W sieci pojawiła się szeroka dyskusja nad sensownością świadectw energetycznych i audytów oraz tego, czy w ogóle są one możliwe realnie do przeprowadzenia. Wniosek jest prosty – nie są możliwe i są bezsensowne. Jedyny realny cel: Zabieranie ludziom pieniędzy i utrudnianie im życia.
Zaczęło się od wpisu Grzegorza Jankowskiego z Polsat News. A potem już poszło.
„Z tym świadectwem energetycznym to była dziwna historia. Sprzedawałem mieszkanie. Agent nieruchmości dał mi adres jakiejś strony. Tam wpisałem adres mieszkania i wrzuciłem fotkę balkonu. W odpowiedzi dostałem najwyższej klasy świadectwo. Nikt w mieszkaniu nie był, niczego nie sprawdzał. Zrobiłem więc przelew, coś koło chyba 400 zł” – zrelacjonował Grzegorz Jankowski.
Krótko potem kupił dom.
„Były właściciel pokazał mi identyczne świadectwo, tyle że domu. Skąd pan je wziął? – zapytałem. – Z internetu – odparł” – czytamy.
Niektórzy z komentujących – zamiast skupić się na problemie, czyli idiotycznym prawie, które doi od nas pieniądze – zarzucali Jankowskiemu „chwalenie się oszustwem”. Tymczasem jest to po prostu przykład rządowo-prawnego scamu.
Do faktycznego problemu odniósł się Krzysztof Bosak.
„To jest fajny przykład pozornego, powierzchownego, czysto formalnego wdrażania wymogów UE. I wyobraźcie sobie że w wielu państwach na świecie mających dostęp do rynku UE albo obecnych w UE takie podejście jest także w innych kwestiach, w których polskie rządy z głupim prymusostwem generowały koszty dla gospodarki i dla społeczeństwa, wdrażając wymogi UE w formie nawet bardziej skomplikowanej i surowej niż sama UE wymaga” – skomentował Krzysztof Bosak.
Należy przypomnieć, że wspomniane „prymusostwo” wiódł tutaj właśnie rząd PiS. Ten sam, który twierdził, że za ich kadencji „Polska wstanie z kolan”.
Z kolei Artur Martyniuk wyjaśnił obszernie, na czym polega de facto oszustwo w kwestii świadectw energetycznych.
„Duża część audytów (niezbędnych do wystawienia świadectw) to zwykła kradzież. Nie da się zrobić audytu za 400zł, nie da się zrobić prawdziwego audytu nie będąc świadkiem budowy/nie posiadając dobrze wykonanej dokumentacji i nie da się tego zrobić w jeden dzień” – napisał na X Martyniuk.
„Dobrze, że przykuło to uwagę @krzysztofbosak i @GrzegorzJanko12, może da to impuls do rozpoczęcia debaty nad sensownością tego rozwiązania. W teorii świadectwo energetyczne powinno wskazać Użytkownikowi, czy użytkowanie budynku będzie tanie czy drogie, określając jego efektywność energetyczną. W praktyce, często jedyne do czego się nadaje, to wyciągnięcie kasy w majestacie prawa” – wyjaśnił.
„Żeby powstało Świadectwo, należy przeprowadzić audyt energetyczny. Podczas audytu, audytor powinien de facto zrobić uproszczony projekt budynku. Nie jest to problemem w przypadku budynków, które mają dokładną dokumentację. Sprawdzamy okna, drzwi, izolację ścian, dachu, fundamentów etc, wrzucamy to do programu, program nam przelicza i mamy wynik” – wyjaśnił dalej.
Należy podkreślić, że wiele domów ma różny stan faktyczny od tego, co jest w projekcie. Dotyczy to w szczególności starszych domów budowanych w czasach PRL-u.
„Co zrobić, jeśli nie ma dokumentacji? Otóż trzeba przejść budynek, pomierzyć, sprawdzić co i jak zostało zaizolowane. Jak to sprawdzić? Przecież nikt nie będzie wycinał styropianu ze ścian, robił dziur w skosach na poddaszu i wiercił otworów w posadzce, żeby sprawdzić czy fundament jest zaizolowany. O ile bez problemów można stwierdzić, czy ściany są obite styropianem, o tyle sprawdzenie jakim, jest już w zasadzie niemożliwe u Klienta. 15 cm styropianu ze współczynnikiem lambda 0.40 izoluje dużo gorzej niż te same 15cm ze współczynnikiem 0.31. Źle ułożona wełna na poddaszu jest dramatem energetycznym w porównaniu z pianą PUR. Jak więc Audytor ma to sprawdzić? Bierze na wiarę to, co przekazuje mu Klient” – wyjaśnił Martyniuk.
„I tutaj muszę stanąć w obronie Audytorów. To nie wina Audytora, że Klient nakłamał co do elewacji. Znajoma właśnie w ten sposób została zrobiona w jajo i wrobiona w remont mieszkania na poddaszu. Poprzednia właścicielka nakłamała audytorowi, a ten nie mając jak sprawdzić, musiał zaufać. Taki audyt w ogóle nie powinien zaistnieć, a jednak jest wymagany przez prawo. Głupie prawo, więc stosowane są głupie uniki” – podkreślił.
