Celebrytka Natalia Siwiec podała swojemu 8-letniemu dziecku środek na odrobaczenie, czym pochwaliła się w mediach społecznościowych. Oburzyła się lekarz Monika Działowska, która wskazała, że preparat nie ma oficjalnej koncesji ze strony big pharmy. Rozważa zgłoszenie sprawy do Rzecznika Praw Dziecka.
Siwiec opublikowała na Instagramie zdjęcie jej córki leżącej w łóżku z okładem na głowie. Celebrytka wyjaśniła, że „dzisiaj Mię poskładało oczyszczanie” i dodała, że dziewczynka wymiotowała po wprowadzeniu preparatu, który miał na celu „oczyszczenie z toksyn, grzybów i pasożytów”.
Postępowaniem Siwiec oburzona jest lek. Działowska, znana w sieci jako „pediatra na zdrowie”.
„Powiem wprost – stosowanie nieprzebadanych, niesprawdzonych pod względem bezpieczeństwa i skuteczności preparatów na dzieciach stanowi zagrożenie dla ich zdrowia. Wymioty po jakichś specyfikach to najpewniej zatrucie takimi specyfikami, a nie oczyszczanie organizmu. Biedne dziecko się męczy, bo mama nawymyślała sobie pseudoterapii” – napisała Działowska.
Lekarz dodała, że wg niej „ludzie nie są powszechnie zagrzybieni i pełni robaków” i określiła to jako „wymysł firm sprzedających terapie i leki na niby tego leczenie”.
Działowska nie poprzestała na krytycznym komentarzu. Poinformowała, że rozważa donos do odpowiednich instytucji.
„Czasem nawet się zastanawiam, czy nie powinno się zgłaszać takich praktyk do Rzecznika Praw Dziecka, bo profilaktyczne odrobaczanie, odgrzybianie, usuwanie metali ciężkich itp. niesprawdzonymi – więc potencjalnie niebezpiecznymi – metodami to po prostu męczenie dziecka, a nawet narażanie go na powikłania takich terapii” – napisała pediatra.
Sprawa budzi ogromne zainteresowanie w sieci. Wielu chciałoby „ukrzyżowania” Siwiec. W tym miejscu należy jednak postawić pytanie o granice ingerencji państwa w decyzje rodzicielskie. Dziecko powinno należeć do rodzica, choć dziś coraz bardziej należy do państwowego systemu.
To rodzice powinni mieć prawo do podejmowania decyzji dotyczących zdrowia ich dziecka, nawet jeśli te decyzje budzą kontrowersje w środowisku lekarskim. I oczywiście ponosić za to ostateczną odpowiedzialność.
A państwowa machina nie powinna automatycznie ingerować w wybory rodziców tylko dlatego, że nie odpowiadają one aktualnemu konsensusowi medycznemu. Historia medycyny pokazuje, że to, co dziś uznawane jest za ortodoksję, jutro może okazać się błędem, a wiele dzisiejszych praktyk medycznych było kiedyś kwestionowanych przez establishment. Rodzice, a nie urzędnicy czy lekarze, znają swoje dzieci najlepiej i to oni powinni mieć ostatnie słowo w kwestiach dotyczących ich opieki – oczywiście o ile nie dochodzi do oczywistego i bezpośredniego zagrożenia życia.
Donoszenie, a w następstwie wszczynanie postępowań w takich przypadkach jest w istocie próbą ustanowienia monopolu medycznego na prawdę kosztem wolności rodzicielskiej.

