Strona głównaGŁÓWNY280 dni izolatki, czyli jak karać w obronie demokracji

280 dni izolatki, czyli jak karać w obronie demokracji

-

- Reklama -

Błędnym jest myślenie, że panika pandemii covidowej była wyjątkowo polskim fenomenem. Podobnie na COVID-a zareagowały inne rządy – niektóre z nawet jeszcze większą przemocą. I mimo zmian wśród ministrów i w rządowych kabinetach, europejskie władze do dziś mszczą się na krytykach pandemicznych regulacji. Ci, którzy walczyli z lockdownami, nadal karani są za swój sprzeciw. W Niemczech skończył się właśnie proces przeciwko Michaelowi Ballwegowi, przywódcy Querdenker, którzy nie chcieli dać się zamknąć w domu. Ballweg miał ukraść miliony, w izolatce spędził 280 dni, a wyrok usłyszał ostatecznie za to, że źle rozliczył się z… 19 euro.

Lockdowny były u nas strasznym czasem, który niejednego kosztował cały majątek, a innych nawet życie. Podobnie jak w Polsce, a momentami gorzej, było w Niemczech, które zamknęły się na wiele miesięcy kompletnie. Bez dowodu szczepienia nie było za Odrą życia.

Najpierw wprowadzono zakazy zgromadzeń, ograniczając spotkania publiczne i prywatne do zaledwie dwóch-trzech osób z różnych gospodarstw. Kiedy zaś drakońskie zasady luzowano, mieszkańcy większych miast wychodzili zdezorientowani na ulice, wątpiąc, czy wolno się im przywitać ze znajomymi. W Dortmundzie na przykład policja patrolowała wtedy parki, sprawdzając, czy ludzie siedzący obok siebie na ławkach aby na pewno razem mieszkają. W Poczdamie policja jeździła między kamienicami, licząc, ile osób wchodzi do danego domu. Tak samo było w Kolonii.

W landach takich jak Bawaria obowiązywały nocne godziny policyjne, uniemożliwiające wychodzenie z domu bez uzasadnionego powodu od 22:00 do 5:00. Jogging albo spacer dla zdrowia był teoretycznie dozwolony, ale trzeba się było liczyć z nocną kontrolą służb, które mogły arbitralnie zadecydować, że czas już udać się do domu. Ci, którzy wracali nocą z pracy, byli pytani o szczegóły zatrudnienia, tak żeby nikt nie szwendał się „bezprawnie” nocą „bez celu”.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Nakaz noszenia masek obejmował transport publiczny, sklepy, a nawet ulice w centrach miast. Zamknięto restauracje, kina, teatry, salony fryzjerskie i sklepy z towarami niebędącymi produktami „pierwszej potrzeby”. Zamknięcie sklepów i kolaps transportu oznaczał oczywiście panikę. Niemcy w pośpiechu wykupywali więc papier toaletowy. Produktem luksusowym stały się również sztangi i ciężarki, nie wolno było wszak pójść na fitness. Hantle, które przed pandemią kosztowały 10 euro, nagle sprzedawane były za 100. Na dostawę sztangi z ciężarkami do domu czekać trzeba było kilka tygodni.

Podróże między landami były ograniczone, a na granicach wprowadzono kontrole, testy i kwarantannę. Szkoły i przedszkola przez długie okresy działały zdalnie. Reguły 2G (tylko zaszczepieni lub ozdrowieńcy) i 3G (zaszczepieni, ozdrowieńcy, przetestowani) ograniczały dostęp do miejsc publicznych: do restauracji, barów czy kin. Niemiecki rząd zaprogramował natomiast (we współpracy z Telekomem) aplikację, która pomagała m.in. donosić na sąsiadów, którzy nie przestrzegali zasad lockdownów. Corona-Warn-App została w dniu swojej publikacji pobrana ok. 6 milionów razy.

