W drugiej turze powtórzonych wyborów prezydenckich w Rumunii, które odbyły się 18 maja br. zwyciężył Nicusor Dan. Ten ,,proeuropejski” kandydat uzyskał 53,6 proc. głosów. Jego konkurenta Georgego Simiona – lidera narodowo-konserwatywnego Związku Jedności Rumunów (AUR) – poparło 46,3 proc. Dodajmy, że frekwencja w tym głosowaniu była bardzo wysoka, gdyż wyniosła 64,5 proc. To o 11 proc. więcej niż w I turze.
Zwycięstwo Dana przyjęto w Brukseli i innych europejskich stolicach z dużym zadowoleniem. Z gratulacjami pospieszyli więc prezydent Francji Emanuel Macron, Maia Sandu z Mołdawii, Donald Tusk z Polski i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Ta ostatnia napisała: „Rumuni masowo wzięli udział w wyborach. Wybrali obietnicę otwartej, prosperującej Rumunii w silnej Europie. Razem zrealizujmy tę obietnicę”. Po raz kolejny zatriumfowała więc liberalna demokracja i reprezentowane przez nią wartości. Wygranej burmistrza Bukaresztu początkowo nic jednak nie zapowiadało. Dlaczego?
Wspomniany kandydat prawicy otrzymał w I turze wspomnianej elekcji dwukrotnie więcej głosów niż Dan (41 proc. do 21 proc.). Ta różnica była – jak się wydawało – nie do odrobienia. Tymczasem Dan wygrał II turę i to z wyraźną przewagą. Co więc zadecydowało o jego sukcesie? Przede wszystkim skuteczna kampania wyborcza, którą burmistrz Bukaresztu prowadził pod etykietą niezależnego kandydata i antysystemowca.
Jej efektem była mobilizacja wyborców w dużych miastach, w diasporze i wśród mniejszości węgierskiej. To przechyliło szalę zwycięstwa na stronę Dana. Kim zatem jest nowy prezydent Rumunii? Ten 55-letni z wykształcenia matematyk dość późno trafił do polityki. Jako aktywista miejski założył stowarzyszenie Ocalmy Bukareszt. Następnie przekształcił je w 2016 roku w partię Związek Ocalenia Rumunii (USR).
Ugrupowanie to skoncentrowało się na walce z korupcją i innymi patologiami życia społecznego. Na tle sporu światopoglądowego wewnątrz wspomnianej USR opuścił szeregi tej partii. Jako kandydat niezależny został dwukrotnie wybrany w latach 2020 i 2024 na burmistrza Bukaresztu.
Podczas pełnienia tej funkcji udało mu się zredukować zadłużenie stolicy, usprawnić funkcjonowanie administracji, a także uporządkować sytuację na rynku nieruchomości. Ponadto zdołał uratować od rozbiórki setki historycznych budynków Bukaresztu. Wróćmy jeszcze do Simiona. Kandydatem na prezydenta z ramienia prawicy narodowej został on w zastępstwie Calina Georgescu, wykluczonego z wyborów zwycięzcy I tury elekcji prezydenckiej z 2024 roku. Nastąpiło to ostatecznie w marcu br. roku, kiedy wspomnianemu Georgescu odmówiono rejestracji w powtórzonych wyborach prezydenckich. Te niejasne pod względem prawnym, działania obozu władzy i instytucji państwowych wobec tegoż kandydata wzmocniły postawy antysystemowe i antyelitarne.
Zamach stanu?
W to antyestablishmentowe wzmożenie wpisał się George Simion, który uznał, że unieważnienie wyborów prezydenckich z grudnia ub.r. i późniejsze restrykcje wobec ich zwycięzcy stanowią de facto formę zamachu stanu. W związku z powyższym pozycjonował się on jako obrońca tych, którym „odebrano prawo do głosu”. Deklarował też, iż będzie chciał przywrócić sprawiedliwość Georgescu i naprawić jego krzywdy. W swojej narracji oprócz bieżących tematów dotyczących spraw wewnętrznych poruszał też „gorące” zagadnienia światopoglądowe i międzynarodowe. Otwarcie głosił, że są tylko dwie płcie. Wyrażał dezaprobatę wobec projektów legalizacji homomałżeństw i związków partnerskich. W kwestiach dotyczących polityki zagranicznej opowiadał się przeciwko pogłębieniu integracji Unii Europejskiej i globalizmowi. Jednocześnie lider AUR dystansował się od prorosyjskich sympatii części rumuńskiej prawicy, nazywając prezydenta Putina zbrodniarzem. Mimo swego krytycyzmu wobec polityki Kremla sprzeciwiał się dostarczaniu broni na Ukrainę: „Nie będziemy wysyłać wsparcia wojskowego Ukrainie”.
