Strona głównaGŁÓWNYBiurokracja naszym Panem. Kampania ze szpitala psychiatrycznego

Biurokracja naszym Panem. Kampania ze szpitala psychiatrycznego

-

- Reklama -

Wielokrotnie mówiłem, że gdyby widowiska organizowane podczas kampanii prezydenckiej były urządzane na oddziale psychiatrycznym jakiegoś szpitala, to wszystko byłoby w porządku, bo to byłaby rzecz naturalna. Tymczasem to nie były widowiska szpitalne, tylko najprawdziwsza kampania, w której stawką był wybór prezydenta całkiem sporego państwa w Europie.

Na usprawiedliwienie uczestników, a zwłaszcza bohaterów tych widowisk trzeba podnieść, że – po pierwsze – nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane od naszych Sojuszników, większych i mniejszych, toteż siłą rzeczy muszą koncentrować się na tematach zastępczych, w rodzaju różnic między przodkiem a tyłkiem, albo – jak to pisze Stanisław Lem – „na budowie cudnej tronu monarszego; jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych”. Po drugie – pozycja prezydenta w konstytucji przygotowanej przez takich specjalistów jak m.in. Aleksander Kwaśniewski jest dziwnie osobliwa.

Ma prezydent najsilniejszą legitymację demokratyczną spośród wszystkich pozostałych dygnitarzy – bo tylko on jest wybierany w powszechnym głosowaniu, podczas gdy taki prezes Rady Ministrów w ogóle nie musi mieć, a nawet nie powinien mieć legitymacji demokratycznej – gdyby oczywiście w konstytucji był rzeczywiście przeprowadzony trójpodział władz. Ale to właśnie prezes Rady Ministrów ma władzę, podczas gdy prezydent – zaledwie jej pozory. Czy zaważyła na tym znana na całym świecie mądrość Aleksandra Kwaśniewskiego i pozostałej trójki „ojców założycieli” III RP – Waldemara Pawlaka, Ryszarda Bugaja i znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, czy też tak zarządził pan generał Marek Dukaczewski, który – podobnie jak reszta bezpieki – z tej osobliwości czerpie korzyści – trudno zgadnąć, bo równie dobrze można by dopuścić możliwość, iż takie rozwiązanie wydało się optymalne Naszym Sojusznikom, którzy – podobnie jak w wieku XVIII – pragną Polski obezwładnionej – a taka osobliwość szalenie temu sprzyja. Jak tam było, tak tam było, a teraz trzeba by jak najszybciej ten idiotyzm zlikwidować i wprowadzić system prezydencki, w którym to właśnie prezydent jest ośrodkiem władzy wykonawczej, a nie czereda zwana „Radą Ministrów”. System prezydencki bowiem jest bardziej zbliżony do monarchii niż system parlamentarno-gabinetowy, w którym ta cała Rada Ministrów jest rodzajem „ispołkomu”, czyli Komitetu Wykonawczego i to nawet nie całego Sejmu, tylko aktualnej większości.

Trudno w tej sytuacji, by interes partyjny nie dominował nad państwowym – a właśnie coś takiego funduje naszemu nieszczęśliwemu krajowi spółka obywatela Tuska Donalda z Naczelnikiem Państwa Kaczyńskim Jarosławem. Mówię o spółce – bo w sprawach naprawdę dla państwa ważnych obydwaj pozorni antagoniści idą ręka w rękę – a przykładów na to jest Legion. Jak wiadomo, zwycięzcą wyborów prezydenckich został Karol Nawrocki, będący wynalazkiem Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, który w ten sposób, spółkując z obywatelem Tuskiem Donaldem, zmusił wszystkich suwerenów do wtłoczenia w stalinowską formułę, według której najważniejsze w demokracji jest przedstawienie suwerenom prawidłowej alternatywy, którą można poznać po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Przy założeniu, któremu niepodobna odmówić realizmu – że naszą sceną polityczną, podobnie jak scenami politycznymi wielu innych państw pozostałych, kręcą bezpieczniacy, którzy z kolei – już w drugim pokoleniu – wysługują się centralom wywiadowczym Naszych Sojuszników – ostatnie wybory prezydenckie w zasadzie spełniły te oczekiwania. Najlepszym tego dowodem jest oczekiwanie, czy prezydent-elekt „urwie się ze smyczy”, czy nie – no i kiedy ewentualnie to nastąpi. Wbrew pozorom nie jest to wcale sprawa prosta – bo ta smycz jest jednocześnie pępowiną, przez którą prezydent dostaje tlen od macierzystego gangu politycznego. Kiedy ją zerwie – kto dostarczy mu tlenu i którędy? Instytucjonalne możliwości nie istnieją, a na stworzenie faktów dokonanych prezydent pozbawiony własnego politycznego gangu i nie mogący liczyć na Siły Zbrojne, których de nomine jest zwierzchnikiem – zwyczajnie nie ma siły – o czym mogliśmy się przekonać podczas pojmania w Pałacu Prezydenckim panów Kamińskiego i Wąsika. Okazało się wtedy, że prezydent Duda nie tylko został wydymany przez bezpieczniaków, ale w dodatku – że nie może liczyć nawet na lojalność własnej ochrony, która Bóg wie komu naprawdę podlega. Prezydent Nawrocki będzie w takiej samej sytuacji, więc czy wobec Naczelnika Państwa będzie mógł pozwolić sobie na jakieś gwałtowne ruchy?

