Ważą się losy naszego kraju. Ostatnio przyspieszyła rozgrywka o nowy podział wpływów w Europie. USA próbują osiągnąć porozumienie z Rosją w tej sprawie. Ten podział to żywotna sprawa dla Polski. Być może w ciągu następnych miesięcy albo przypuszczalnie w przyszłym roku dojdzie do podziału finalnego stref wpływów w Europie. W jego wyniku Polska może, choć niekoniecznie musi, znaleźć się nadal w strefie wpływów Zachodu albo w szarej strefie wpływów, gdzie zarówno dla Zachodu, jak i dla Rosji będziemy buforem, lub używając modnego słownictwa, strefą zgniotu.
O tych najważniejszych dla nas sprawach trudno przeczytać w głównym nurcie. Tam ciągle dominuje medialny infantylizm w rodzaju: jaką szpilę wbił prezydent premierowi, a jaką premier prezydentowi. Tak jak za czasów PRL, tak i obecnie w III RP władcy Polski, czyli elita polityczno-ekonomiczna nie jest skłonna informować społeczeństwa o faktycznej sytuacji międzynarodowej naszego kraju i wynikających z niej zagrożeniach.
Do czego dążą USA
Stany Zjednoczone mimo dość chwiejnej postawy prezydenta Trumpa i częstej przez niego zmiany zdania są nadal głównym rozgrywającym na półkuli północnej. Celem Trumpa jest zakończenie wojny tak szybko, jak to możliwe, a więc kosztem podstawowych interesów Ukrainy i nie tylko Ukrainy, po to żeby skoncentrować się na głównym dla USA zadaniu, tj. powstrzymaniu rosnącej pozycji Chin w świecie. Z przecieków wynika, że rozmowy o tym, jak podzielić strefy wpływów, były głównym tematem rozmów prezydentów USA Donalda Trumpa i Rosji Władimira Putina na Alasce, a wojna na Ukrainie była tylko jednym z tych tematów. Wydaje się, że spotkanie pod tym względem zakończyło się niepowodzeniem, ponieważ Rosjanie grają za wysoko. Chcą o wiele za dużo, niż wynika to z ich pozycji.
Trump ma inny problem. Niespodziewanie twardy opór prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który odmówił zakończenia wojny na warunkach utraty części terytorium, zmusił go zmiany taktyki. Nowa oznacza rozważanie udzielenia gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, co jest jednym z głównych celów Kijowa. Trump jest w niełatwej sytuacji, ponieważ nie jest w stanie zmusić Ukrainy do uległości, a głoszone przez zapowiedzi sukcesów, w tym np. zakończenie wojny w ciągu 24 godzin czy w ciągu 100 dni oraz nałożenie nowych sankcji na Rosję, nie miały miejsca. Nie udało się mu także wykluczyć Europy z rozmów o zakończeniu wojny.
Żaden z prezydentów USA nie miał tak słabej wiarygodności. Prezydent USA odwracając się od Ukrainy, podjął ryzyko utraty wiarygodności w oczach swoich sojuszników w Europie, w Azji i w Australii. Jego polityka budzi poważne zaniepokojenie także w samym USA i to nie tylko wśród demokratów, ale także wśród republikanów. Warto się jej dokładnie przyjrzeć, dokonać analizy jej źródeł, ale jest to temat na osobny artykuł.
