Słynne przysłowie „nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka” (w oryginale don’t put all your eggs in one basket), jest jednym z najważniejszych standardów postępowania w biznesie oraz w polityce w świecie anglosaskim. Ooznacza ono, że nie należy podejmować ryzyka, koncentrując wszystkie środki na jednej rzeczy. Dokładnie odwrotnie zrobił sekretarz wojny USA Peter Hegseth, który wezwał na spotkanie w jednym miejscu całą amerykańską generalicję i admiralicję w liczbie ok. 800 najwyższych rangą amerykańskich oficerów z całego świata. Tę decyzję należy uznać za ryzykowną, ponieważ do jednego koszyka włożono całe dowództwo armii i floty. To zgromadzenie do idealna okazja, żeby uciąć głowę amerykańskiemu wojsku przez terrorystyczny atak lub użycie broni masowego rażenia w skali lokalnej.
Dlaczego piszemy o tej nigdzie niepraktykowanej i ryzykownej decyzji? Ponieważ należy zadać pytanie, czy władze USA również postępują nieracjonalnie w sferze w polityki zagranicznej.
Nieracjonalność partnera jest powodem do obaw, zwłaszcza jeśli dotyczy ona takiego partnera, jak Stany Zjednoczone, od którego, jak się ciągle uważa, zależy bezpieczeństwo naszego kraju. Dlatego warto dokonać analizy tego postępowania. W świetle zachowania Amerykanów po ataku rosyjskich dronów na nasz kraj wydaje się to wręcz konieczne.
Główne cele międzynarodowej polityki Trumpa
Główna koncepcja Trumpa opiera się na przekonaniu, że globalizacja w swojej sferze ekonomicznej doprowadziła do znacznego osłabienia dominującej pozycji USA w świecie. Spowodowała utratę wielkiej ilości miejsc pracy w kraju poprzez inwestowanie amerykańskich koncernów za granicą przy jednoczesnym zamykaniu przedsiębiorstw w Stanach Zjednoczonych. Skutkiem tego jest regres cywilizacyjny Ameryki. Szczególnym przypadkiem była, zdaniem Trumpa, polityka względem Chin, którym umożliwiono rozwój gospodarczy w skali nieporównywalnej z żadnym okresem w dziejach świata. Temu towarzyszy mocne przekonanie, że USA są państwem wykorzystywanym przez sojuszników zarówno gospodarczo, jak i przede wszystkim militarnie.
Na tej podstawie Trump doszedł do wniosku, że należy utrudnić dostęp do rynku amerykańskiego poprzez obłożenie importowanych towarów wysokimi cłami, wycofać się z różnych organizacji międzynarodowych, oszczędzając w ten sposób pieniądze oraz zmusić sojuszników, nie tylko z NATO, żeby zwiększyli wydatki na obronność. Temu towarzyszyło przekonanie, że USA powinny się mniej angażować w sprawy zagraniczne. Problem w tym, że polityka zagraniczna Trumpa nie przynosi spodziewanych rezultatów, a więc odwrotnie, mamy całych szereg niepowodzeń i strategicznych porażek.
Trump i Azja Wschodnia
Amerykanie, widząc niepowstrzymany rozwój gospodarczy Chin, ogłosili półtora dekadę temu zmianę strategii. To miał być słynny Pivot to Asia, czyli uznanie regionu Azji Wschodniej i Pacyfiku, za najważniejszy region dla USA. Zwrot ten był zdecydowanie spóźniony. Tak też uważał wieloletni premier Singapuru Lee Kuan-Yew (zm. 2014 r.), twórca gospodarczej prosperity tego państwa-miasta. mówiąc: „Strefę wolnego handlu z krajami Azji Południowo-Wschodniej USA powinny ustanowić już 30 lat temu, na długo przed tym, zanim chiński magnes zaczął przyciągać ten region w kierunku swojej orbity”. [Graham Allison, Robert Blackwill, Ali Wyne, „Chiny, Stany Zjednoczone i Świat w oczach wielkiego mistrza Lee Kuan Yewa”, Warszawa 2013, s.32]
W 2015 r. podpisano umowę dotyczącą handlu, inwestycji i innowacji bez udziału Chin. To Porozumienie Transpacyficzne, którego ostatecznym celem było stworzenie wielkiej przestrzeni bezcłowej. Członkami tego porozumienia były: Kanada, USA, Meksyk, Peru, Chile, Australia, Nowa Zelandia, Japonia, Malezja, Wietnam, Singapur i Brunei. Powstanie strefy bezcłowej między tymi krajami z jednoczesnym istnieniem ceł na produkty chińskie miało stworzyć Amerykanom przewagę handlową. Jednak prezydent Donald Trump w pierwszym miesiącu swojej prezydentury wycofał USA z tego porozumienia. Tę pustkę wypełnili Chińczycy, tworząc Regionalne Wszechstronne Partnerstwo Gospodarcze obejmujące oprócz nich: Japonię, Koreę Południową, Australię, Nową Zelandię i państwa ASEAN. To największa przestrzeń wolnego handlu, niemal bezcłowa.
