Warszawą ma nowe wątki. Jak ustalił Onet, dwaj obywatele Ukrainy, którzy na zlecenie Rosji dokonali sabotażu, nie działali sami. Polskie służby namierzyły ich czterech współpracowników – także Ukraińców. Wszyscy przebywają w Polsce, a policja zapewnia, że zna ich tożsamość i adresy. Tomasz Sommer nie do końca wierzy w oficjalną narrację.

Najnowsze doniesienia Onetu wskazują, że siatka dywersyjna była szersza. Służby namierzyły czterech współpracowników zamachowców. To również obywatele Ukrainy, którzy wciąż znajdują się na terenie Polski. Funkcjonariusze zapewniają, że dysponują wiedzą o ich miejscach pobytu.

- Reklama -XVII Konferencja Prawicy Wolnościowej

„W związku z aktami dywersji na trasie kolejowej Warszawa – Lublin, w miejscowości Mika oraz pod Puławami, które miały miejsce w miniony weekend informuję, że trwają intensywne czynności operacyjno-rozpoznawcze i dochodzeniowo-śledcze, w tym zatrzymania osób oraz zabezpieczanie i analiza dowodów” – napisał na X rzecznik prasowy Ministra Koordynatora Służb Specjalnych, Jacek Dobrzyński.

- Prośba o wsparcie -

Co dotychczas na temat aktu dywersji na kolei mówią politycy i służby? Premier Donald Tusk, przedstawiając w Sejmie informacje, powiedział, że za akcją stoją dwaj obywatele Ukrainy współpracujący z rosyjskim wywiadem. Jeden z nich był już wcześniej skazany we Lwowie za akty dywersji, drugi pochodzi z Donbasu.

Obaj przyjechali do Polski niedługo przed podłożeniem ładunków wybuchowych, a krótko po ich odpaleniu opuścili terytorium Rzeczpospolitej – podobno poprzez przejście graniczne z Białorusią w Terespolu.

Sprawcy użyli ładunku wybuchowego C4, który zdetonowali zdalnie przy użyciu telefonów komórkowych podczas przejazdu pociągu. Szczęśliwie drugi z podłożonych ładunków nie eksplodował. Służby kreślą narrację, że wpadły na ich trop w tak szybkim tempie dzięki śladom pozostawionym na miejscu – karcie SIM oraz odciskowi palca.

Służby zabezpieczyły karty SIM z odnalezionych urządzeń telefonicznych, które miały służyć do zdalnego zdetonowania ładunków wybuchowych. Na podstawie tych kart udało się dotrzeć do danych paszportowych osób, które je zakupiły. Nieoficjalnie ustalono, że były to karty SIM polskiego operatora, zarejestrowane na zagraniczne paszporty.

 

W oficjalną narrację służb i władzy nie do końca wierzy w nią Tomasz Sommer.

„Gdybym przez lata nie zajmował się aktami tajnych służb sowieckich to bym może w te bajania uwierzył. Prawda jest jednak taka, że skoro nic nie pokazują to nic nie wiedzą. A nawet gdyby znali fakty to przecież prawdy pokazać nie mogą, bo wszystko jest ściśle tajne. Bajka o sabotażyście, który po pobycie w więzieniu na Ukrainie rusza prowadzić sabotaż do Polski jest szczególnie wzruszająca. A wątek analizy przy pomocy zakazanego przecież w Polsce amerykańskiego oberpodsłuchu zdradzonego przez Snowdena to już szczyty fantazji, albo publiczne wezwanie do popełnienia przestępstwa” – napisał redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!”.

Sommer uważa ponadto, że wiele działań podjętych po akcie dywersji – jak na przykład wysłanie żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej do patrolowania torów – mają na celu podkręcanie atmosfery zagrożenia.

Najnowsze