Koncepcja Rosji
Kreml nie jest zainteresowany zawieszeniem broni ani też teraz pokojem. W Moskwie uważa się, że Rosja zaczyna przeważać na froncie. Rosyjskie grupy szturmowo-dywersyjne miały w Donbasie wniknąć w linie obronne Ukraińców. Ma to być oznaką słabnięcia przeciwnika oraz przekonania, że czas gra przeciwko Ukrainie, której potencjał, zwłaszcza demograficzny, coraz bardziej zaczyna wskazywać na postępujące wyczerpanie. Rosja oczywiście żąda przyznania jej wszystkich terytoriów, które zajęła oraz tę część Donbasu, która jest jeszcze pod kontrolą Ukrainy i gdzie jest zbudowany system obronny Ukraińców zagradzający drogę ekspansji do wnętrza tego kraju. Ostatnio pokazana w mediach mapa z narady szefostwa rosyjskiej armii pokazuje jeszcze większy zasięg rosyjskich celów. Planowana aneksja ma dotyczyć całego wybrzeża Ukrainy, w tym niezajętych terenów od ujścia Dniepru do granicy z Mołdawią. Przekonanie o swojej wzrastającej przewadze powoduje, że prezydent Rosji jest niechętny spotkaniu z Zełenskim. Putin na razie może za realny sukces uznać spotkanie z prezydentem USA, które przerwało jego bojkot w świecie zachodnim.
Wojna na Ukrainie to tylko część strategii Kremla. Putin i jego ekipa ogłosiła ją w 2021 r. obejmuje ona wycofanie wojsk NATO na tereny na zachód od Odry, nawet wycofanie armii USA z Europy, a kraje na wschód od Odry w tym Polska w swojej polityce bezpieczeństwa miałyby uwzględniać interesy Rosji, czyli de facto stałyby się państwami o ograniczonej suwerenności, jak to kiedyś sformułował szef partii sowieckiej Leonid Breżniew. Już w czasie wojny na Ukrainie Putin „zmodernizował” rosyjską strategię, ogłaszając, że celem Rosji jest obalenie hegemonii USA i innych państw Zachodu i stworzenie świata wielobiegunowego. W świetle tej zmiany cel Trumpa, czyli odciągnięcie Rosji od Chin jest po prostu polityczną fantazją
Koncepcja państw europejskich
Europejczycy odnieśli pewien sukces. Początkowo zostali wykluczeni przez administrację Trumpa z rozmów na temat pokoju. Ostatecznie musiano zrewidować ten niebezpieczny dla nas pomysł i po spotkaniu na Alasce nastąpiło spotkanie z liderami europejskimi w stolicy USA. Ten sukces zawdzięczają Ukraińcom, którzy nie złamali się mimo nacisku Trumpa oraz jego otoczenia. W efekcie Trump zrozumiał, że bez udziału państw europejskich nie uda mu się doprowadzić do zakończenia wojny.
Europejczycy przedstawili własną koncepcję powojennej pomocy dla Ukrainy. To obecnie dość zmodyfikowany projekt w stosunku do jego pierwotnej wersji, który państwa tzw. paktu trzech (Francja, Wlk. Brytania, Niemcy) rozważały na początku tego roku. Wtedy zakładano, że kilkadziesiąt tysięcy europejskich żołnierzy będzie rozmieszczonych wzdłuż linii frontu. Obecnie ta koalicja chętnych ma znacznie okrojoną koncepcję ze względu na realny brak sił.
To ma być misja stabilizacyjno-pokojowa stanowiąca część gwarancji bezpieczeństwa. Na Ukrainę proponuje się wysłać europejskie wojska inżynieryjne i szkoleniowe, w celu pomocy w odbudowie infrastruktury. Zakłada się również wysłanie okrętów wojennych mających za zadanie chronić ukraiński transport morski na Morzu Czarnym, w tym przede wszystkim port w Odessie. Prezydent Trump zadeklarował, że lotnictwo USA będzie chroniło przestrzeń nad Ukrainą, ale nie wyśle wojsk lądowych. Rola USA będzie jednak w tym projekcie kluczowa. Amerykanie mają zdolności logistyczne, transportowe oraz kosmiczne, np. świadomość sytuacyjną, na poziomie niedostępnym dla Europejczyków. W zamierzeniu liderów państw zachodnich ta koncepcja ma mieć charakter odstraszający dla ewentualnej ponownej agresji rosyjskiej. Nie ulega jednak wątpliwości, że bez udziału wojsk lądowych armii państw zachodnich poziom gwarancji bezpieczeństwa będzie niewystarczający.
