Każdy dotychczasowy wielki plan zbrojeń zarządzony przez Berlin kończył się dla Europy katastrofą. Nie inaczej będzie tym razem. Gdyby rząd RFN ogłosił, dajmy na to w 1980 r., że zamierza znów się potężnie dozbroić, na alarm biłyby wszystkie światowe media, a ulicami metropolii przechodziłyby zapewne wielotysięczne manifestacje. Na świecie żyło przecież wówczas setki milionów osób pamiętających okropieństwa II wojny światowej.
W 2025 r. ludzi, którzy mogą jeszcze pamiętać wielki konflikt jest już tylko garstka i są już bardzo podeszłym wieku. Zdecydowana większość mieszkańców Europy zna II wojnę światową głównie z hollywoodzkich filmów, gdzie akcentuje się głównie wysiłek zbrojny Anglosasów i tragedię ludności żydowskiej. Współczesne kino ma nawet problem z adekwatnym oddaniem prawdziwej natury Adolfa Hitlera, który z biegiem lat coraz częściej występuje w filmach w roli zabawnej karykatury lub nawet zwykłego polityka przeżywającego osobistą tragedię.
Holocaust jako dzieło hejtu
Co jednak najbardziej przerażające, w ostatnich latach Niemcy zostali w kinematografii i kulturze skutecznie odseparowani od nazizmu. Rozmaite produkcje kinowe, które m.in. akcentowały całkowicie marginalny ruch oporu przeciw III Rzeszy, zdołały z czasem stworzyć skrajnie kłamliwy obraz narodu niemieckiego jako ofiary garstki radykałów. Wielki w tym udział mieli także propagatorzy religii holocaustianizmu, którzy w ostatnim czasie coraz częściej forsują przekonanie, że Auschwitz było dziełem ludzkiego „hejtu”. Ta zaprzęgnięta na użytek bieżącej walki politycznej narracja służyć ma jako uzasadnienie dla wprowadzenia powszechnego zakazu tzw. „mowy nienawiści”.
W Polsce przez lata dominowało przekonanie, że Niemcy zostali wręcz stłamszeni jako naród przez „pedagogikę wstydu”, nakazującą im manifestacyjnie odcinać się nawet od zdrowych, patriotycznych odruchów. W ten sposób mieli paść ofiarą utopii społeczeństwa multi-kulti oraz tyranii poprawności politycznej. Dziś widać jednak wyraźnie, że w tym szaleństwie była metoda. Po latach okazuje się bowiem, że winnymi II wojny światowej nie byli wcale Niemcy i skrajnie lewicowy nazizm, lecz ludzki hejt, brak tolerancji i konserwatywne światopoglądy. Goszczący w tym roku na obchodach wyzwolenia Auschwitz brytyjski król Karol wymienił jako ofiary Żydów, Romów, homoseksualistów i więźniów politycznych. O Polakach nie wspomniał, ponieważ w świetle nowej interpretacji dziejów, podjętej niedawno także przez Barbarę Nowacką, winni Holocaustu mają być właśnie Polacy.
Bez rozliczeń
Drugim wielkim błędem Polaków (i nie tylko naszym) było uwierzenie w to, że Niemcy zostały skutecznie zdenazyfikowane. Do naszego słownika politycznego weszło nawet pojęcie „Norymbergi” jako synonimu dobrze przeprowadzonego rozliczenia z przeszłością. W rzeczywistości sławetny Międzynarodowy Trybunał Wojskowy przedstawił oskarżenia jedynie ok. 200 osobom, czyli absolutnie nic nie znaczącej grupce osób. Wielka zasłona dymna, jaką stanowiła Norymberga, miała zapewnić skuteczną ochronę dla samych Amerykanów, którzy byli umoczeni kapitałowo w najbardziej zbrodnicze przedsięwzięcia III Rzeszy po same uszy. Zdecydowana większość zaangażowanych nazistów, których było przecież miliony, powróciła na eksponowane stanowiska w biznesie i polityce jeszcze w latach czterdziestych. Najlepszym tego przykładem była kariera Ludwiga Erharda, który jako ekonomista pisał strategie gospodarczej eksploatacji podbitych przez Wehrmacht ziem i wizytował nawet podbitą Polskę, aby później nie niepokojony przez nikogo dojść do stanowiska kanclerza RFN.
