Według stojącej wciąż dzielnie na czele Ministerstwa Klimatu i Środowiska wielce czcigodnej pani ministry bez wyjątku jest zawsze tak, że albo świeci słońce, albo zamiast tego wiatr wieje. W związku z tym, rozumując logicznie, w zasadzie wyłącznie na tych dwóch typach źródeł energii (panele fotowoltaiczne i wiatraki) można byłoby oprzeć w całości produkcję energii elektrycznej w naszym kraju. Gdyby nawet wiatr przez kilka dni nie wiał, to się przecież postawi jakieś wielkoskalowe akumulatorowe magazyny energii, w których nagromadzimy sobie tego prądu jak ziemniaków w piwnicy na zimę. Kto tego nie rozumie, powinien wrócić się do szkoły!
Nie jestem tego do końca całkowicie pewien, ale wydaje mi się, że w minionej epoce komuny to przynajmniej minister odpowiedzialny za dany dział gospodarki musiał mieć mimo wszystko jakieś związane z tym wykształcenie branżowe. Przykładowo minister budownictwa powinien być absolwentem wydziału inżynierii lądowej politechniki, minister górnictwa absolwentem wydziału górnictwa i geologii, a minister energetyki powinien ukończyć wydział elektryczny uczelni technicznej. Tymczasem w jakim stopniu wykształcenie wspomnianej ministry związane jest z branżą elektroenergetyki, to każdy może sobie samodzielnie sprawdzić, choćby za pośrednictwem popularnej Wikipedii.
Zresztą za ekipy, która sprawowała w Polsce rządy przez poprzednie osiem lat, wcale nie było pod tym względem o wiele lepiej, ponieważ stojąca w owym czasie na czele Ministerstwa Klimatu i Środowiska pani minister ukończyła wyłącznie socjologię oraz stosunki międzynarodowe, w związku z czym z jakąkolwiek dyscypliną techniczną nie miała bynajmniej nigdy niczego wspólnego. Podobnie zastępujący ją wiceminister legitymował się jedynie wykształceniem prawniczym, ale to nic, ponieważ elektroenergetyka jest dla takich osób z pewnością czymś jedynie w rodzaju piłki nożnej, na czym przecież wszyscy w oczywisty sposób świetnie się znają i dlatego ministrem bądź, jak kto woli, ministrą od branży energetycznej w naszym kraju może być dosłownie każdy, a tym bardziej każda. Tylko w jakim celu, mimo wszystko, co po niektórzy kończą te wyjątkowo trudne studia na wydziale elektrycznym politechniki?
Zresztą panująca obecnie katastrofalna wręcz sytuacja w sektorze krajowej elektroenergetyki jest w dużej mierze pokłosiem wspomnianych uprzednio ośmiu lat sprawowania rządów przez poprzednią ekipę, która w znacznym stopniu branżę tę doprowadziła do obecnej zapaści. Dowodem tego są choćby następujące retoryczne pytania, które można byłoby w rozważanym kontekście postawić:
- Kto podpisał tzw. Porozumienia Paryskie, bo rzekomo trzeba było ratować planetę przed spłonięciem? (prawdopodobnie ze wstydu)
- Kto organizował Konferencję Narodów Zjednoczonych w Sprawie Zmian Klimatu w Katowicach, tzw. COP24, na którym Greta Thunberg była przedstawiana wszem i wobec jako wielki i niekwestionowany autorytet w dziedzinie klimatologii? (a przecież nie ukończyła nawet podstawówki, bo z niej uciekła)
- Kto doprowadził do likwidacji Ministerstwa Energii i kluczową dla gospodarki całego kraju tak newralgiczną branżę wpakował do jakiegoś śmiesznego ze swej nazwy Ministerstwa Klimatu (równie dobrze można byłoby powołać w naszym kraju także i Ministerstwo Księżyca – zapewne z podobnym skutkiem)
- Kto dopuścił do przerwania budowy nowoczesnego bloku węglowego elektrowni Ostrołęka o mocy 1075 MW, zaprojektowanego na parametry nadkrytyczne o sprawności netto przekraczającej 46 proc., i spowodował tym samym straty skarbu państwa przekraczające dwa miliardy złotych? (uznano zapewne, że nie jest już więcej potrzebny, bo przecież albo świeci słońce, albo wieje wiatr…)
