Zawarcie pokoju między bolszewicką Rosją a Niemcami i Austro-Węgrami okazało się nie takie proste. W kierownictwie bolszewików nie było w tej sprawie jednomyślności. Niemniej jednak obie strony zawarły krótkie porozumienie o zawieszeniu broni, a następnie rozpoczęły w Brześciu rozmowy pokojowe. Ku zaskoczeniu Niemców delegacja bolszewickiego kierownictwa markowała tylko rozmowy i nie chciała przyjąć niemieckich warunków, czyli żądań. Bolszewicy ulegli dopiero po długich rozmowach, które prowadziły w ich imieniu trzy różne delegacje. Gdyby nie zawarli pokoju, to historia Rosji mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.
Lenin zdawał sobie zapewne sprawę, że niemieccy sponsorzy oczekują od niego, że jego rząd natychmiast zawrze z nimi pokój, rozwiązując im ręce na Wschodzie. Wiedział, że rewolucja też potrzebuje oddechu, żeby przetrwać. Nie wszyscy członkowie bolszewickiego kierownictwa podzielali jednak jego obawy, ale ostatecznie Leninowi udało się skłonić towarzyszy do rozpoczęcia rozmów z Niemcami i Austriakami. 14 listopada chorąży Nikołaj Krylenko, mianowany głównodowodzącym Armii Czerwonej, istniejącej jedynie na papierze, który zastąpił gen. Duchonina, rozszarpanego przez żołnierzy, ogłosił zawieszenie ognia na całej długości frontu. 26 listopada wysłał też, jak wspomina niemiecki generał Max Hoffmann, depeszę radiową, w której proponował Niemcom i Austrii zawarcie zawieszenia broni. Gdy depesza ta dotarła do generała Ericha Ludendorffa, ten miał wątpliwości, czy z bolszewikami należy rozmawiać. Połączył się z gen. Hoffmannem przez telefon i zapytał, co on o tym sądzi. Hoffmann, który był faktycznym dowódcą wojsk niemieckich na Wschodzie, jak wspomina, oświadczył: „Musimy z nimi rozpocząć rozmowy. Wam są potrzebne wojska do prowadzenia dalszej wojny i stąd je szybko otrzymacie”.
Niemieckie Naczelne Dowództwo zgodziło się na podjęcie rozmów z bolszewikami i 2 grudnia ich delegacja pokojowa o 10 rano wagonem salonką, pchanym przez parowóz, dotarła do Dźwińska, czyli Dyneburga. Delegacja ta była bardzo liczna. Składała się z 28 osób. Jej przewodniczącym był Adolf Abramowicz Joffe, a jego głównymi pomocnikami, posiadającymi pełnomocnictwa, byli: Lew Kamieniew, Grigorij Sokolnikow, Anastazja Bicenko i Siergiej Masłowskij. Oprócz tego członkami delegacji byli jeszcze: marynarz, żołnierz, chłop i robotnik, a także dziewięciu oficerów, w tym jeden admirał, którzy stanowili wojskową część delegacji. Wszyscy byli oficerami Sztabu Generalnego. Jednym z nich był podpułkownik D. Gutowicz-Fekke, który napisał później obszerną książkę wspomnieniową, odsłaniającą kulisy „Pokoju Brzeskiego”, który nazywa tragikomedią. Z jego pracy wiemy m.in., że ów admirał, który stał na czele wojskowych konsultantów, de facto był starszyną, czyli sierżantem. Oprócz tego w skład delegacji wchodziło dziewięć osób stanowiących personel pomocniczy. Wśród nich byli m.in. sekretarz delegacji, trzech prawników, maszynista, tłumacz i dwaj ordynansi. Delegacja bolszewicka z Dźwińska, czyli Dyneburga, przyjechała do Brześcia Litewskiego, gdzie miały odbyć się rozmowy.
Przy jednym stole z bolszewikami
Gospodarzem rozmów był generał Max Hoffmann, który umieścił delegację bolszewicką w jednym z baraków w twierdzy brzeskiej, użytkowanych jako kwatery dla niemieckich sztabowców. W baraku obok urządzono salę do rozmów. Obie delegacje stołować się miały w kasynie oficerskim. Hoffmann jako gospodarz zaproponował to bolszewickim gościom, którzy jego pomysł wspólnych posiłków zaakceptowali. Już w trakcie pierwszego spotkania okazało się, że bolszewicy, mimo iż w rozmowach byli petentami, chcieli rozmowy w Brześciu wykorzystać propagandowo. Żądali, by całe negocjacje były protokołowane, a następnie upublicznione w formie depesz. Strona bolszewicka proponowała też, by po zawarciu porozumienia o zawieszeniu broni wojska niemieckie nie opuszczały pozycji. Sugerowała też, by dostęp do nich mogli mieć bolszewiccy propagandyści, żeby zaznajamiać je z sytuacją panującą w Rosji.