Obecnie dla wszystkich tych państw oraz dla Bloku ASEAN, Chiny są największym partnerem handlowym. W ten sposób zamiast zmniejszać gospodarczy nacisk Chin w regionie na swoich sojuszników i państwa zaprzyjaźnione polityka Trumpa, zwiększyła, jak to powiedział Lee Kuan-Yew uzależnienie państw regionu Azji Wschodniej i Pacyfiku od Chin.
Polityka Trumpa doprowadziła do sytuacji niebezpiecznej dla interesów USA. Ich sojusznicy są coraz bardziej uzależnieni od handlu z ich największym globalnym rywalem. Kto najwięcej zyskał we Wschodniej Azji na tej polityce, skutkującej osłabienie pozycji USA? Niewątpliwie Chiny, a pośrednio i Rosja. Dlatego też z punktu widzenia logiki można uznać za prawdziwą informację podaną przez Trumpa, że przewodniczący Chin Xi Jinping miał mu powiedzieć, że nie zaatakuje Tajwanu, dopóki on jest prezydentem USA.
To najdawniejsza z decyzji Trumpa, ale najbardziej brzemienna w skutkach. Z tego powodu USA przegrały rywalizację gospodarczą z Chinami w regionie Azji Wschodniej i Zachodniego Pacyfiku, a klęska gospodarcza jest wstępem do porażki politycznej, a ta ostatnia do wojskowej.
Porażka w starciu z Zełenskim
Znane spotkanie Trumpa, wiceprezydenta Jamesa Vance’a z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu, mające na celu spacyfikowanie tego ostatniego oraz nakłonienie go do zawarcia zarówno niekorzystnej umowy gospodarczej z USA, jak i do zawarcia pokoju z Rosją na warunkach oddania co najmniej części okupowanych terenów, zakończyło się fiaskiem. Zełenski nie ugiął się aż do końca, nawet kiedy został wyproszony z Białego Domu. Trumpowi nie udało się też doprowadzić do pokoju ani w 24 godziny, ani w 100 dni, jak wcześniej zapowiadał. Prezydent Ukrainy pokazał hart ducha i to w sytuacji, kiedy Trump wcześniej skończył z bezpłatną pomocą finansową dla Ukrainy, a po tym spotkaniu zawiesił też pomoc wojskową. Kto na tym zyskał? Oczywiście Rosja. A kto by zyskał, gdyby Trumpowi udało się złamać Zełenskiego i zmusić go do podpisania pokoju, na warunkach oddania części terytorium? Też Rosja.
Nieudana próba eliminacji Europy
To kolejna porażka. Prezydent USA w pierwszej połowie tego roku podjął próbę dogadania się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. Scenariusz rozmowy obu prezydentów zakładał, że w tych negocjacjach nie weźmie udziału Europa, czyli ani Unia Europejska, ani żaden kraj czy grupa krajów europejskich. Keith Kellog, specjalny wysłannik prezydenta Trumpa ds. Ukrainy, zapytany, czy Europejczycy wezmą udział w rozmowach, powiedział: „Jestem realistą. Nie sądzę, by miało to mieć miejsce”. Co jest bardziej znamienne, te rozmowy w Arabii Saudyjskiej odbywały się tylko pomiędzy dyplomatami amerykańskimi i rosyjskimi. Zapowiadało się, że oba mocarstwa w przypadku dojścia do porozumienia będą chciały narzucić Ukrainie swój plan i uzgodnienia. Jak wiadomo, te negocjacje zakończyły się fiaskiem, a Kellog w tych rozmowach nie wziął udziału, został spacyfikowany przez Biały Dom za proukraińskie stanowisko.
Europy nie dało się wyeliminować dzięki uporczywemu stanowisku Ukrainy totalnie odmawiającej podpisania jakiegokolwiek pokoju na warunkach faktycznej kapitulacji. Blamaż Trumpa otworzył drogę Europejczykom, ponieważ nie dało się ich ani ignorować, ani wykluczyć z gry. Ceną, jaką Europa płaci i zapłaci, jest jej znaczne większe obciążenie finansowe w kwestii pomocy dla Kijowa, szacowane na ok. 40 mld Euro rocznie oraz możliwość wciągnięcia unijnych Europejczyków w tę wojnę.
Trump jednak w konfrontacji z Europą odniósł dwa sukcesy. Pierwszy to zmusił Europejczyków do wydawania więcej pieniędzy na obronność, co potwierdził szczyt NATO W Hadze (5 proc. PKB do 2035 roku) oraz podpisał korzystne porozumienie gospodarcze z Unią Europejską, w wyniku czego eksport amerykański do UE będzie bezcłowy, a unijny do USA obłożony stawką celną 15 proc. To zdecydowane niekorzystne porozumienie dla Unii zostało podpisane przez przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, osoby będącej modelowym przykładem selekcji negatywnej na najwyższych stanowiskach w Unii.