- Kto podpisał cały pakiet ustaw określany angielskim terminem „Fit for fifty five”? (zapewne po to, aby szary obywatel nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi)
- Kto nakręcał całą tę beznadziejną w swej treści spiralę propagandy promującej wprowadzenie w naszym kraju „Zielonego ładu” i przekonywał na każdym kroku społeczeństwo o swego rodzaju dobrodziejstwach transformacji energetycznej? (uruchomiono w tym celu całe zastępy wszelkiej maści domorosłych „ekspertów” od energetyki po jakichś studiach humanistycznych bądź społecznych)
- Kto zgodził się na całkowitą likwidację polskiego górnictwa węgla kamiennego i brunatnego oraz na zamknięcie ostatniej kopalni najpóźniej do roku 2049? (poza podstawowym zastosowaniem jako paliwo w energetyce węgiel jest przecież bardzo cennym surowcem, wykorzystywanym w przemyśle chemicznym i farmaceutycznym oraz jest bezwzględnie potrzebny do wytwarzania szerokiej klasy produktów, a zatem i tak będziemy go musieli w przyszłości w pewnej ilości importować)
- Kto wydał decyzję o likwidacji polskich elektrowni węglowych, w tym największej elektrowni na węgiel brunatny w Bełchatowie do 2035 roku? (zamknięcie elektrowni Bełchatów o mocy 5100 MW spowoduje powstanie w krajowym systemie elektroenergetycznym gigantycznej luki mocy dyspozycyjnej, co musi ostatecznie zakończyć się totalną katastrofą gospodarczą)
- Kto doprowadził do zaciągnięcia w imieniu narodu polskiego gigantycznej pożyczki w postaci tzw. Krajowego Planu Odbudowy (KPO), głównie z przeznaczeniem na transformację energetyczną, czyli przykładowo na budowę całkowicie nieopłacalnych ekonomicznie wiatraków na morzu oraz akumulatorowych magazynów energii, które będą musiały być utylizowane zaledwie po kilkunastu latach ich eksploatacji? (ten dług będziemy spłacać aż do 2058 roku, a przy nim długi zaciągnięte swego czasu przez Edwarda Gierka to był wręcz mały „pikuś” – zresztą nie trzeba było długo czekać, gdyż bardzo szybko okazało się, iż pieniądze z KPO są w naszym kraju na wielką skalę marnotrawione i wręcz rozkradane na prawo i lewo)
- Kto przyczynił się do podpisania tzw. dyrektywy budynkowej EPBD, która finalnie może doprowadzić do wysiedlenia szerokiej rzeszy naszych rodaków z ich domów jednorodzinnych bądź mieszkań w nieco starszych blokach, ponieważ w myśl przyjętych przepisów nie spełniając niezmiernie wyśrubowanych norm, będą nadawały się one wówczas jedynie do rozbiórki? (ale to nic, ludzie zamieszkają przecież w zeroemisyjnych nowoczesnych kontenerach).
Tego rodzaju pytania można byłoby mnożyć wręcz w nieskończoność, ale wracając do głównego wątku naszych rozważań, dotyczącego kwestii, czy aby zawsze albo świeci słońce, albo wieje wiatr, to warto spojrzeć na rys. 1, na którym przedstawiono sytuację panującą w krajowym systemie elektroenergetycznym w dniu 9 sierpnia 2025 roku o godzinie 03:53.

(źródło: https://www.pse.pl/home)
Jak wynika z rys. 1, w owym czasie zapotrzebowanie mocy w krajowym systemie elektroenergetycznym (KSO) wynosiło 13.351 MW i było pokrywane przede wszystkim przez elektrownie cieplne, a ściśle rzecz ujmując, przez polskie elektrownie węglowe (opalane węglem kamiennym i brunatnym), które wnosiły łącznie moc w wysokości 10.782 MW (pokrywały zatem 80,8 proc. zapotrzebowania). Rozważane elektrownie cieplne pracują w tzw. podstawie KSO i są swego rodzaju „wołem roboczym” krajowej elektroenergetyki, który działa bez przerwy przez 24 godziny na dobę i do tego pracuje z zadaną przez operatora systemu wartością mocy, która może zostać obniżona bądź zwiększona w określonych granicach na każde żądanie operatora.