Hoffmann propozycje te zdecydowanie odrzucił, uzmysławiając bolszewickim delegatom, że zawieszenie broni i dalsze rozmowy pokojowe mogą odbywać się tylko na niemieckich warunkach. Ostatecznie Hoffmann, bo to on grał w tych rozmowach pierwsze skrzypce, zgodził się na to, by zawarto krótkie zawieszenie broni od 14 grudnia 1917 r. do 1 stycznia 1918 r. Miało ono pozwolić bolszewikom na zapoznanie się ich kierownictwu z niemieckimi propozycjami – czytaj: żądaniami. To pierwsze spotkanie było swoistym „obwąchiwaniem się”. Obie strony starały się wysondować, jak daleko mogą się posunąć. Lew Trocki, który był bohaterem kolejnych pertraktacji w Brześciu, tak opisuje te pierwsze rozmowy:
„Pierwszej sowieckiej delegacji, na czele której stał Joffe, nadskakiwano w Brześciu ze wszystkich stron. Książę bawarski Leopold przyjmował ich jako swych »gości«. Wszystkie delegacje jadały obiady i kolacje razem. Generał Hoffmann zapewne z ciekawością przyglądał się towarzyszce Bicenko, która niegdyś zabiła generała Sacharowa. Niemcy zasiadali do stołu w przeplatankę z nami i starali się »po przyjacielsku« wymóc, co im było potrzebne. W skład pierwszej delegacji wchodzili robotnik, włościanin, żołnierz. Były to przypadkowe postacie wcale nieprzygotowane do podobnych intryg. Staruszka włościanina z lekka upijano nawet przy obiedzie”.
Marchewka dla bolszewików
Trocki odnotował, ze Hoffmann starał się też pozyskiwać bolszewików przy pomocy „marchewki”. Wydawał on dla jeńców gazetę „Ruski Wiestnik”, która początkowo nie odzywała się o bolszewikach inaczej jak ze wzruszającą sympatią. „Nasi czytelnicy pytają nas, kto to jest Trocki? I z rozrzewnieniem opowiadał jeńcom rosyjskim o mojej walce z caratem i o swojej niemieckiej książce »Russland in der Revolution«”. „Cały świat rewolucyjny zachwycał się jego ucieczką!”. A dalej: „Kiedy obalono carat, ukryci przyjaciele caratu, wkrótce po powrocie Trockiego z długoletniego zesłania, wsadzili go do więzienia”. Słowem, nie było gorętszych rewolucjonistów niż Leopold Bawarski i Hoffmann pruski. Idylla ta nie trwała długo”.
Delegacja bolszewików po powrocie z Brześcia zapoznała partyjne kierownictwo z niemieckimi żądaniami, które stanowiły dla niego zimny prysznic. Niemcy zażądali oddania im przez Rosję terytorium Polski, Litwy oraz części Łotwy i Białorusi. Lenin opowiedział się za natychmiastowym przyjęciem propozycji, ale znalazł się podczas głosowania w mniejszości. Jego argumentacja pt. „nie mamy wojska, jesteśmy bezsilni, musimy bezwzględnie podpisać pokój” została odrzucona zarówno przez Trockiego, jak i Bucharina. Ten ostatni stwierdził, że z imperialistami w ogóle nie wolno pertraktować, tylko trzeba prowadzić „wojnę rewolucyjną” z Niemcami, która rozpali światowy pożar. Trocki z kolei sformułował tezę: „ani wojny, ani pokoju”. Lenin uznał, że z Niemcami trzeba dalej prowadzić rozmowy i zyskać na czasie. Trocki wspomina, jak Lenin uznał, że „aby przewlekać rokowania, potrzebny jest przewlekacz. Na jego nalegania udałem się do Brześcia Litewskiego. Przyznaję, że jechałem jak na tortury”.
W pierwszych dniach stycznia bolszewicka delegacja na czele z Trockim przyjechała do Brześcia. Trocki od razu dał do zrozumienia, że fraternizowania z Niemcami w czasie rozmów już nie będzie. 7 stycznia reprezentujący Austro-Węgry hrabia Czernin zapisał w swym pamiętniku: „Przed obiadem przyjechali wszyscy Rosjanie pod kierownictwem Trockiego. Natychmiast dali znać, że przepraszają, ale na przyszłość nie będą brać udziału we wspólnych posiłkach. W ogóle nie widać ich – tym samym wieje jakby zupełnie inny wiatr niż ostatnio”.
Trocki, jak wspomina gen. Hoffmann, zabronił też „swoim kolegom prowadzenia wszelkich prywatnych rozmów i stosunków z gospodarzami”. Już pierwszego dnia, jeszcze przed rozpoczęciem rozmów, Trocki zaczął wywiązywać się ze swój roli „przewlekacza”. Zaproponował bowiem przeniesienie rozmów do Sztokholmu. Zdaniem Hoffmanna „arena w Brześciu Litewskim okazała się zbyt mała dla jego propagandowych celów”. Według generała Trocki chciał z rozmów uczynić miejsce głoszenia „bolszewickiej nauki”. Rozmowy coraz bardziej odbiegały od realności i zaczynały mieć teoretyczny charakter. W pewnym momencie zięć Trockiego, Lew Kamieniew, wygłosił przemówienie, po którym wszystkim niemieckim oficerom obecnym na sali rozmów, jak pisze w swoich wspomnieniach Hoffmann, krew uderzyła do głowy. Komentując je, dodaje: „Rosjanie mogliby takie rzeczy mówić, jeżeli sytuacja na froncie byłaby dokładnie odwrotna, czyli armia niemiecka byłaby rozbita i obrócona w proch, a zwycięska rosyjska armia stała na niemieckiej ziemi”.