Zwrócił uwagę, że „problemów i niewiadomych jest znacznie więcej”.
„Osobną sprawą są 'audyty ze zdjęcia’ albo 'audyty przez Internet’. Jak w przypadku Redaktora @janko od razu można stwierdzić, że to wał. Dlaczego istnieją? Bo mogą. Bo hurtowa produkcja audytów jest tańsza, szybsza i bardziej dochodowa, niż uczciwe sporządzenie dokumentu. Tylko taki dokument nie może kosztować 400zł. Żeby zrobić to porządnie i uczciwie trzeba mieć odpowiednią wiedzę i poświęcić (niestety) dużo czasu. A to musi kosztować” – stwierdził.
Martyniuk podkreślił, że „wszyscy wiedzą, że to fikcja i wszyscy się do tego dostosowali”.
„Legislator wiedział, że to będzie fikcja, audytorzy wiedzą, że część z nich robi fikcję, właściciele nieruchomości mają to totalnie w poważaniu, więc w większości, musząc uczestniczyć w tej szopce, wybierają najtańszą opcję” – skwitował.
„Najlepsze (i niestety najdroższe) audyty robione są pod konkretne programy dofinansowań lub kredytów. Ale tu znowu problem, bo nie uwierzycie, administracja nie dogania rynku. Na rynku są okna, które według programów do obróbki audytów nie istnieją, bo są za dobre” – zwrócił uwagę ekspert.
„Sam legislator przewidział dodatkowe premie za harmonogramy grzania, polegające na wyłączaniu pomp obiegowych, ale już za bardziej efektywne obniżenia nocne nie (chyba, że coś się w ostatnim czasie zmieniło, ale nie sądzę). I tym sposobem, okazuje się, że zupełnie nieskuteczne w przypadku ogrzewania podłogowego z grubą wylewką wyłączanie pomp, jest dla legislatora lepszym rozwiązaniem niż zmniejszenie temperatury w kaloryferach na noc. Absurd” – stwierdził.
„Całą historię można podsumować tak: nieumocowany w rzeczywistości legislator wymyślił, że uszczęśliwi ludzi na siłę. Ludzie się z tym pogodzili, więc po taniości uszczęśliwiają legislatora. Problem w tym, że to kolejna bzdura, za którą płacimy, a której nie potrzebujemy. I to nie jest tak, że bez audytów ludzie nie wiedzieli co kupowali. Nie jesteśmy takimi idiotami. Zawsze padały pytania o zużycie za poprzedni rok, o grubość styropianu czy źródło ciepła. W mojej opinii powinniśmy podarować sobie szopkę ze świadectwami budynków z drugiej ręki, ewentualnie ustalić rok, od którego należy je wykonać. Audyty i wynikające z nich świadectwa, robione pod konkretne programy należy zostawić. Tylko w ten sposób można ocenić, czy dotacja/kredyt/prawa majątkowe przyznane przy okazji ten inwestycji, zostały przyznane z sensem, to znaczy czy faktycznie inwestycja zmniejszyła zapotrzebowanie na energię” – podsumował Artur Martynikuk.
„Miażdżące podsumowanie partactwa legislacyjnego w obszarze regulacji dla nieruchomości i efektywności energetycznej popełnionego przez poprzedni rząd i bierności wobec tych absurdów i oszustw w wykonaniu nowego rządu” – skomentował Krzysztof Bosak.
Z tym świadectwem energetycznym to była dziwna historia.
Sprzedawałem mieszkanie. Agent nieruchmości dał mi adres jakiejś strony. Tam wpisałem adres mieszkania i wrzuciłem fotkę balkonu. W odpowiedzi dostałem najwyższej klasy świadectwo. Nikt w mieszkaniu nie był, niczego nie…— Grzegorz Jankowski (@GrzegorzJanko12) August 2, 2025
1/5 ŚWIADECTWA ENERGETYCZNE CZYLI SCAM W MAJESTACIE PRAWA
Narażę się wielu osobom, ale trzeba to powiedzieć: duża część audytów (niezbędnych do wystawienia świadectw) to zwykła kradzież. Nie da się zrobić audytu za 400zł, nie da się zrobić prawdziwego audytu nie będąc świadkiem… https://t.co/YH3llT912s— Artur Martyniuk (@MartyniukArtur) August 4, 2025
Miażdżące podsumowanie partactwa legislacyjnego w obszarze regulacji dla nieruchomości i efektywności energetycznej popełnionego przez poprzedni rząd i bierności wobec tych absurdów i oszustw w wykonaniu nowego rządu.
„Całą historię można podsumować tak: nieumocowany w… https://t.co/P3Va64P4XB
— Krzysztof Bosak 🇵🇱 (@krzysztofbosak) August 5, 2025