Kilkanaście lat temu, kiedy na świecie rozwijał się już boom dronowy, pewien polski generał nazwał działania grupy oficerów, chcących przeszczepić tę ideę do naszej armii, szaleństwem entuzjastów gadżetów. Nie dziwmy się więc, że podczas nalotu rosyjskich dronów na nasz kraj nie mieliśmy systemu obrony antydronowej i tę powietrzną agresję musieliśmy zwalczać w dość kosztowny sposób, używając samolotów.
To tak jakby rolnik chciał pozbyć się myszy polnych, używając karabinu maszynowego, zamiast powierzyć zwalczanie tych szkodników kotom. Dziś, kiedy wojna na Ukrainie staje się w coraz większym rozmiarze wojną dronową, dronizacja naszej armii – jak mówi komandor Maksymilian Dura z prestiżowego portalu Defence 24 – jest opóźniona o 4 lata. Dla tego błyskawicznie rozwijającego się rodzaju sił zbrojnych to czasowa przepaść.
Epoka dronów
W historii wojen było niemało zmian wynikających z wprowadzenia innowacji militarnych na polach bitew. Teraz mamy kolejną. Obecna wojna na Ukrainie znowu zmieniła podstawowe zasady prowadzenia walk. Czołgi straciły swoje znaczenie. Mówi się, że tam czołg na linii frontu żyje zaledwie kilka minut. Czołg bez osłony antydronowej, takiej jaką ma np. izraelska Merkava, jest stalową trumną. Dlatego poległy tam amerykańskie Ambramsy, którymi my się szczycimy. Dominującym sprzętem stały się drony. Wojna na Ukrainie to wojna dronowa, która jest już prowadzona w ogromnej skali. W 2024 r. potencjał ukraiński szacowano na zdolność do produkcji 1,5 mln sztuk dronów rocznie. Ocenia się, że drony odpowiadają za 2/3 strat zadanych Rosjanom.
Dla Ukraińców drony stały się bronią asymetryczną, dzięki której mogą ograniczać rosyjską przewagę w uzbrojeniu konwencjonalnym i w ilości żołnierzy. Warto jeszcze nadmienić jedną rzecz. Do najważniejszych przewag Rosji zaliczano przede wszystkim jej głębię strategiczną pozwalającą wciągać w nią każdego agresora z Zachodu. Bezkresne jak nigdzie przestrzenie umożliwiające rozciągnięcie linii komunikacyjnych wroga i odcięcie go od systematycznego zaopatrzenia były jedną z przyczyn klęsk Szwedów Karola XII, Francuzów Napoleona i Niemców Hitlera. Dziś, kiedy Ukraińcy dysponują bronią o zasięgu 3 tys. km (drony E-300 Enterprise firmy AeroDrone, pociski manewrujące FP-5 Flamingo, rakiety Neptun), ta przewaga staje się obciążeniem, ponieważ nie da się chronić tak wielkiego obszaru, który jest w zasięgu środków napadu powietrznego wroga.
Prace ukraińskich inżynierów i wojskowych idą w kierunku tworzenia coraz nowszych środków zarówno obrony przed dronami, jak i w celu ich coraz większej autonomizacji i nasycenia ich sztuczną inteligencją, co umożliwi im samodzielną identyfikację i niszczenie celów niezależnie od operatorów, których rola będzie coraz bardziej zbędna. Doświadczenie lat wojny uczyniło z Ukraińców ekspertów w kwestii dronów fachowością przerastających swoich odpowiedników z krajów NATO, dlatego też firmy z tych krajów chętnie wchodzą w kooperację z ukraińskimi firmami w celu produkcji dronów. Powiedzenie: potrzeba jest matką wynalazków, sprawdziło się na Ukrainie w 100 proc.
Trzeba jednak dodać, że Rosjanie również intensywnie pracują nad dronizacją swojej armii. Już w tej chwili są w stanie wysłać jednorazowo nawet kilkaset dronów. Wielkość rosyjskiej produkcji nie jest znana, ale szacuje się, że może być większa od ukraińskiej. Dronizacja armii jest absolutną przyszłością. Ona daje przewagę jakościową. Amerykanie i Chińczycy niezależnie od siebie przeprowadzili podobny test. Na symulatorze po jednej stronie posadzili swoich najlepszych pilotów wojskowych, a po drugiej stronie AI. Sztuczna inteligencja w ciągu zaledwie kilku sekund rozbiła samoloty pilotów. Drony są odpowiedzią także na coraz większy kryzys na rynku pracy. Młodzi ludzie na Zachodzie wychowani w kulturze dobrobytu i pacyfizmu w coraz mniejszym stopniu wybierają wojskową karierę zawodową. Pod tym względem problemy kadrowe ma zarówno armia amerykańska, brytyjska jak i niemiecka. Drony mają niwelować te ubytki.
