Strona głównaGŁÓWNYGroźne pomruki. Rosyjsko-białoruskie manewry niedaleko polskiej granicy

Groźne pomruki. Rosyjsko-białoruskie manewry niedaleko polskiej granicy

-

- Reklama -

Po coraz większych postępach armii rosyjskiej na ukraińskim froncie i zakończonych niepowodzeniem dyplomatycznych próbach zakończenia wojny, Rosja i Białoruś rozpoczynają wspólne manewry wojskowe Zapad 2025. Co to oznacza dla Polski?

– „Nie istnieje realna groźba ataku ze strony Rosji po zakończeniu manewrów Zapad 2025” – powiedział na konferencji prasowej sekretarz generalny NATO Mark Rutte. Zwrócił uwagę, że w tym roku wspólne rosyjsko-białoruskie manewry mają zaangażować nawet trzykrotnie mniejszą liczbę żołnierzy niż w 2021 roku, kilka miesięcy przed atakiem na Ukrainę. Choć szef Paktu Północnoatlantyckiego studzi emocje, to jednak przedstawiciele Mińska i Moskwy wypowiadają się tym razem wyjątkowo agresywnie.

– „Początkowo zdecydowaliśmy się oddalić rejony manewrów od granic, co nie powinno być postrzegane jako nasza słabość. Jednak nasi zachodni sąsiedzi zaczęli wykorzystywać tę decyzję w swojej narracji” – mówił generał major Paweł Murawiejko – pierwszy zastępca ministra obrony Białorusi. Resort ogłosił, że pierwotnie ćwiczenia miały odbyć się w centralnej części kraju, ale władze zmieniły decyzję ze względu na „najnowsze ruchy wojskowe po stronie Polski i Litwy”. Chodziło o to, że Polska zadeklarowała, że przeprowadzi ćwiczenia na szczeblu dywizji niedaleko Grodna i Puszczy Białowieskiej.

Z kolei Litwini przerzucili swoją brygadę pancerną „Żelazny Wilk” na poligon w miejscowości Pabrade, znajdujący się zaledwie 15 kilometrów od granicy z Białorusią. Każda ze stron deklaruje, że nie ma zamiarów agresywnych, a winna zbliżeniu do granicy jest… agresywna retoryka drugiej strony. Czy wspólne ćwiczenia są tylko manifestacją siły, czy preludium do agresji? A może mają się zakończyć powtórnym uderzeniem na Kijów, tylko od strony białoruskiej?

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Długa historia

Manewry o kryptonimie „Zapad” odbywają się na Białorusi cyklicznie od roku 2009. Oficjalnie służą „pogłębieniu sąsiedzkiej integracji wojskowej” pomiędzy Moskwą a Mińskiem. W praktyce chodzi jednak nie tylko o to. W 2021 roku wspólne ćwiczenia były elementem przegotowań armii rosyjskiej do inwazji na Ukrainę. W 2019 roku media w obu krajach podały, że elementem ćwiczeń jest obrona Grodna przed polskim atakiem, co oznaczało, że strona białoruska jest gotowa na taki wariant scenariusza. Ta agresywna retoryka nie miała oczywiście nic wspólnego z prawdą. Ani wówczas, ani teraz nikt w Polsce, Litwie, Łotwie czy Estonii nie myślał o uderzeniu na Obwód Grodzieński.

O co więc chodzi? Na pewno Rosja i Białoruś chcą zademonstrować swoją siłę militarną. Adresatem tej demonstracji są Państwa Paktu Północnoatlantyckiego. Władimir Putin i Aleksandr Łukaszenko chcą pokazać, że dysponują siłą militarną, która nie pozwoli się zdominować przez państwa NATO, co w domyśle oznacza, iż sprawują władzę w rosyjskiej strefie wpływów. Przeniesienie manewrów do strefy blisko polskiej granicy ma pokazać przekonanie o własnej sile. To bezsprzecznie.

Niebezpieczne warianty

Czy jednak po zakończeniu manewrów Zapad 2025 żołnierze obu armii spokojnie rozjadą się do domów? Najprawdopodobniej tak, o ile nie dojdzie do nieprzewidzianych zdarzeń. Analitycy wojskowi rysują trzy niebezpieczne warianty scenariusza. Pierwszy to atak na Przesmyk Suwalski, czyli pas ziemi łączący białoruską granicę z Obwodem Kaliningradzkim. Cel byłby oczywisty: połączenie nadbałtyckiej eksklawy z Federacją Rosyjską (jest to jedno z politycznych marzeń Putina).