Wyjątkiem od tej tyranii były często muzułmańskie dzielnice niemieckich metropolii, gdzie policja albo nie umiała, albo nie chciała wymuszać tego samego, co wymuszała na Niemcach. W Berlinie na Kreuzbergu można było więc chodzić bez maski i do tureckiego golibrody. Nawet postępowi mieszkańcy stolicy nie cieszyli się takimi przywilejami jak muzułmanie. Gdziekolwiek w mieście organizowano (nielegalne wtedy) imprezy techno, tam pojawiali się funkcjonariusze. Policja wjeżdżała czasem nawet kilkunastoma radiowozami do Grunewaldu, gdzie berlińczycy chcieli czasem potańczyć do mocnych beatów wśród drzew i na plaży nad Jeziorem Diabła.

Nic więc dziwnego, że w Niemczech powstał wtedy silny ruch antycovidowy. Ruch ten nazywał się Querdenker – ci, którzy myślą wspak – i połączył miliony obywateli. To rzecz jasna nie spodobało się władzy.

Myślący inaczej

Formalnie ruch Querdenker został założony w Stuttgarcie przez Michaela Ballwega, przedsiębiorcę IT bez wcześniejszego doświadczenia politycznego. Ruch przyciągnął szerokie spektrum ludzi – od zaniepokojonych rodziców po przedsiębiorców dotkniętych kryzysem gospodarczym, zwolenników teorii spiskowych i polityków słusznie krytycznych wobec tzn. Altparteien, czyli starych partii, które od lat wchodzą do Bundestagu. Pierwsza grupa Querdenker w Stuttgarcie rozpoczęła działalność od niewielkich demonstracji w marcu 2020 roku. Protesty, nazywane „Hygienedemos” (demonstracje higieniczne), szybko zyskały popularność dzięki mediom społecznościowym, omijając szerokim łukiem mainstreamowe media. Możliwe nawet, że Querdenker byli pierwszym współczesnym, ogólnoniemieckim i zdecentralizowanym ruchem, którego zasięg napędzał głównie Telegram (komunikator internetowy) i Facebook.

CDU/CSU, SPD i Zieloni od początku krytykowali Querdenker za podważanie polityki covidowej. Kanclerz Merkel – zaraz po tym jak grupa rozprzestrzeniła się w większości landów – ostrzegła Niemcy przed „dezinformacją” szerzoną rzekomo przez buntowników i sugerowała, że ich protesty zagrażają zdrowiu publicznemu. W 2021 natomiast Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (Verfassungsschutz) wziął niektóre odłamy Querdenker pod lupę, klasyfikując je jako „antyustrojowe”. W Hamburgu i innych landach krytycy lockdownów znaleźli się pod obserwacją służb. Myślący inaczej okazali się niebezpieczni dla kraju.

„Der Spiegel”, „Süddeutsche Zeitung” czy publiczne stacje ARD i ZDF (odpowiednik naszego TVP) regularnie przedstawiały Querdenker jako ruch niebezpieczny, łącząc go z ekstremizmem. Szczególną krytykę mediów budziły porównania obostrzeń do Holokaustu, np. używanie żółtych gwiazd z napisem „nieszczepiony” przez niektórych demonstrantów. Querdenker określali natomiast media prorządowe jako „Lügenpresse”, prasę pełną kłamstw. Trudno by się też im dziwić! Każda demonstracja, którą udało im się zorganizować, była szufladkowana jako wydarzenie dla odklejeńców zagrażających demokracji ORAZ jako protest niszowy, na który mało kto przyszedł. I kiedy Querdenker potrafili zebrać kilkaset tysięcy demonstrantów w Berlinie, media głównego nurtu twierdziły, że w stolicy zgromadziło się kilka do kilkunastu tysięcy wariatów.

Stygmatyzacja

Demonizacja Querdenker była po części udana. Ci stawali się więc jednocześnie liczniejsi i… coraz bardziej wykluczeni. Przyznawanie się do sympatii wobec ich ruchu było możliwe na wsi i w bardziej konserwatywnych częściach Niemiec, w większych miastach oznaczało jednak często społeczne samobójstwo. Ostatecznie: czy wolno przyjaźnić się z wrogami systemu, z wrogami demokracji? Publiczne wsparcie i publiczna nienawiść wobec Querdenker rosła z każdym miesiącem.