George Simion objawił się też jako zwolennik prezydenta USA Donalda Trumpa, co jest zrozumiałe ze względu na więzi ideowe łączące obu polityków. „Wierzę, że tak jak (ruch) MAGA zdobył władzę w Stanach Zjednoczonych, tak samo ruch MEGA („Make Europe Grat Again”) uzyska większość w instytucjach europejskich. W wolnym świecie wieje wiatr zmian i powrotu do zdrowego rozsądku” – mówił Simion na jednym z wieców. Sięgnijmy jeszcze do przyczyn jego porażki w powtórzonych wyborach prezydenckich. Znaczny wpływ na nieco niższe niż oczekiwano wyniki Simiona w drugiej turze miały błędy popełnione przez niego samego i jego sztab. Jednym z nich było unikanie debat telewizyjnych.
Lider AUR pokazał się tylko w jednej z nich, którą zresztą podobno przegrał. Swoją odmowę udziału w tychże debatach tłumaczył brakiem obiektywizmu ze strony prowadzących je dziennikarzy. To stwierdzenie nie jest zapewne pozbawione racji. Znajdujące się bowiem w rękach partii tzw. głównego nurtu stacje telewizyjne i radiowe przedstawiały go w swoich programach w bardzo negatywnym świetle. Należy też dodać, iż w przeciwieństwie np. do Polski rumuńska prawica nie dysponuje żadną własną telewizją. Jedynym kanałem informacyjnym, poprzez który komunikuje się z wyborcami, są media społecznościowe.
Innym problemem Simiona był brak poparcia ze strony tych kandydatów, którzy przegrali w I turze wyborów prezydenckich. Dotyczy to zwłaszcza Crina Antonescu reprezentującego koalicję rządową złożoną z socjaldemokratów (PSD), narodowych liberałów (PNL) i mniejszości węgierskiej (poparło go 20,07 proc. obywateli) i niezależnego kandydata byłego lidera socjaldemokratów Victora Pontę, dziś głoszącego poglądy zbliżone do Trumpistów (otrzymał 13,04 proc. głosów). Obaj oni wezwali swoich wyborców do głosowania w II turze wspomnianej elekcji na Nicusora Dana.
Wpływ Mai niemały
Niemałą rolę w rumuńskich wyborach odegrała też prezydent Mołdawii Maia Sandu. Władze tego kraju, dla których Rumunia jest głównym partnerem międzynarodowym i rzecznikiem w jej rozmowach akcesyjnych z UE, obawiały się, że wygrana Simiona może osłabić pozycję Bukaresztu w UE. To z kolei zdaniem Sandu mogłoby utrudnić drogę jej ojczyzny do członkostwa w Unii Europejskiej. Dlatego też wspomniana „proeuropejska” prezydent Mołdawii i jej liberalna Partia Akcji i Solidarności otwarcie poparła w rumuńskich wyborach Nicosura Dana. Stanowisko to podzieliła też większość Mołdawian biorących udział w rumuńskich wyborach (40 procent mieszkańców tego kraju ma obywatelstwo kraju hrabiego Draculi). Aż 88 procent z nich oddało głosy w rzeczonej elekcji na burmistrza Bukaresztu. Dodajmy, że Simion z powodów politycznych ma zakaz wstępu do Mołdawii, a jego stosunki ze wspomnianą prezydent tego kraju są bardzo napięte. Kolejnym jego irracjonalnym krokiem – obok wspomnianego wcześniej bojkotu telewizji – był zły wybór czasu na wyjazdy zagraniczne. Odbywały się one bowiem na ostatniej prostej kampanii wyborczej.
