Raport Senatu bije na alarm w obliczy ryzyka „krachu” we francuskim przemyśle samochodowym. Senat proponuje 18 środków mających na celu uratowanie kluczowego sektora zagrożonego zagraniczną konkurencją.
W raporcie padają określenia „głęboki i długotrwały kryzys”, „krach”, „ryzyko zniknięcia”. To ponury obraz przemysłu motoryzacyjnego we Francji i zaleca około dwudziestu środków, ale jakoś nie dostrzega się, że za kryzysem stoją fatalne pomysły restrukturyzacyjne, słaba jakość aut „made in France”, czy uleganie presji „zero-emisyjności” i poronione eksperymenty konstruktorów.
Senat chce bronić francuskiej motoryzacji i skazania Francji na rolę „zwykłego konsumenta” pojazdów produkowanych w innych krajach. Przemysł ten zatrudnia we Francji 800 000 osób (350 000 u producentów i 450 000 u dostawców sprzętu i podwykonawców). Teraz nastąpił 20-procentowy spadek sprzedaży samochodów osobowych we Francji. Na europejskim ryku produkcji motoryzacyjnej w latach 2000–2020 odnotowano spadek francuskich udziałów o 12 punktów procentowych.
Sektor ten jest wg raportu „kręgosłupem przemysłu we Francji”. Tymczasem niemal równolegle z ukazaniem się raportu firma Stellantis (powstała w wyniku fuzji PSA – Peugeot, Citroen i Fiat-Chrysler – Opel) ogłosiła czasowe zamknięcia kilku swoich fabryk w Poissy, Sochaux i Miluzie. Podobnie dzieje się w ich zakładach w Niemczech, Hiszpanii, Polsce i we Włoszech.
Ten drugi pod względem wielkości europejski producent wyjaśnił, że chce „dostosować tempo produkcji do trudności rynku europejskiego ”. Ogłosił też największą inwestycję w swojej stuletniej historii, czyli 13 miliardów dolarów inwestowanych w ciągu czterech lat, ale w… w Stanach Zjednoczonych. To pośredni sukces Donalda Trumpa, trudny do przełknięcia dla Francuzów.
Inny francuski producent – Renault ze swojej strony potwierdził na początku października, że podejmuje plany przygotowujące firmę na „trudności rynkowe”. Doniesienia medialne mówią o o redukcji 3000 miejsc pracy na całym świecie, w tym w siedzibie głównej firmy w Boulogne-Billancourt pod Paryżem. Grupa podkreśliła jednak, że nie podjęła jeszcze „żadnej wiążącej decyzji”.
Raport Seantu upatruje winę głównie w konkurencji aut z Chin. Proponuje się 18 „środków nadzwyczajnych” , w tym wprowadzenie 80% udziału lokalnych komponentów w pojazdach sprzedawanych w Europie. Do 2035 roku co najmniej 40% akumulatorów ma być produkowanych lokalnie.
Poza tym, dość rozsądnie, raport zaleca odroczenie zakazu sprzedaży nowych samochodów z silnikami spalinowymi (benzynowymi, wysokoprężnymi i hybrydowymi) w UE od 2035 roku, co wspiera także Berlin.
„Dekarbonizacja” sektora motoryzacyjnego to dogmat UE, ale i gwóźdź do trumny europejskiej motoryzacji. W raporcie stwierdzono, że termin 2035 „osłabia europejskich producentów uwięzionych w imadle recesji na rynku i potrzebą kolosalnych inwestycji niezbędnych do przejścia na produkcję pojazdów elektrycznych”.
Raport chwali „elektryki”, ale przyznaje, że „problem tkwi w kosztach transformacji” i przy okazji zaleca „ukierunkowanie wsparcia publicznego na promowanie produkcji małych, niedrogich pojazdów”. Proponuje się także nadal zwiększenie „wsparcia” na zakup samochodów elektrycznych dla gospodarstw domowych z klasy średniej, ale także „rozszerzenie tego programu na całą Europę”.
Wskazano przy tym, że francuscy producenci, po okresie pandemii, priorytetowo potraktowali produkcję modeli z wyższej półki, generujących wyższe marże, co było błędem i przysporzyło dodatkowych kłopotów.
Źródło: Le Figaro