Natomiast na pewno sukcesem Kijowa jest europejska propozycja zakupu dla Ukrainy amerykańskiego sprzętu wojskowego za 90 mld USD oraz inwestycje w ukraiński przemysł zbrojeniowy.
Strategia Ukrainy
Ukraina, stojąc przed wizją przegrania wojny oraz pokoju, niepewna co do poparcia USA, które od czasów drugiej prezydentury Trumpa zajęły bardziej prorosyjskie niż proukraińskie stanowisko, zdecydowała się nie ulec amerykańskim naciskom i stworzyła asymetryczną strategię prowadzenia wojny. Składa się ona z dwóch filarów. Pierwszy z nich to koncentracja wojsk na najbardziej zagrożonych odcinkach frontu, czyli w Donbasie w celu wyhamowania powolnego, ale systematycznego przesuwania się linii frontu na zachód. Drugi to ofensywa przeciw celom strategicznym w Rosji za pomocą dronów, pocisków i rakiet manewrujących Flamingo, nowego wynalazku ukraińskich inżynierów. Przypominające wyglądem niemiecką rakietę V-1 Flamingo, może według informacji medialnych zabrać ładunek przekraczający 1 tonę ciężaru. Przy pomocy tych wielkich rakiet o zasięgu 3 tys. km Ukraińcy zamierzają zdewastować infrastrukturę krytyczną Rosji. Warto zauważyć, że od ukraińskiej granicy do Moskwy jest tylko 600 km. To ryzykowna strategia, ale w obecnej sytuacji Ukraina nie ma lepszej. Ryzykowna, ponieważ jak pokazała historia, same dywanowe naloty nie załamały ani Rzeszy Niemieckiej, ani też Północnego Wietnamu.
Polska na aucie
Polityka międzynarodowa prowadzona przez ministra Radosława Sikorskiego poniosła klęskę spektakularną. Sikorski półtora roku temu zmienił wektor, stawiając nie na Waszyngton, ale na Trójkąt Weimarski, Berlin i Brukselę. Okazało się, że w stolicach państw zachodnich nie chcą Polski za partnera i uważają nas nie za podmiot, ale za przedmiot na międzynarodowym rynku interesów. Przykładów jest aż zanadto. Jednym z ostatnich jest podróż Donalda Tuska pociągiem do Kijowa w osobnym wagonie, a nie w wagonie z politykami europejskimi. Takie polecenie polskiemu premierowi na polskim terytorium wydał niemiecki kanclerz Friedrich Merz. W Kijowie przed powrotem doszło do podobnej sytuacji. Kamery zarejestrowały, jak Merz wskazując palcem, kazał Tuskowi wracać do wagonu i on posłusznie dokonał zwrotu w tył i odmaszerował. Jesteśmy marginalizowani. Jak wiadomo, w rozmowach Donalda Trumpa z liderami europejskimi zabrakło naszego przedstawiciela. Może to się wydawać nielogiczne, że w Waszyngtonie zabrakło przedstawiciela największego sąsiada Ukrainy, z tych którzy popierają Kijów. Polska była i jest bezpośrednio zaangażowana w pomoc dla tego państwa i przez nasze terytorium jest ona także dostarczana. My też przyjęliśmy miliony ukraińskich uchodźców. Dla Kijowa nie jest to jednak argument, żeby prowadzić propolską politykę. Tam wiedzą, że władze naszego kraju nie podejmują znaczących decyzji.