Amerykanie ocalili niemiecki przemysł, bo mieli w nim udziały, a dodatkowo zależało im na tym, aby Niemcy spłacili dług wynikający jeszcze z postanowień Traktatu Wersalskiego. Wieloletnich partnerów biznesowych nie można było tak po prostu zubożyć ogromnymi karami za udział w ludobójczej machinie.
Na czele największych niemieckich firm stoją dziś wnuki nazistów. Elon Musk na wiecu AfD przekonywał wprawdzie, że nie wolno winić dzieci za grzechy rodziców, ale w przypadku Niemców nie chodzi wcale tylko o grzechy, lecz o majątek. Jeśli młode pokolenia rzekomo odcinają się od starych grzechów, niech wypłacą najpierw Polsce reparacje i zwrócą zrabowane dzieła sztuki.
Sprytne wnuki
Trzeba przyznać, że wnuki nazistów są sprytne. Jako że Niemcy przez ostatnie dekady dali się poznać jako liderzy multikulturalizmu, tęczowej ideologii czy też klimatyzmu, opinia publiczna na świecie w większości nawet nie podejrzewa, że mogliby mieć jakieś niecne zamiary. Udało się doprowadzić do sytuacji, w której medialny mainstream wręcz kibicuje niemieckim zbrojeniom, upatrując w nich nadzieję na lepszy świat, wolny od Trumpa, Orbana i innych prawicowych przywódców.
Absolutnie najważniejszym elementem niemieckiego planu jest dążenie do emisji wspólnego, europejskiego długu w dużych ilościach. Europejskie państwo federalne chce bowiem, aby jego obligacje stały się dla światowych finansów dokładnie tym, czym obecnie są obligacje amerykańskie. Własna armia, a także armia europejska mają wreszcie dostarczyć argumentu, którego brakowało do tej pory, aby przekonać świat inwestorów, że za europejskim projektem stoi rzeczywista siła, a nie tylko podczepianie się pod amerykański parasol ochronny.
To, co wielu wydaje się wciąż zbyt zuchwałe, aby mogło być prawdziwe, właśnie materializuje się na naszych oczach. Na dziś Niemcy i Europa są zbyt słabe, aby stanowić o swoim bezpieczeństwie, ale w razie szybko wdrożonego planu rozbudowy armii i udanej emisji wspólnotowego długu mogą zyskać dwa ważne argumenty na drodze do prawdziwej mocarstwowości.
O niemieckiej determinacji na rzecz odbudowy swojej potęgi militarnej świadczy najlepiej fakt, że Friedrich Merz zdołał zabezpieczyć zniesienie konstytucyjnego limitu zadłużenia na rzecz wydatków militarnych, nie objąwszy jeszcze nawet oficjalnie funkcji kanclerza. Jednocześnie trwa ogólnoeuropejska ofensywa na rzecz wdrożenia nowych zasad funkcjonowania Europejskiej Unii Obronnej, zakładającej pozbawienie państw członkowskich decyzyjności w zakresie własnej obronności. Realizujący na złamanie karku niemieckie wytyczne Donald Tusk nastraszył nawet Polaków rzekomo grożącą nam wkrótce rosyjską inwazją, aby tylko uzyskać akceptację dla jak najszybszego zrzeczenia się kolejnego filaru suwerenności.
Pomimo tych ambitnych planów kwestią otwartą pozostaje to, czy Niemcy rzeczywiście będą miały kim walczyć. Wprawdzie w badaniach opinii publicznej nawet 60 proc. respondentów popiera pomysł przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej, ale osób zdolnych i chętnych do bycia żołnierzem nie ma zbyt wiele. Już teraz dowództwo Bundeswehry narzeka na to, że wielu młodych reprezentujących tzw. Pokolenie Z zwyczajnie nie nadaje się do armii. Część młodych z definicji nie chce zaś służyć, ponieważ kłóci się to z wyznawanym przez nich pacyfizmem lub deklarowaną troską o klimat. W ramach Europejskiej Unii Obronnej Niemcy będą mogli jednak oczywiście prowadzić zaciągi w innych krajach.