Cztery lata temu na jednym z głównych skrzyżowań w Katowicach doszło do wypadku, który zapoczątkował nieprawdopodobną historię. Kobieta, która w świetle przepisów była ofiarą zderzenia, dziś zasiada na ławie oskarżonych. Sprawca kolizji, pani prokurator z Opola, do tej pory nie poniosła żadnych konsekwencji.
Pani Elżbieta, kierując swoją hondą, prawidłowo wjechała na skrzyżowanie ulic Stęślickiego i Chorzowskiej, mając zielone światło. Chwilę później w jej samochód z impetem uderzyło czerwone renault, którego kierująca zignorowała czerwone światło.
Siła zderzenia była tak duża, że w hondzie wystrzeliły poduszki powietrzne. Pani Elżbieta ze skręconym i naderwanym odcinkiem szyjnym kręgosłupa trafiła do szpitala. Wstępne ustalenia policji i ratowników medycznych na miejscu zdarzenia były jednoznaczne – winę za kolizję ponosiła druga kierująca.
Paradoksalny zwrot akcji
Początkowo wszystko wskazywało na standardowy przebieg postępowania. Pani Elżbieta otrzymywała z prokuratury pisma, w których figurowała jako osoba poszkodowana.
Niespodziewanie jednak sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Śledztwo w sprawie prokurator, która przejechała na czerwonym świetle, zostało umorzone. Co zdumiewające, niemal w tym samym czasie do pani Elżbiety trafił akt oskarżenia. Zarzucono jej składanie fałszywych zeznań. Poszło o jeden szczegół: zdaniem śledczych kobieta skłamała, że w chwili wypadku miała zapięte pasy bezpieczeństwa.
Dowód z jednej fotografii
Kluczowym i zarazem najbardziej kontrowersyjnym dowodem w sprawie stało się zdjęcie fragmentu fotela, wykonane tuż przed zezłomowaniem wraku przez pracownika ubezpieczalni. Na tej podstawie biegły, bez fizycznego badania mechanizmu zwijacza, wydał opinię, że pasy nie mogły być zapięte. Jego argumentacja opierała się na rzekomo niewłaściwym napięciu taśmy widocznym na fotografii.
Tę metodologię stanowczo podważył inny ekspert, dr Maciej Kulka, który stwierdził, że bez rozebrania mechanizmu i sprawdzenia blokady, wydanie tak kategorycznej opinii jest nierzetelne. Zaznaczył również, że na podstawie wycinka zdjęcia nie można nawet z całą pewnością stwierdzić, czy pochodzi ono z właściwego pojazdu.
Prokuratura całkowicie zignorowała przy tym dowody przedstawione przez panią Elżbietę – zdjęcia wykonane kilka dni po wypadku, dokumentujące zasinienia i otarcia na jej ciele, charakterystyczne dla działania pasa bezpieczeństwa. Uznano je za niewiarygodne, sugerując, że obrażenia mogły powstać od… łańcuszka.
Ta sama opinia biegłych, która pogrążyła ofiarę wypadku, stała się podstawą do umorzenia sprawy przeciwko prokurator. Stwierdzono, że obrażenia pani Elżbiety trwały krócej niż siedem dni, co kwalifikuje zdarzenie jedynie jako kolizję, a nie przestępstwo.
Cena walki o prawdę
Proces pani Elżbiety od czterech lat toczy się w sądzie w Koninie. Na każdą rozprawę kobieta dojeżdża kilkaset kilometrów z Katowic. Jak sama przyznaje, przed każdą z nich nie może zasnąć. Nieustannie zmaga się ze skutkami wypadku – bólem kręgosłupa i ogromnym stresem psychicznym. Prokuratura jest nieugięta: żąda dla niej kary 11 miesięcy pozbawienia wolności, wysokiej grzywny oraz pokrycia kosztów sądowych.
Tymczasem prokurator z Opola, która spowodowała wypadek, uniknęła odpowiedzialności karnej. W lutym tego roku sąd dyscyplinarny uniewinnił ją od zarzutu uchybienia godności urzędu. Decyzja ta jest jednak nieprawomocna i została zaskarżona. Sprawa pani Elżbiety trwa, stając się symbolem walki samotnego obywatela z systemem, w którym role ofiary i sprawcy mogą zostać w niepokojący sposób odwrócone, jeśli któraś ze stron jest odpowiednio w systemie usadowiona.