Stracone złudzenia
W Polsce stacjonują następujące siły powietrzne państw NATO: amerykańskie myśliwce F-22. To słynne raptory z 90. Eskadry Myśliwców, które dyżurują całodobowo w ramach natowskiej misji Air Shielding, niderlandzkie i norweskie F-35 oraz włoskie Eurofighery. nocy podczas nalotu rosyjskich dronów udział w obronie polskiego nieba udział brały: polskie myśliwce F-16, niderlandzkie myśliwce F-35 wspomagane przez samoloty wczesnego ostrzegania: polski Saab 340 AEW&C Erieye i włoski Gulfstream G550 AEW oraz tankowiec Airbus A330 MRTT i należący do floty NATO. Na liście biorących udziału w tej akcji nie ma amerykańskich myśliwców F-22. Czy to przypadek, że amerykańskie lotnictwo nie wzięło udziału w tej akcji?
Początkowy brak reakcji z USA na rosyjski atak wywołał zaniepokojenie w Polsce. Prezydent Nawrocki zadzwonił do prezydenta USA Donalda Trumpa. Po tej rozmowie Karol Nawrocki stwierdził, że „rozmowa wpisuje się w szereg konsultacji prowadzonych przeze mnie z naszymi sojusznikami. Dzisiejsze rozmowy potwierdziły jedność sojuszniczą”. To dość enigmatyczna, nic nie mówiąca wypowiedź, oznaczająca niepowodzenie, ponieważ prezydent Nawrocki nie uzyskał ani potępienia rosyjskiej akcji ze strony wielkiego sojusznika, na którego co najmniej od dekady stawiał jego polityczny obóz, ani też poparcia dla Polski. To musiało być dla Nawrockiego niemałym zaskoczeniem, zwłaszcza że przed tygodniem fetowany był przez Trumpa w Białym Domu jak najlepszy przyjaciel, a Trump zapytany o stacjonowanie wojsk amerykańskich w Polsce stwierdził, że „możemy umieścić tam więcej żołnierzy, jeśli Polacy tego chcą”. Teraz prezydent USA mówi o nalocie na Polskę, że „to mogła być pomyłka”. Warto też przypomnieć, że jeszcze kilka miesięcy temu sekretarz obrony (obecnie sekretarz wojny) Peter Hegseth mówił o nas: „postrzegamy Polskę jako modelowego sojusznika na kontynencie europejskim”.
Niewątpliwie strategia prawicy polskiej oparcia bezpieczeństwa narodowego na USA dostała cios, ale tak się dzieje zawsze, kiedy słowne deklaracje bierze się za dobrą monetę. Każdy, kto choćby pobieżnie wie, jak wygląda stosunek Trumpa do Rosji, nie powinien mieć złudzeń co do zajęcia postawy przez obecnego prezydenta USA w konflikcie Polski z Rosją. To skłania do refleksji, że dziś głównym gwarantem niepodległości Polski staje opór ukraińskiej armii.
Ukraiński rynek dronów
Stan dronizacji ukraińskiej armii jest platformą, do której można porównywać stan poziomu dronizacji innych armii, w tym polskiej. Ukraina w ciągu tych 3,5 lat wojny rozwinęła swój arsenał dronowy na poziom nieporównywalny z innymi armiami, oprócz rosyjskiej, gdzie także intensywnie pracuje się nad dronizacją. Ukraińcy mają następujące rodzaje dronów, w znaczącej większości nieistniejące w lub istniejące w bardzo ograniczonym zakresie w naszej armii.
Najczęściej spotykane to tanie drony FPV, którymi atakuje się na linii frontu okopy i sprzęt wroga. Większy zasięg mają światłowodowe trudne do zakłócenia radioelektronicznego. One wysłane są za linię wroga i ukryte na ziemi, czekając, aż nadjedzie cel. Wyższą klasę mają tzw. drony matki zrzucające mniejsze drony-kwadrokoptery też za linią wroga, które potem uaktywniają się na sygnał.
Kolejnymi rodzajami ukraińskich dronów są: drony skrzydlate kamikaze i drony skrzydlate rozpoznawcze, lądowe kołowe lub gąsienicowe, w tym drony rozminowujące uzbrojone w zdalnie kierowane karabiny maszynowe. Osobną kategorią są drony przechwytujące. Wśród nich wyróżniają się specjalne drony myśliwskie polujące na drony wroga.
Do najwyższej półki należy zaliczyć wspomniany sprzęt mający zasięg ca. 3 tys. km. Należy też podkreślić, że Ukraina posiada bardzo rozbudowane systemy antydronowe do elektronicznego zwalczania dronów i rozpoznania radioelektronicznego.