Gdy rządziła obecna opozycja, słuchano Waszyngtonu, gdy rządzi obecna formacja, to słucha się Berlina. Dlatego Kijów nie musi liczyć się z Warszawą. To, że nie było nas na tym spotkaniu w Waszyngtonie, jest głównie winą polskich polityków. Tusk, który kiedyś powiedział, że związki Trumpa ze służbami specjalnymi Rosji nie ulegają wątpliwości, nie ma co szukać w stolicy USA. On ma tam wilczy bilet. Sikorski, który powiedział, że Trump jest proto-faszystą, a jego żona p. Anne Applebaum, która nazwała prezydencki język Trumpa nieludzkim, porównując go do języka, jaki używali Mussolini, Hitler i Stalin, również nie pomogli polskiej sprawie. Wydaje się, że te fakty zniszczyły prestiż i znaczenie Donalda Tuska na międzynarodowej arenie.
Polska w pierwszym półroczu obecnego roku przewodniczyła Radzie UE. Było to przewodnictwo bardziej pasywne niż aktywne, bez żadnych znaczących wydarzeń, bez żadnych szczytów, które organizuje państwo sprawujące prezydencję. Nie jest to wielkie zaskoczenie, a raczej potwierdza opinia, że Tusk nie jest samodzielnym politykiem i jest sterowany z zewnątrz. Donald Tusk, zostając premierem w końcu 2023 r., mówił, że nikt w Brukseli go nie ogra. Jest odwrotnie.
Gra o przyszłość
Taką grę będzie musiał stoczyć w Waszyngtonie prezydent Karol Nawrocki. W sprawach bieżących będzie musiał walczyć o pozostawienie baz żołnierzy amerykańskich w Polsce. Amerykanie mają zamiar zredukować ilość swoich żołnierzy w Europie o 30 proc. Nie wykluczone, że w pierwszej kolejności mogą zostać zlikwidowane tzw. bazy rotacyjne, czyli takie, jakie są w Polsce, a nie stałe, czyli takie jakie są np. w Niemczech. Nawrocki stanie też przed problemem akceptacji partycypacji naszych żołnierzy w misji stabilizacyjno-pokojowej na Ukrainie, do czego zobowiązał się nie czynić w czasie kampanii prezydenckiej. Trump będzie chciał przekonać Nawrockiego do ochłodzenia relacji z Ukrainą, która nie chce USA słuchać. Jednak najważniejsza gra będzie o przyszłość, czy Amerykanie dogadają się z Rosjanami, co do podziału stref wpływu w Europie Środkowo-Wschodniej. Grozi nam, że jeżeli Zachód zdecyduje się na Nowe Monachium, to Polska może się znaleźć w tzw. strefie szarej, gdzie Zachód i Wschód będą miały swoje własne, dominujące interesy, jak to było w XVIII w. W tej sytuacji rozwój Polski, szczególnie w dziedzinie zbrojeń będzie wspólnie torpedowany. Podział Europy na trzy strefy: zachodnią, szarą (przykładowo: Polska, kraje bałtyckie, Rumunia) i rosyjską (przykładowo: Białoruś, Ukraina, Mołdawia) jest tym bardziej możliwy, ponieważ żaden z graczy: USA, tzw. pakt trzech (Niemcy, Francja, Wlk. Brytania) i Rosja nie mają sił, żeby samemu dominować na obszarze od Odry po Donbas.
Czy jest to możliwe, skoro jesteśmy od pokolenia w UE i w NATO? Przypomnę, że przed II WŚ Czechosłowacja miała pakt wojskowy z Francją, a Polska z Francją i z Wlk. Brytanią. Obie zostały wystawione Niemcom. O decyzjach będą przesądzały nie zawarte umowy, ale realna ocena zysków do kosztów, co bardziej się opłaca. Przesadzenie Polski do innego wagonu jest znakiem, że słabnący Zachód, rozbrojona Europa Zachodnia, może pójść na duże ustępstwa wobec Rosji kosztem państw naszego regionu, byleby zyskać na czasie, jak w 1939 r.
W którym kierunku sytuacja będzie się rozwijała, pierwsze wskazówki będziemy mieli wkrótce, ponieważ niedługo zostanie ogłoszona nowa narodowa strategii obrony USA.