Jak już uprzednio wspomniano, w przypadku polskiego systemu elektroenergetycznego w jego podstawie pracują elektrownie zasilane węglem kamiennym lub brunatnym. Teoretycznie elektrownie te mogą zostać zastąpione elektrowniami gazowymi bądź atomowymi i jest to zarazem jedyna możliwa współcześnie alternatywa, ponieważ do chwili obecnej niczego innego bynajmniej nie wynaleziono, a wspominana tu i ówdzie synteza termojądrowa (uruchomienie na Ziemi sztucznego Słońca) na razie istnieje wyłącznie w powieściach science fiction autorstwa Stanisława Lema.
Obecnie z dwóch wymienionych propozycji realną wydaje się wyłącznie zastąpienie w krajowej elektroenergetyce węgla gazem ziemnym. Tyle że jest to wybitnie połowiczne rozwiązanie problemu emisji dwutlenku węgla do atmosfery ziemskiej, ponieważ podczas spalania gazu ziemnego, którego głównym składnikiem jest przecież metan (CH4) dwutlenek węgla jest nadal w dużych ilościach wydzielany, co prawda jego emisja jest w tym wypadku mniej więcej o połowę mniejsza, więc podatek ETS nadal i tak będziemy musieli płacić, tylko że byłby on o około połowę mniejszy niż obecnie. Jednak z drugiej strony należy także uwzględnić, że techniczny koszt wytworzenia jednostki energii elektrycznej z gazu ziemnego jest wyższy (442,9 zł/MWh) niż z węgla kamiennego (413,9 zł/MWh), a zwłaszcza z węgla brunatnego (396,0 zł/MWh), jak podaje samo Ministerstwo Klimatu i Środowiska, w związku z czym ostatecznie może się okazać, że przejście w krajowej elektroenergetyce z węgla na gaz to w sumie znowu żaden wielki cymes…
Tym bardziej że przechodząc z węgla na gaz, uzależniamy swoje bezpieczeństwo energetyczne oraz własną suwerenność w tym zakresie od w sumie dość niepewnych dostaw potrzebnego surowca energetycznego z bardzo odległych rejonów świata, takich jak przykładowo USA, Algieria, Katar, Kuwejt czy Indonezja. Ponadto, jak dowodzą dane historyczne, ceny gazu ziemnego na przestrzeni czasu podlegać mogą sporym wahaniom, co można zobaczyć na wieloletnim wykresie zamieszczonym na rys. 2. Nie ma zatem gwarancji, że przywożony statkami do polskich gazoportów skroplony gaz ziemny zawsze będzie relatywnie tani, ponieważ jego cena w relatywnie krótkim przedziale czasu może wzrosnąć nawet kilkukrotnie, jak wynika z wykresu przedstawionego na rys. 2.

(źródło: platforma transakcyjna OANDA TMS Brokers S.A.)
Obecnie w elektroenergetycznych blokach gazowych mamy zainstalowane około 5 GW mocy. Natomiast całkowite zrezygnowanie ze spalania węgla w krajowej elektroenergetyce i zastąpienie go wyłącznie gazem ziemnym wymagałoby zainstalowania mocy przynajmniej pięć razy większej niż obecnie, czyli około 25 GW – aktualny zimowy rekord zapotrzebowania na moc elektryczną sięga prawie 29 GW i z pewnością w najbliższych latach zostanie jeszcze pobity. Zatem w stosunkowo krótkim czasie musielibyśmy zainstalować w Polsce około 20 GW mocy w nowo wybudowanych blokach gazowych.
Aby uświadomić sobie, jak gigantyczne w swych rozmiarach byłoby to przedsięwzięcie, to warto jedynie przypomnieć, że Edward Gierek w czasie całej swej dekady lat 70. zdążył wybudować ponad 40 bloków węglowych o mocy 200 MW i kolejne dwa bloki o mocy 500 MW w elektrowni Kozienice, co w sumie dało przyrost mocy zainstalowanej w krajowym systemie elektroenergetycznym o około 10 GW. A my w blokach gazowych musielibyśmy zainstalować tej mocy około dwa razy więcej. Pracując w tempie charakterystycznym dla epoki Gierka (w myśl słynnego hasła: „Pomożecie? Pomożemy!”), potrzebowalibyśmy na to aż dwie dekady! Nie sądzę przy tym, aby obecnie dało się zrealizować tak potężne inwestycje w obszarze elektroenergetyki istotnie szybciej niż w minionej epoce, gdzie przykładowo w ogóle nie przejmowano się jakimikolwiek kwestiami związanymi z ochroną środowiska, które obecnie wydają się pełnić tutaj wręcz rolę kluczową i w rezultacie mogą stać się przyczyną skutecznego zablokowania każdego planowanego przedsięwzięcia gospodarczego.