Straszak ukraiński
Wściekły Hoffmann, by zmusić bolszewików do ustępstw i zaakceptowania niemieckich żądań, postanowił sięgnąć po straszak ukraiński, który miał w zanadrzu. Jeszcze przed przybyciem do Brześcia grupy Trockiego zgodził się na przyjazd do twierdzy także delegacji Ukraińskiej Republiki Ludowej, na czele której stała wówczas Centralna Rada. Pisze on, że delegaci ukraińscy byli „przysłani przez Radę po to, żeby bazując na deklaracji petersburskiej rządu radzieckiego o prawie narodów do samostanowienia, zawrzeć odrębny pokój i uzyskać uznanie dla Ukrainy. (…) Wraz z ich przyjazdem pojawiła się możliwość wykorzystania ich w grze przeciwko petersburskiej delegacji”.
Ukraińscy przedstawiciele w odróżnieniu od bolszewickiej delegacji stołowali się razem z Niemcami i Austriakami. Byli to młodzi i niedoświadczeni ludzie. Hoffmann, jak wspomina, od razu zorientował się, że z nimi szybko można zawrzeć porozumienie. Graf Ottokar Czernin, minister spraw zagranicznych Austro-Węgier, który reprezentował ten kraj na rozmowach w Brześciu, z Ukraińcami w ogóle nie chciał rozmawiać. Jego zdaniem byli to gówniarze, którzy dopiero opuścili muru uczelni i nie mogą być partnerami dla dyplomaty takiej klasy jak on.
Hoffmann nie miał takich uprzedzeń. Zażądał od Czernina, by ten dał mu pełnomocnictwa do rozmów z delegacją ukraińską. Przedstawiciele Rady zażądali, by Niemcy zgodzili się na przyłączenie do Ukraińskiej Republiki Ludowej Chełmszczyzny, a także rusińskiej części Bukowiny i Galicji. Hoffmann zgodził się na przyłączenie Chełmszczyzny, a odrzucił możliwość oddania Ukraińcom prowincji należących do Austro- Węgier. Pisze bez ogródek: „Mając na uwadze to, że utworzenie niepodległego polskiego państwa zawsze uważałem i dzisiaj też uważam za utopię, bez namysłu obiecałem poprzeć ich postulaty, jeśli chodzi o Chełmszczyznę”.
Hoffmann parł do jak najszybszego zawarcia porozumienia z Ukraińcami, bo rozmowy z Trockim utknęły w martwym punkcie. Zawarcie pokoju przez Niemcy i Austro-Węgry z przedstawicielami kijowskiej Centralnej Rady rozwścieczyło tylko Trockiego, który z Charkowa sprowadził przedstawicieli rządu bolszewickiej Ukrainy. Stwierdzili oni, że Centralna Rada nie ma prawa podpisywać z Niemcami żadnego pokoju. Cesarz Niemiec, poirytowany przedłużającymi się rozmowami w Brześciu, zażądał, by Trockiemu przedstawić 24-godzinne ultimatum, zawierające się w dwóch słowach – pokój czy wojna? Ten jednak odpowiedział deklaracją 10 lutego 1918 r., w której stwierdził, że „chociaż Rosja nie zawarła pokoju, to kończy wojnę, rozpuszczając wojska do domów. i informuje o tym fakcie wszystkie narody i państwa”.
Niemcy wznawiają natarcie
Osiem dni później gen. Hoffmann polecił wznowić natarcie na całej linii frontu. Niemcy ku swojemu zaskoczeniu nigdzie nie napotykali większego oporu. Rosjanie na kierunkach ich natarcia nie wysadzili nawet mostów. Dla bolszewików był to moment krytyczny. Gdyby tylko Hoffmann kazał przyspieszyć natarcie, to rząd bolszewików by upadł. Niemcy zajęli całą Białoruś i kraje bałtyckie. Gdy Niemców od Piotrogrodu dzieliło 160 km, Lenin zażądał od kierownictwa bolszewików zgody na zawarcie pokoju z Niemcami. Zagroził, że ustąpi, jeżeli nie zaakceptuje ono jego propozycji… Grono to jednak zgodziło się z nim całkowicie. Kolejna delegacja bolszewików wyjechała do Brześcia, zawierając pokój na warunkach podyktowanych przez Niemców. Bolszewicka Rosja w wyniku pokoju utraciła jedną trzecią ludności dawnego Imperium Carskiego, więcej niż 56 mln osób i 780 000 km2. Bolszewicy złapali jednak oddech i nie zostali uduszeni.