Drugi wariant to umiejętnie przeprowadzona prowokacja (np. atak „zielonych ludzików” od strony Litwy i natychmiastowa odpowiedź, w wyniku której na terytorium Litwy znaleźliby się rosyjscy żołnierze). W końcu wariant numer trzy to zmasowany atak na południe, na Kijów i Żytomierz w celu zajęcia ukraińskiej stolicy według scenariusza z wiosny 2022 roku.

Konfrontacja z NATO

Zrealizowanie pierwszego lub drugiego wariantu scenariusza oznaczałoby agresję zbrojną na państwa będące członkami NATO, co musiałoby uruchomić procedurę zbrojnej odpowiedzi, według artykułu 5 Traktatu NATO. Zobowiązuje on wszystkie państwa członkowskie do udzielenia pomocy zbrojnej państwu – członkowi napadniętemu. Gdyby więc armia rosyjska wkroczyła na terytorium Polski lub Litwy, wszystkie pozostałe państwa miałyby obowiązek przyjść z jakąś pomocą. Z pewnością pierwsza do działań mogłaby ruszyć armia amerykańska, której bazy znajdują się i w Polsce, i na Litwie. Czy jednak NATO zjednoczyłoby się zbrojnie w obronie kraju zaatakowanego na „flance wschodniej”?

Eksperci i publicyści są w tej kwestii podzieleni. Sceptycy wskazują na polskie doświadczenia z 1939 roku. Wówczas sojusznicze zobowiązania okazały się warte papieru, na którym je zapisano. Optymiści są zdania, że główny decydent w NATO – Waszyngton odpowiedziałby zbrojnie na taki atak, aby nie utracić Europy Wschodniej jako swojej strefy wpływów. Obie możliwe reakcje NATO są jednak skrajnie niekorzystne dla Polski. W pierwszym przypadku utracilibyśmy część terytorium na rzecz państwa niewątpliwie nam nieprzyjaznego. W drugiej – stalibyśmy się głównym teatrem walk z użyciem najnowocześniejszej broni.

Dla Polski oznaczałoby to gigantyczne zniszczenia. Jak byłoby w rzeczywistości – tego nikt nie wie. Ale nie wie tego też sam Putin, który – jak wszystko wskazuje – nie chce wykraczać poza agresywną retorykę i prowokację i nie planuje zbrojnego ataku.

Tym bardziej że obie strony mają doświadczenia z frontu we wschodniej Ukrainie. Armia rosyjska posuwa się naprzód w tempie znacznie mniejszym niż zakładano wiosną 2022 roku. Doznała też ogromnych strat. Według danych brytyjskiego wywiadu, publikowanych cyklicznie w Internecie, we wschodniej Ukrainie poległo już ponad milion żołnierzy (najwięcej, bo 75 tysięcy zapłaciło życiem za zdobycie Bachmutu). Putinowi nie udało się zająć Kijowa, obalić rządu i zabić Wołodymyra Zełenskiego. Operacja wojskowa – zaplanowana na kilka tygodni – ciągnie się już czwarty rok. Trzy lata walk pokazały też problemy natury technologicznej rosyjskiej armii.

Z drugiej jednak strony ta wykrwawiana armia okazała się na tyle silna, aby utrzymać większość zdobyczy z 2022 roku. Scenariusze wspierania Ukrainy bronią do czasu, aż Rosja nie będzie już miała czym wojować – okazały się błędne. Rosyjska gospodarka – przestawiona na wojenne tory – okazała się zdolna do produkcji broni i amunicji w takich ilościach, aby zaspokoić potrzeby frontowe. Z kolei nałożone na Rosję sankcje gospodarcze również nie osiągnęły skutku.

Po pierwszym wstrząsie z wiosny 2022 roku, Kreml zapobiegł hiperinflacji zaś w krajach azjatyckich – przede wszystkim w Indiach, Chinach i Pakistanie znalazł nowych odbiorców surowców (głównie ropy i gazu), co zapełniło lukę w dochodach z eksportu wynikających z sankcji zachodnich. Wykrwawiona Rosja nie ma na tyle siły militarnej, aby zdecydować się na konfrontację wojenną z NATO.