Nienawiść ta znalazła się w zenicie 29 czerwca 2022 roku, kiedy to aresztowany został założyciel Querdenker. Michael Ballweg usłyszał zarzuty oszustwa i uchylania się od podatków. Aresztowanie było ugruntowane wielomiesięcznym śledztwem, prowadzonym przez prokuraturę w Stuttgarcie, dotyczącym rzekomo niewłaściwego wykorzystania funduszy zebranych na działalność samych Querdenker. Prokuratorzy twierdzili – innymi słowy – że Ballweg okradł tych, którym przewodził, i że oszukał ich na ponad 1,2 miliona euro. 575 929,84 euro zatrzymany miał przeznaczyć na cele prywatne, w tym na założoną z żoną fundację rodzinną.

Warunki w areszcie były ciężkie. Mężczyzna siedział w pojedynczej celi, w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w którym kiedyś trzymano terrorystów. Nie miał kontaktu ze światem – przez pierwsze tygodnie nie wolno mu było nawet czytać gazet. Z rodziną mógł się widywać tylko raz w tygodniu, przez godzinę, przez szybę, bez dotykania. W czasie aresztu zablokowano mu konta bankowe, a jego dom został sprzedany.

Proces niepolityczny

Proces przeciwko Ballwegowi zaczął się dopiero w październiku minionego roku i ciągnął się przez 10 miesięcy. 44 dni rozpraw, 80 świadków, masa dokumentów. Ballweg tłumaczył, iż pieniądze, które niby sobie przywłaszczył, szły tak naprawdę na protesty, ulotki i inne działania Querdenker, a nie na jego prywatne konto. Z drugiej strony sali prokuratura upierała się, by wsadzić działacza na łącznie trzy lata za kraty.

Ostatecznie sąd musiał nakazać powtórne przeliczenie podatków oskarżonego za 2020 rok. Ponowna analiza funduszy wykazała natomiast, że Ballweg nikogo nie okradł. Wprost przeciwnie! Aktywiście należał się zwrot aż 200 tys. euro z podatków, które nadpłacił. Ballweg otrzymał także odszkodowanie za 279 dni spędzonych w areszcie w Stuttgarcie – 75 euro za każdy dzień.

Zupełne uniewinnienie było jednak niemożliwe – jak wyglądałyby wtedy nagłówki w największych gazetach? Sąd uznał więc aktywistę winnym dwóch przypadków pełnego uchylania się od podatków na łączną kwotę… 19,53 euro. 11,42 euro poszło na perfumy, które Ballweg wpisał jako wydatek firmowy w deklaracji VAT, choć były one do użytku prywatnego. 8,11 euro kosztowała natomiast psia mata, również zakupiona jako wydatek firmy, choć pies był rodzinny, a nie firmowy. Za oba oszustwa Ballweg dostał karę w zawieszeniu w wysokości 3000 euro.

„Süddeutsche Zeitung”, druga największa gazeta w Niemczech (pierwszy jest „Bild”), donosiła później w artykule z 31 lipca, że „założyciel Querdenker został skazany za przestępstwa podatkowe”. „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, gazeta trzecia co do wielkości za Odrą, grzmiała natomiast tego samego dnia: „Michael Ballweg skazany za unikanie płacenia podatków”, a „Tagesschau”, niemieckie wiadomości, obwieszczały tryumfalnie: „Ballweg skazany: oto kara za to, że od podatków się uchylał”. Dziesiątki innych artykułów powielały identyczną informację.

Nie był to jednak, jak podkreśliły te i inne media mainstreamu, proces polityczny. Z polityką sprawa nie miała żadnego związku. Inaczej musielibyśmy się pewnie martwić o niemiecką demokrację. A to byłoby bardzo antysystemowe.

Najnowsze