Jaki wniosek należy postawić odnośnie do relacji USA z Europą? Pod rządami Trumpa nastąpiło widoczne pęknięcie w tych relacjach, nie tylko politycznych, ale też w skali cywilizacyjnych wartości wyznawanych przez reprezentujących USA zwycięskich republikanów, a unijną elitą. Pękniecie to, którego zasypaniem Trump nie wydaje się być specjalnie zainteresowany, jest jak najbardziej na rękę i Rosji i Chinom, zwłaszcza że z wielkich graczy to Europa jest najbardziej przychylna USA.
Porażka w konfrontacji z Chinami
Już podczas swojej pierwszej kadencji w 2018 r. Donald Trump rozpoczął wojnę handlową z Chinami, oskarżając je o nieuczciwe praktyki handlowe, które przyczyniły się do ogromnego deficytu handlowego USA w relacji z Państwem Środka. W 2024 r. wyniósł on 295 mld USD. Trump zareagował w przeszłości, podnosząc cła na import towarów z Chin. Teraz próbował powtórzyć ten manewr, windując stawki celne do niebotycznej wysokości 145 proc., przy czym specjalna stawka mogłaby wynosić nawet 245 proc. Te cła nigdy nie weszły w życie. Głównym powodem nie była nawet zmiana relacji między oboma państwami dokonana w ciągu lat 2018–2025 na korzyść Chin, ale fakt, że Chiny zareagowały wstrzymaniem eksportu metali ziem rzadkich, niezbędnego składnika wielu produktów wytwarzanych przez różne gałęzie przemysłu.
Wpychanie Indii w ręce Chin i Rosji
Indie, jak wiadomo, są obecnie najludniejszym państwem świata. Dla amerykańskich strategów odgrywają szczególną rolę jako mocarstwo mogące stanowić potencjalną równowagę dla wpływów Chin w Azji. Dlatego też wszyscy prezydenci USA od wielu lat starali się polepszać relacje z tym krajem. Indie natomiast przyjęły pozycję neutralno-obrotową. Nie chcą się angażować w ścisłe sojusze. Chętnie współpracują z Zachodem, ale także z Rosją i mimo mało przyjaznych stosunków z Pekinem są razem z nimi w grupie BRICS i w SOW (Szanghajska Organizacja Współpracy). Reelekcja Donalda Trumpa została przyjęta pozytywnie w Indiach rządzonych przez prawicowego premiera Narendrę Modi, który zresztą został wtedy pierwszym gościem zagranicznym w Białym Domu. Sytuacja zmieniła się bardzo, kiedy USA nałożyły 50-procentowe cła na eksport niektórych indyjskich produktów spożywczych. Donald Trump powiedział, że jest to kara dla Indii za kupowanie rosyjskiej ropy, z uzasadnieniem, że Delhi w ten sposób finansuje rosyjską wojnę na Ukrainę.
Faktem jest, że Indie kupują znaczne ilości ropy rosyjskiej, stanowiące ponad 1/3 jej eksportu. To spowodowało zamrożenie relacji amerykańsko-indyjskich, a premier Modi nie chciał przez 2 miesiące odebrać telefonu od Trumpa, co też pokazuje, jak spadło poważanie prezydenta amerykańskiego i w ogóle USA. Premier Indii zareagował też w innym sposób, udał się po raz pierwszy od 7 lat do Chin na spotkanie SOW, do kraju, z którym Delhi jest skonfliktowane i z którym od czasu do czasu toczy siłowe spory z udziałem służb granicznych. Zachodzi pytanie, dlaczego prezydent Trump tak potraktował swój zaprzyjaźniony kraj, okładając go cłami, które Hindusi uznali za niesprawiedliwe, nieuzasadnione i pozbawione sensu? Odpowiedzi na to, należy szukać w pytaniu, kto na tym zyska? Zyskują przede wszystkim Rosja, a następnie Chiny. Choć uzasadnienie Trumpa brzmi logicznie, rosyjska ropa jest tylko pretekstem. Można spytać, dlaczego w takim razie Trump, który wielokrotnie straszył Rosję nałożeniem dodatkowych sankcji na nią, jak na razie tego nie uczynił?
Podsumowanie
Wszystkie powyższe działania wskazują, że Rosjanie słusznie mogą nazywać Trumpa naszym człowiekiem w Waszyngtonie, Donaldem Fredowiczem Trampem. Związki Trumpa z Rosjanami są wielowątkowe i datują się od jego pierwszej podróży, jeszcze do Związku Sowieckiego w 1987 r. Tam znajduje się źródło jego prorosyjskiej polityki, która tak zaszokowała Europejczyków, że b. premier Szwecji określił zachowanie Trumpa jako upadek gorszy niż upadek Chamberlaina przed Hitlerem w 1938 r.
Wielokrotnie pisałem o potrzebie dywersyfikacji naszych relacji, niepoleganie tylko na jednym państwie, na jednym koszyku, do którego złożyliśmy wszystkie nasze aktywa bezpieczeństwa. Uważam, że do prezydenta naszego najważniejszego sojusznika trzeba mieć co najmniej ograniczone zaufanie. Po ataku rosyjskich dronów na Polskie nie jest on w stanie potępić agresora. Budzi to obawy, że w przypadku lądowej agresji na nasz kraj, może zachować się podobnie.