Ale odkąd radzieccy uczeni odkryli metodę poznania przyszłości, polegającą na tym, że wystarczy trochę poczekać – poczekajmy i zobaczymy. Natomiast z kampanii prezydenckiej można już teraz wyciągnąć jeden wniosek – że mianowicie większość kandydatów stających do tych wyborów, a także co najmniej połowa suwerenów, pozostaje w służbie biurokracji, niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Jestem na przykład pewien, że taka pani Biejat nie ma o tym pojęcia i myśli, że to wszystko naprawdę – ale „obiektywnie” jest biurokratyczną posługaczką, która w dodatku ma poczucie misji wobec zwykłych obywateli, których tak naprawdę wystawia na najbardziej bezlitosny wyzysk biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj. Zarówno ona, jak i główna duszeńka Volksdeutsche Partei obywatel Trzaskowski Rafał z pierwszorzędnymi korzeniami i to podwójnymi, podobnie jak pan Zandberg, nie mówiąc już o madame Senyszyn, nie widzi innych rozwiązań jak otoczenie obywateli coraz ściślejszą opieką „państwa”, czyli biurokratycznych struktur, które przecież nie będą nikim opiekować się za darmo, no a poza tym – byle czego nie zjedzą. Pod tym względem Naczelnik Państwa niczym się nie różni, bo – o ile w ogóle ma jakiś ideał – to jest nim przedwojenna sanacja, a z późniejszych mężyków stanu – Edward Gierek, którego w swoim czasie nie mógł się nachwalić.

To między innymi dlatego duopol, którego likwidację pan Sławomir Mentzen tak płomiennie zapowiadał, bezpieczniackie watahy podtrzymują ponad podziałami – bo gdzież będą miały lepsze żerowisko dla siebie i swoich konfidentów? Obywateli, którzy rozumieją, na czym polega funkcjonowanie państwa, nie jest więcej niż 15 procent. Wprawdzie pan Mentzen i Grzegorz Braun zebrali w sumie ponad 20 procent głosów – ale trzeba od tego odjąć tych, którzy w drugiej turze wyborów prezydenckich poparli obywatela Trzaskowskiego Rafała. Nawiasem mówiąc, najbardziej osobliwie objawiła się sytuacja Polskiego Stronnictwa Ludowego. Teoretycznie reprezentuje ono mieszkańców „polskiej wsi” i „rolników” – ale patrzmy, co się narobiło? Oto zaraz po pierwszej turze wyborów szef PSL Władysław Kosiniak zwany „Kamaszem” bezwarunkowo poparł obywatela Trzaskowskiego Rafała. Tymczasem po drugiej turze wyborów okazało się, że 80 procent „rolników” teoretycznie reprezentowanych przez PSL głosowało na obywatela Nawrockiego Karola! Ładny interes! Gdyby to było w Japonii, to taki lider powinien był popełnić harakiri, ale gdzie tam od pana Władysława oczekiwać takich honorowych zachowań?

Wracając do wysługiwania się biurokratycznym gangom przez Umiłowanych Przywódców – to wychodzą oni naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu. Takim spadkiem zostaliśmy obdarowani przez komunę – i dlatego kiedy na polskiej scenie politycznej pojawiła się Konfederacja – wróżyłem dla niej „długi marsz”. Tymczasem słyszę, że pan Sławomir jakby nie zdawał sobie sprawy, że wybory już się skończyły, zaprosił Naczelnika Państwa na „rozmowy” w sprawie „rządu technicznego”. Spotkał się nie tylko z odmową, ale również – z cierpką uwagą o „proporcjach” i „doświadczeniu”. Bo i po co Naczelnikowi jakieś „rozmowy”, kiedy właśnie nie tylko dostał porcję tlenu, ale wiele wskazuje, że to on znowu będzie go rozdzielał po uważaniu?

Najnowsze