„Fakt” przytoczył wypowiedź pani Edyty, która mieszka w Warszawie, na temat dużych rachunków za prąd. Pani Edyta, jak wskazują jej wypowiedzi, najwyraźniej nie jest świadoma, w co w ramach Unii Europejskiej i klimatystycznych bzdur pakuje nas obecny rząd i w co pakował nas poprzedni. A będzie tylko gorzej, jeśli nie nastąpi drastyczna prawicowa zmiana.
Coraz więcej osób odczuwa wzrost opłat za prąd. „Fakt” przytoczył wypowiedź pani Edyty.
Edyta mieszka w Warszawie. Ma męża i dwójkę dzieci. Pokazała redakcji rachunki za trzypokojowe mieszkanie o powierzchni 72 m2, które za ostatnie pół roku wyniosły ponad 1,7 tys. zł.
W mieszkaniu ma nie być żadnych „luksusów”. Jest pralka, zmywarka, telewizor i podstawowe sprzęty używane w mieszkaniu. Mąż pani Edyty często wyjeżdża służbowo, a dzieci popołudniami siedzą przy telewizorze.
– Nie świecimy po nocach, nie mamy jacuzzi, tylko normalne życie: chodzi pralka, czajnik, zmywarka i telewizor. A rachunki? Jak za pałac – powiedziała „Faktowi” pani Edyta.
Kolejne prognozy nie zwiastują, by było lepiej. Pierwszy rachunek ma wynieść 712 zł, a kolejne dwa po 503 zł.
– Jak mamy na to wszystko znaleźć pieniądze? – pyta.
Wiele mediów omawiając temat przedstawia powierzchowny problem i zajmuje się mrożeniem cen energii, tj. ograniczaniem bezpośrednich rachunków, które opłacają ludzie. Należy przypomnieć, że to nie jest „zmniejszenie rachunku”, tylko jego przełożenie. Pieniądze za energię i tak idą zgodnie z rynkowymi stawkami, ale idą z budżetu, więc i tak wszyscy za to zapłacimy, a zapewne jeszcze więcej, niżby każdy płacił za siebie. W końcu armię urzędników trzeba z czegoś opłacić.
Znaczący wzrost rachunków za prąd to nie „wina Putina” czy „nieopłacalność”, ale opłaty sztucznie narzucane przez Brukselę, ma które godzą się zarówno obecni rządzący jak i poprzedni. Ci drudzy zresztą zdawali się aspirować do miana pionierów „zielonej” dystopii.
W klimatycznej narracji nie chodzi o klimat, ekologię czy jakiekolwiek wspólne dobro. Celem jest wyciąganie pieniędzy od ludzi. Jednym z głównym problemów jest unijny system handlu emisjami (European Union Emissions Trading System, ETS). To przez sztuczne zawyżanie z tego tytułu cen rachunki są, jakie są. A należy podkreślić, że nie jesteśmy jeszcze nawet na półmetku klimatycznego szaleństwa.
W ciągu około dekady czekają nas kolejne podwyżki. Energii elektrycznej ze skutecznego i taniego węgla będzie coraz mniej z powodu zmniejszanego w imię klimatycznej ideologii wydobycia, będzie obkładany on kolejnymi opłatami, a nowe źródła energii będą pochodziły z odnawialnych źródeł energii, które są wielokrotnie droższe. Ceny więc wzrosną.
Rząd nie będzie też wiecznie odkładał odmrożenia cen energii. Jeśli pani Edyta czy inna Jadwiga pewnego dnia dostanie rachunek nie na 500 zł, ale na 3000 zł, zapewne zrozumie, że klimatyzm był ściemą dla naiwnych, do których należy. Ale wtedy będzie już za późno, a prąd może zacząć uchodzić za coś luksusowego, jak jeszcze niecały wiek temu.