Co jest nie tak z najnowszym projektem nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, za którym stoi koalicja rządząca? Krótko mówiąc, lobby piwne trzyma się mocno. Zdaniem prawnika prof. Krzysztofa Koźmińskiego jest to dobry przykład tego, jak państwo nie powinno prowadzić polityki antyalkoholowej.
Kilka dni temu na stronach Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt zmian w ustawie o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi oraz w ustawie o finansowaniu świadczeń zdrowotnych ze środków publicznych. Dyskusja na temat kluczowych założeń ruszyła już w ubiegłym roku, jednak cały proces został spowolniony z powodu braku zgody pomiędzy Ministerstwem Zdrowia a Ministerstwem Rozwoju i Technologii. Gdy 10 marca dokument ujrzał światło dzienne, okazało się, że mamy do czynienia z bublem prawnym, czego nie omieszkali skomentować liczni eksperci.
Szczególnie zawiedzione są środowiska lekarskie i organizacje pozarządowe, które od dawna wpływały na władzę, aby ta zajęła się sprawą na poważnie. Najwidoczniej jednak politycy wciąż obawiają się naruszenia interesów potężnego kapitału, który od ponad 20 lat korzysta z preferencyjnych przepisów prawa, kreując przy tym wizerunek swoich produktów jako bezpiecznych, neutralnych dla zdrowia, a nawet odrębnych od alkoholu jako takiego.
Wolna konkurencja? Piwa to nie dotyczy
Chodzi oczywiście o piwo, które – jak wspomniałem we wstępie – trzyma się mocno. Kompania Piwowarska (japoński Asahi Breweries), Grupa Żywiec (holenderski Heineken Group) oraz Carlsberg Polska (Carlsberg Group) to trzy firmy, które w 2022 roku odpowiadały za ok. 80 proc. sprzedaży piwa w Polsce. Niestety wszystko wskazuje na to, że rządzący znowu poddali się naciskom sektora piwowarskiego, który chętnie korzysta z uprzywilejowanej pozycji, jaką ma w naszym prawodawstwie. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do producentów mocniejszych alkoholi browary od lat posiadają możliwość reklamowania swoich wyrobów w przestrzeni publicznej. Taki wyjątek ustanowiono w 2001 roku, za czasów rządów premiera Leszka Millera z SLD, a więc postkomuny. Czyżby za taką decyzją stały jakieś głębiej sięgające koneksje i wpływy? Z perspektywy czasu już trudno to rozsądzić. Jedno natomiast jest pewne – projekt ustawy w obecnym kształcie utrzymuje nieuczciwą konkurencję, „robiąc dobrze” tylko jednej branży alkoholowej, która oczywiście nie chce żadnych zmian – bo i po co? Jej się opłaca.
Jak wskazuje dr. hab. n. pr. Krzysztof Koźmiński, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, radca prawny i partner zarządzający kancelarii Jabłoński Koźmiński, który napisał opinię prawną o tym projekcie ustawy, nowe regulacje w gruncie rzeczy nie wprowadzają istotnych zmian, a miejscami sprawiają wrażenie niespójnych. Szczegółową analizę można znaleźć w wywiadzie „Dlaczego w projekcie nowelizacji ustawy o alkoholu nie ma zakazu reklamy piwa?”, który pojawił się w serwisie branżowym politykazdrowotna.com. Według niego jest to nowelizacja „bez zębów”, pozbawiona mocy sprawczej, a jej największym mankamentem pozostaje brak stanowczości twórców, widoczny w pominięciu postulatów społecznych oraz lekceważeniu rekomendacji m.in. Najwyższej Izby Kontroli (NIK w swoim raporcie zarekomendowała wprowadzenie całkowitego zakazu reklamy piwa). Jak wskazał ekspert, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że mamy tu do czynienia z przykładem tego, jak państwo nie powinno prowadzić polityki antyalkoholowej.
– To zasadnicza słabość projektu – mam wrażenie, że stojący za nim decydenci chcieli pokazać, że robią „coś” w obszarze polityki antyalkoholowej państwa. Ale to „coś” to za mało, wyłącznie kosmetyka, która nikogo nie satysfakcjonuje. Podejrzewam, że zabrakło odwagi autorom projektu. (…) Podejrzewam, że projektodawca przyjął (podobnie jak autorzy dotychczasowej regulacji), że piwo jest tym „mniej złym” (szkodliwym) alkoholem, bo niskoprocentowym albo w ogóle bezalkoholowym. Problem w tym, że – jak pokazują również zagraniczne oraz międzynarodowe badania – takie wrażenie jest niekoniecznie zgodne z faktami: czasem pozornie niewinna używka stanowi punkt wyjścia dla innych produktów, a jej łatwiejsza dostępność czy inna „taryfa ulgowa” ze strony państwa sprzyja częstszemu spożyciu, co skutkuje uzależnieniem oraz równie dotkliwymi konsekwencjami zdrowotnymi. Zwłaszcza gdy konsument spożywa taki alkohol regularnie – ocenił prawnik.
Specjalista odniósł się również negatywnie m.in. do pomysłu podniesienia akcyzy na produkty alkoholowe do wysokości, która teoretycznie byłaby w stanie pokryć społeczne skutki spożywania alkoholu. Zdaniem prof. Krzysztofa Koźmińskiego – który odwołuje się do konkretnych badań – różnica między wpływami budżetu z akcyzy na alkohol a szacowanymi kosztami społeczno-ekonomicznymi wynosi rocznie ponad 79,9 mld złotych (dane z 2020 roku). Innymi słowy, państwo uzyskuje kilkanaście miliardów złotych z akcyzy, ale ponosi niemal 80 miliardów strat wynikających z konsumpcji (co szczególnie obciąża system opieki zdrowotnej). Z tego powodu ekspert nie dostrzega uzasadnienia dla utrzymywania reklamy i promocji alkoholu. Niezależnie od debaty o wolnej woli czy uwarunkowaniach kulturowych, fakty są niepodważalne – bilans jest wysoce niekorzystny, a jedynymi beneficjentami status quo okazują się zagraniczne koncerny piwowarskie, które dominują na polskim rynku. Jaki więc jest sens w tym, aby dorabiać obcy kapitał, i to kosztem kondycji własnego narodu?