NATO też nie było w stanie najpierw zapobiec agresji, a potem skutecznie pomóc Ukrainie w jej odparciu. Zapowiedzi o „szybkim odparciu” armii Putina nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Dostarczany przez zachód sprzęt wojskowy, w tym ciężki, na linii frontu palił się jak zapałki od rosyjskich rakiet. Część broni i amunicji nielegalnie trafiała do grup przestępczych ukraińskich i czeczeńskich, gdzie aż roi się od współpracowników i informatorów rosyjskich tajnych służb. W tajnej wojnie służb, górą okazali się Rosjanie, w starciu dyplomatycznym ostatecznie wygrał Putin. To on dziś, a nie prezydent USA Donald Trump, rozdaje karty na Ukrainie.

Drugi front

Pozostaje więc trzeci scenariusz: atak na Ukrainę i otworzenie drugiego frontu na północy tego kraju. Tego jednak nie chce prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenko. W lutym 2022 roku Białoruś udostępniła Rosji bazy i poligony na południu kraju do ataku na Ukrainę (wyprowadzono stąd m.in. natarcia na Kijów i Czernichów) jednak stało się to wskutek silnego nacisku gospodarczego Rosji. Za to poparcie państwo Łukaszenki poniosło dotkliwe straty: międzynarodową izolację i sankcje gospodarcze. Aby nie stały się one jeszcze bardziej dotkliwe, Łukaszenko odmawiał Putinowi zaangażowania w wojnę na Ukrainę białoruskiej armii.

Jego konsekwencja i determinacja w tym, by nie dać się uwikłać w konflikt zbrojny, doprowadzały rosyjskiego prezydenta do szału (plotka popularna w kręgach dyplomatycznych mówi o tym, że w pewnym momencie Putin zagroził Łukaszence obaleniem go, jeśli nie zgodzi się na wsparcie jego armii swoją). W tej trudnej sytuacji międzynarodowej Łukaszenka wił się jak piskorz, robiąc, co się dało, by nie dać się zmusić do pójścia na ukraińską wojnę. Państwa europejskie, tradycyjnie wrogie Łukaszence, nie wykorzystały tej szansy, by przeciągnąć Mińsk na swoją stronę i w ten sposób osłabić wpływy Putina, co było ogromnym błędem.

Otwarcie drugiego frontu i natarcie na Ukrainę od strony północnej byłoby dla Rosji bardzo korzystne z trzech powodów. Po pierwsze: zmusiłoby Ukrainę do przerzucenia na północ znacznych sił i broni, co osłabiłoby opór w Donbasie i Chersoniu – kluczowym kierunku operacyjnym Rosji. To z kolei pozwoliłoby armii Kremla szybciej zająć obwód doniecki i – być może – rozpocząć ofensywę w kierunku Dniepropietrowska, Odessy i Charkowa. Po drugie: pozwoliłoby zatrzymać masowe wyjazdy uchodźców z Ukrainy, których dla celów propagandowych można byłoby później zmuszać do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa. Wreszcie po trzecie: pozwoliłoby to przejąć kontrolę nad liniami kolejowymi i drogami z zachodu na wschód, którymi transportowana jest pomoc wojskowa dla walczącej Ukrainy. Tyle że takiemu scenariuszowi stanowcze niet mówi Łukaszenko, który ma tyle niezależności i suwerenności, by nie dać się przekonać do zmiany decyzji.

Kierunek Kiszyniów

Wszystko to prowadzi do wniosku, że manewry Zapad 2025 ograniczą się do groźnych pomruków i agresywnej retoryki. Putin nie zdecyduje się ani na atak na Przesmyk Suwalski, ani na zaczepienie krajów nadbałtyckich. Choć rosyjski przywódca nie wie, jak zachowałoby się NATO, to jednak wie, że gdyby odpowiedziało zbrojnie, wyszłoby z tej konfrontacji zwycięsko. Potężnie osłabiona, ale nie pokonana Rosja ze swoją wykrwawioną choć zwyciężającą armią raczej skieruje swoje imperialne ambicje w stronę południowej Ukrainy i Mołdawii. Wobec tego małego, biednego kraju, NATO nie ma przecież żadnych sojuszniczych zobowiązań. Bardziej więc niż atak na wschodnią flankę NATO prawdopodobne jest natarcie na Odessę, zabranie Ukrainie dostępu do morza, a potem zhołdowanie Naddniestrza i Mołdawii. To wymaga uprzedniego pokonania Ukrainy, a to z kolei wymaga czasu. Ale czas gra akurat na korzyść Putina.

Najnowsze