Warto przy tym pamiętać, że do roku 2028 zlikwidowane mają zostać wszystkie bloki węglowe o mocy 200 MW (pracuje ich jeszcze w kraju około 40), a do roku 2035 ma ostatecznie zakończyć działalność elektrownia w Bełchatowie. Powstałego w wyniku tego ubytku mocy dyspozycyjnej rzędu kilkunastu GW nie jesteśmy w stanie w tak krótkim czasie w żaden sposób pokryć poprzez wybudowanie nowych bloków gazowych – to jest po prostu fizycznie niewykonalne.
Co do energetyki jądrowej, to z pewnością pierwsza polska elektrownia atomowa, jeśli taka w ogóle kiedykolwiek powstanie, nie rozpocznie swej pracy przed rokiem 2040, a zapowiadane tu i ówdzie wcześniejsze terminy jej realizacji są obecnie już całkowicie nierealne. Zresztą jej moc wynosić ma zaledwie około 3 GW, a potrzebowalibyśmy jej nawet pięć razy więcej, aby uzyskać w krajowym miksie energetycznym taki udział energii jądrowej, jak ma to miejsce chociażby w przypadku sąsiedniej Republiki Czeskiej.
Jak już uprzednio wspomniano, w podstawie każdego systemu elektroenergetycznego pracować muszą albo elektrownie węglowe, albo gazowe, albo atomowe, ponieważ tylko one są w stanie wytworzyć odpowiedni poziom inercji mechanicznej, bez której system elektroenergetyczny rozpadłby się przy pierwszym lepszym zakłóceniu, dosłownie jak ustawione w jednym rządku klocki domina. W podstawie sytemu elektroenergetycznego nie może pracować ani fotowoltaika, ani wiatraki, ponieważ tego rodzaju źródła energii są podłączone do systemu elektroenergetycznego poprzez falowniki, które są urządzeniami energoelektronicznymi i w związku z tym inercji mechanicznej nie posiadają żadnej (wynosi ona w ich wypadku dokładnie zero).
Inercję mechaniczną są w stanie wytworzyć jedynie turbogeneratory, które ważą kilkadziesiąt ton i wirują wokół swej osi z częstotliwością sieci elektroenergetycznej (w naszym przypadku jest to 50 Hz), w związku z czym stanowią potężny zasobnik energii kinetycznej ruchu obrotowego, przez co stabilizują pracę całego systemu elektroenergetycznego, a o tym, jak potężne są to urządzenia techniczne, można przekonać się, spoglądając choćby na rys. 3.

(źródło: https://www.tradeindia.com/products/turbo-generator-1182262.html)
Wracając jednak do rys. 1, to możemy z niego jeszcze odczytać, że w rozważanym czasie instalacje fotowoltaiczne generowały dokładnie zero watów, gdyż w nocy słońce nie świeci – rzecz oczywista nawet dla pani ministry, tyle że według niej powinien wtedy wiać wiatr, bo przecież zawsze albo świeci słońce, albo wieje wiatr…
Niestety z tym wiatrem nie było wówczas najlepiej, ponieważ jak możemy odczytać z rys. 1, siłownie wiatrowe wnosiły w owym czasie do krajowego systemu elektroenergetycznego zaledwie 304 MW mocy elektrycznej. Wziąwszy pod uwagę, że moc zainstalowana w polskich wiatrakach przekracza już 10 GW, wynika stąd, iż w rozważanym czasie siłownie wiatrowe generowały w sumie zaledwie 3 proc. mocy w nich zainstalowanej. Niestety nie jest to jakiś wyjątek, lecz raczej reguła, ponieważ przy warunkach wietrzności typowych dla naszego kraju przez zdecydowaną większość czasu siłownie wiatrowe generują nie więcej niż 10 proc. mocy w nich zainstalowanej, a jedynie przez kilkadziesiąt dni w roku, wówczas gdy nad Polską przechodzą silniejsze fronty atmosferyczne, moc wytwarzana przez wiatraki jest istotnie większa i zbliża się swą wartością do mocy w nich zainstalowanej. Powodem takiego stanu rzeczy jest sześcienna zależność energii kinetycznej pędzonych wiatrem mas powietrza od prędkości wiatru, w związku z czym moc siłowni wiatrowej również zależy od sześcianu tej prędkości. Zatem dwukrotne zmniejszenie prędkości wiatru powoduje aż ośmiokrotne zmniejszenie mocy siłowni wiatrowej. Jest to bezpośrednią przyczyną tego, że przez zdecydowaną większość czasu polskie wiatraki ledwie się kręcą.