Bierność dronowa
W nocnym ataku na Polskę trwającym przez 6 godzin udział wzięło ok. 20 nieuzbrojonych dronów rosyjskich tzw. wabików Gerbera produkowanych ze styropianu czy z plastiku lub rozpoznawczych. Koszt Gerbery to kilkanaście tys. USD. Koszt rakiety AMRAAM, którymi uzbrojone są samoloty F-16 i F-35 to 2-2,5 ml USD. Sam lot takiego samolotu jest o wiele kosztowny niż dron-wabik czy rozpoznawczy. Skoro się nie ma odpowiednich systemów antydronowych, to trzeba używać tego, co się ma, czyli drogich środków. Atakowanie takiego kraju dronami, to dobry pomysł na wydrenowanie go ze środków finansowych. Ten atak to nie była oczywiście żadna pomyłka, ale zaplanowany napad. To kolejna eskalacja ze strony Rosji w stosunku do Polski i NATO. Zestrzelono 3–4 drony, co oznacza 20 proc. skuteczności. To odwrotność zestrzeleń dronów na Ukrainie wynosząca ca. 80 proc.
Rosjanie potrafią co kilkanaście dni wysłać nad Ukrainę rój dronów liczący kilkaset sztuk tych bezzałogowców. Gdyby zdecydowali się uderzyć zbliżoną liczbą na Polskę, to przy takiej skuteczności obrony nawet nie chce się myśleć, jak ucierpiałaby ludność cywilna, obiekty wojskowe oraz infrastruktura krytyczna. Polska nie jest jednak zupełnie bezbronna. Mamy narzędzia do wykrywania obcych obiektów: dwa systemy typu AWACS, czyli samoloty Saab 340, system radów czy Sky CTR. Polska zabezpieczyła się przeciw rakietom balistycznym, kupując ekstremalnie drogi system amerykańskich Patriotów oraz produkując własny antyrakietowy system Pilica skuteczny też przeciw samolotom, dronom i śmigłowcom. Problemem jest, że mając granicę liczącą 1100 km (z Ukrainą, z Białorusią, z Rosją), ilość tych środków jest dalece niewystarczająca. Mamy niezły system radarowy, ale radary głównie namierzają obiekty lecące na poziomie od 500 m wzwyż.
Nie mamy systemu radiolokacji obejmującego niższy pułap. Mamy tylko pojedyncze sztuki polskiej produkcji Sky CRTL. Produkt ten wymaga jednak szybkiej modernizacji. Wszystko to jest daleko niewystarczające, tak że więcej jest dziur w tym serze niż samego sera.
Nie mamy systemu detekcji dronów, czyli wykrywania ich i identyfikowania. Nie mamy tanich środków do niszczenia ich. Nie mamy systemu własnych antydronów do niszczenia nadlatujących rojów wroga. Nie mamy też wreszcie zdolności do odstraszania, czyli do zadawania ciosów agresorowi na jego terenie, choćby przez uderzenie w miejsca, skąd wrogie drony startują. Winni tego staniu rzeczy są politycy, którzy zupełnie nie przygotowali Polski na takie zagrożenia. Wmawiali społeczeństwu, że jesteśmy w NATO i w UE, wiec Rosja nas nie zaatakuje. Rządzący obecnie, jak ich poprzednicy, wykazali się biernością w sprawach należytej dronizacji armii.
Mamy brak przeszkolonych rezerw na skutek zawieszenia poboru wojskowego od 2010 r. Kompletnie nie funkcjonuje obrona cywilna i edukacja obronna. To nie jest obraz wyjątkowy, szczególny tylko dla obronności. To norma w patopaństwie, do stanu którego doprowadziła rządząca od trzech dekad w Polsce elita, która zagwarantowała sobie stan bezkarności niezależnie od tego, kto rządzi. W takich warunkach nie trzeba się ani przejmować, ani energicznie działać, bo nawet jeśli jutro trafisz do opozycji, to pojutrze i tak wrócisz do władzy. Inicjatywy społeczne są dla nich zagrożeniem. Najważniejsze jest to, że nie będziesz rozliczony. Byle by było, tak jak było.
Doskonałym przejawem takiej indolencji i niechęci do zmian jest fakt, że do tej pory nie było w Kijowie polskiej misji wojskowej, czyli ekipy oficerskiej, która przebywając tam na stałe, dokonywałaby analiz tendencji zmian w charakterze wojny. Po prostu szok. Dopiero teraz ogłoszono, że wyjeżdża tam ekipa oficerów w celu szkolenia się w operacjach dronowych.
Marek Budzisz wybitny polski geopolityk i geostrateg, ekspert od spraw wschodnich tak podsumował ten stan rzeczy: „My budujemy fasadowe bezpieczeństwo, mamy fasadową armię, fasadowy system odporności państwa, fasadowy system obrony cywilnej i fasadowy system obrony naszej przestrzeni powietrznej. To wszystko to są wioski potiomkinowskie”. Należy dodać, że nazwa wioski potiomkinowskie pochodzi od Grigorija Potiomkina, kochanka i faworyta cesarzowej Katarzyny II, który jak gubernator taurydzki kazał ustawić nad brzegami Dniepru, którym płynęła cesarzowa, atrapy pięknie wyglądających wsi, mających świadczyć o jego zdolnościach gospodarczych.