Prawicowy kandydat na prezydenta odwiedził Belgię, Francję, Włochy i Polskę. Tam spotkał się min. z Giorgią Meloni, Karolem Nawrockim i Marion Marechal. Udzielił też wywiadu francuskiej telewizji, w której ostro skrytykował Emanuela Macrona za ingerencję w rumuńskie wybory (prezydent Francji wezwał jego rodaków do głosowania na Nicusora Dana). Nieobecność Simiona w kraju przez kilka ostatnich dni kampanii wpłynęła demobilizująco na jego elektorat. Potwierdza to niska frekwencja na terenach stanowiących główną bazę wyborczą lidera AUR (wschodnia Rumunia). Wśród innych powodów przegranej Georgego Simiona warto wspomnieć jeszcze o mobilizacji jego przeciwników w diasporze rumuńskiej (liczba głosujących w niej wzrosła z 970 tys. w I turze do 1,62 mln w drugiej). Choć kandydat prawicy uzyskał wśród emigrantów więcej głosów (55,9 procenta wobec 44,1 procenta), to jednak jego przewaga była mniejsza niż w pierwszym głosowaniu (otrzymał wówczas 61 procent poparcia).
Tymczasem druga tura głosowania przyniosła nieoczekiwane, zdaniem wielu komentatorów, rezultaty. Z opublikowanych badań sondażowych exit-poll wynikało, że zwyciężył Nicusor Dan, którego poparło 54 proc. Na lidera AUR oddało natomiast głosy 45 proc. To jednak nie zbiło z tropu Georgego Simiona, który ogłosił swoją wygraną. Dopiero po kilku godzinach uznał się za pokonanego i pogratulował swojemu przeciwnikowi. Zwrócił się też do swoich wyborców na filmiku zamieszczonym na Facebooku: „Czas kontynuować naszą walkę o sprawiedliwość, prawdę, naturalną rodzinę i wolność. Nadal będziemy ważną i znaczącą częścią rumuńskiego społeczeństwa”.
Po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów, zasugerował, iż jego porażka była efektem nieuczciwej gry i wpływów zewnętrznych. Złożył też wniosek do Sądu Konstytucyjnego o unieważnienie wyborów. W swoim oświadczeniu stwierdził: „Mamy teraz niezbite dowody na ingerencję Francji, Mołdawii i innych podmiotów w ramach zorganizowanych działań mających na celu manipulowanie instytucjami, kierowanie narracją w mediach i ostateczne narzucenie wyniku, który nie odzwierciedla suwerennej woli narodu rumuńskiego”. Ponadto oznajmił, że w wyborach uczestniczyły ,,martwe dusze”, a w Mołdawii wydano 100 mln euro, by kupić głosy. Powołał się też na słowa twórcy Telegrama – Pawła Durowa, który na platformie X zamieścił wpis oskarżający francuskie służby wywiadowcze o próbę wywarcia presji na jego firmę, by ta uciszyła konserwatywne głosy w Rumunii przed wyborami prezydenckimi, na co nie wyraził zgody. Francuskie Ministerstwo Spraw zagranicznych zaprzeczyło rzecz jasna tym enuncjacjom.
Sąd Konstytucyjny uznał przedstawione wyżej argumenty Simiona za nieuzasadnione i jednogłośnie odrzucił jego wniosek o anulowanie wyborów.
Nowy prezydent Nicusor Dan stoi na progu swoich rządów przed bardzo trudnymi wyzwaniami. Musi powołać nowego premiera, gdyż poprzedni Marcel Ciolacu podał się do dymisji. Jak wynika z zapowiedzi samego prezydenta, chciałby on desygnować na ten urząd lidera narodowych liberałów, Ilię Bolojana. Nie wiadomo jednak, czy ta kandydatura zyska akceptację socjaldemokratów. Bez ich poparcia utworzenie większościowej koalicji nie będzie bowiem możliwe. To jednak nie jedyny problem nowej głowy państwa. Kolejny stanowi zły stan finansów publicznych. Rosnąca inflacja i wysoki deficyt (9,3 proc.) to poważne przeszkody w ustabilizowaniu tej sfery życia państwowego. W tej sytuacji konieczne będzie ograniczenie wydatków, podwyższenie podatków i rezygnacja z ustalania cen np. energii. To ,,zaciskanie pasa” może wzmocnić opozycję z liderem AUR na czele. Czy Rumunię czekają więc ciekawe czasy?