W sytuacji gdy wiatr wieje z relatywnie niewielką prędkością, jak w rozważanym dniu 9 sierpnia 2025, nawet dwukrotne zwiększenie mocy zainstalowanej w polskich siłowniach wiatrowych do 20 GW niewiele by w sumie zmieniło, ponieważ proporcjonalnie otrzymalibyśmy jedynie 608 MW mocy elektrycznej. W rzeczywistości mogłoby to być jednak znacznie mniej, ponieważ jeżeli mamy farmę wiatrową, gdzie wiatraki stoją w kilku rzędach, to te, które są w rzędzie pierwszym, odbierają od gnanych wiatrem mas powietrza część ich energii kinetycznej, w związku z czym wiatraki stojące w kolejnych rzędach doświadczają już nieco mniejszej prędkości wiatru, a więc ich moc będzie już wyraźnie mniejsza w związku ze wspomnianą zależnością sześcienną.
Patrząc jeszcze na rys. 1 widać, że w rozważanej porze posiłkowaliśmy się także sporym importem mocy elektrycznej dosłownie od wszystkich naszych sąsiadów, z którymi mamy tylko połączenia transgraniczne, w sumie saldo importu wynosiło aż 2.104 MW (15,8 proc. zapotrzebowania). Fakt ten pokazuje, jak w coraz to większym stopniu stajemy się uzależniani od importu energii elektrycznej od państw sąsiednich, które mogą nam dyktować w tym względzie własne warunki, ponieważ sami dobrowolnie zdajemy się na ich łaskę bądź raczej niełaskę, forsując samobójczą politykę „zielonego ładu”.
Jak widać na przykładzie danych zamieszczonych na rys. 1, wbrew buńczucznym zapewnieniom pani ministry, zdarzają się mimo wszystko takie sytuacje, w przypadku których ani słońce nie świeci, ani wiatr specjalnie mocno nie wieje i można w związku z tym zadać istotne pytanie, co wtedy będzie źródłem energii elektrycznej?
Na razie jesteśmy jeszcze w miarę bezpieczni, ponieważ sytuację ratują wybudowane w epoce Edwarda Gierka elektrownie węglowe oparte głównie na blokach o mocy 200 MW, a także oddana do użytku w latach 80. ubiegłego wieku elektrownia w Bełchatowie. Taki stan rzeczy będzie się jednak w najbliższych już latach dramatycznie zmieniał, ponieważ do roku 2035 w zasadzie mamy zrezygnować całkowicie ze spalania węgla w elektroenergetyce. Co zatem będzie pracowało w podstawie systemu elektroenergetycznego i czym rezerwowane będą źródła fotowoltaiczne i siłownie wiatrowe, gdy ani Słońce świecić nie będzie, ani nie będą także wiać silniejsze wiatry?
Z drugiej strony w okresie od marca do września, gdy intensywnie pracuje w naszym kraju fotowoltaika, zdarzają się również takie dni, że w godzinach okołopołudniowych wieją wiatry z nieco większą prędkością. Wówczas w krajowym systemie elektroenergetycznym pojawia się potężna nadwyżka generowanej mocy elektrycznej, która skutecznie destabilizuje jego pracę. W takiej sytuacji operator systemu, aby nie dopuścić do pojawiania się blackoutu, jak miało to miejsce ostatnio w Hiszpanii, musi wydawać polecenia odłączenia od elektroenergetycznych sieci przesyłowych wybranych farm fotowoltaicznych, a także i wyselekcjonowanych farm wiatrowych. W takiej sytuacji uruchamia się także tzw. awaryjny eksport energii elektrycznej do krajów ościennych. Niestety jest on nader często realizowany po cenach ujemnych, czego przykład można zobaczyć na rys. 4, gdzie w południe słoneczne giełdowa cena energii spadła do rekordowo niskiego poziomu, wynoszącego mniej niż minus 3000 złotych za megawatogodzinę.

(źródło: https://www.pse.pl/home)
Sytuacje taką można skwitować jedynie retorycznym pytaniem pochodzącym z kultowego filmu „Rejs”: „Panie, i kto za to płaci?”