Rok przełomu?

-

- Reklama -

Od 1999 r. premier Węgier Viktor Orbán podsumowuje w obecności tłumnie zgromadzonych współpracowników i sympatyków miniony rok oraz przedstawia cele, wyzwania i strategie działania na rok bieżący. W tym roku spotkanie takie zorganizowane zostało po raz dwudziesty szósty, przywódca Fideszu kultywował bowiem ten zwyczaj również jako lider opozycji, po przegranych wyborach w 2002 r. Gwoli przypomnienia, po raz pierwszy stanął on na czele rządu w 1998 r., po czym na osiem lat władzę na Węgrzech przejęła lewica. We wszystkich kolejnych wyborach parlamentarnych większość głosów zdobyło ponownie ugrupowanie Orbána, które wraz ze swym koalicjantem, Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (KDNP) rządzi nieprzerwanie od 2010 r.

W tegorocznym przemówieniu ewaluacyjnym, które miało miejsce 22 lutego, nie zabrakło nowych koncepcji związanych z rozwojem gospodarki, reformą systemu podatkowego i walką z drożyzną, a także postulatów mających na celu zwiększenie prawnej ochrony dzieci przed ekspansją destrukcyjnych ideologii oraz przestępczości narkotykowej. Poprzestańmy jednakże jedynie na zasygnalizowaniu tych wątków i skupmy się raczej na innym aspekcie wystąpienia Orbána.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

Zastanawiam się od dłuższego czasu, jak opisać obecny stan stosunków polsko-węgierskich, by w sposób możliwie zwięzły i zrozumiały nakreślić złożoność tego zagadnienia. Nawet maksymalnie upraszczając i generalizując, wymaga to przytoczenia kilku przykładów, choć po części reprezentatywnych dla poszczególnych postaw. Nie tylko u nas funkcjonuje powiedzenie „Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”, w przypadku Węgrów jest podobnie, a ich tradycyjnie pozytywne nastawienie do Polski, jeszcze do niedawna występujące dość powszechnie ponad partyjnymi i światopoglądowymi podziałami, poddawane jest coraz cięższym próbom. Nasz przegląd zacznijmy zatem od szefa węgierskiego rządu i tego, ile miejsca w swym lutowym podsumowaniu poświęcił Polsce. Później przyjdzie czas na zaprezentowanie stanowiska innych przedstawicieli węgierskiej sceny politycznej.

Europa Suwerennych Narodów

Aczkolwiek polityka to oczywiście tylko jedna z płaszczyzn polsko-węgierskiej współpracy. Na szczęście odbywa się ona także na innych polach, mniej podatnych na perturbacje powodowane zmianą koniunktur i partyjnych interesów. Odrębną materię stanowią zatem relacje polsko-węgierskie na poziomie oddolnych inicjatyw społecznych, mniej lub bardziej zinstytucjonalizowanych związków kulturalnych i naukowych oraz kontaktów gospodarczych.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

Co nowego nad Balatonem?

Wszystko to składa się na niezmiernie zniuansowany obraz stosunków polsko-węgierskich, które w każdej ze wspomnianych powyżej kategorii, chwała Bogu, wciąż jeszcze znajdują oddanych propagatorów i obrońców. Mozolnie naprawiają oni to, co ten czy ów polityk niszczy swymi nieroztropnymi bądź celowo szkodliwymi poczynaniami. Problem pojawia się wówczas, gdy skala i tempo zniszczeń są tak duże, że już nie nadąża się z ich niwelowaniem. Być może nie będzie to mieć większego znaczenia z perspektywy ponad tysiącletniej historii polsko-węgierskich relacji, które także na przestrzeni minionych stuleci ulegały niekiedy pogorszeniu, ale czy naprawdę akurat podczas naszej „wachty” damy odebrać sobie jeden z ostatnich atutów, jakie nam jeszcze pozostały? I to w sytuacji, kiedy istnieje ryzyko, że wyrafinowane i dysponujące znacznie większym niż kiedykolwiek wcześniej zasięgiem techniki manipulacji na trwałe zmienić mogą sposób, w jaki Węgrzy i Polacy się nawzajem postrzegają. Komuś ewidentnie bardzo na tym zależy.

Wróćmy do przemówienia Orbána, który – czy to się komuś podoba, czy nie – od 15 lat wyznacza kierunki węgierskiej polityki. Określił on miniony rok jako rok „męski”. Stosownie do tego epatował siłą i dumą z osiągnięć – jak podkreślał – nie tylko rządu, lecz całego narodu węgierskiego. Posługując się górnolotnymi metaforami, umiejętnie budował bohaterską opowieść o „garstce węgierskich rebeliantów”, którzy, nie zważając na liczne przeciwności, od 15 lat prowadzą samotną walkę z „imperium”. I w walce tej zaczynają odnosić zwycięstwa: „Jeszcze wczoraj byliśmy heretykami, a dziś połowa świata puka do naszych drzwi. Mówili, że jesteśmy przeszłością. Okazało się zaś, że to my jesteśmy przyszłością”. W jego retoryce nie zabrakło też wątków mistycznych: „Bądźmy dumni, że to my, Węgrzy mieliśmy ogromny udział w zmianie świata. Daleko większy niż wynikałoby to z wielkości naszego terytorium, siły gospodarki czy liczby ludności. Byliśmy pionierami, zwiastunami i inicjatorami tego buntu. Ojciec Pio przepowiedział, że Węgry są klatką, z której wyleci jeszcze kiedyś przecudny ptak. Czeka ich jeszcze wiele cierpień – pisał – lecz w całej Europie dostąpią niespotykanej dotąd chwały. Może właśnie to miał na myśli?”.

O ile nie wiadomo, co miał dokładnie na myśli św. ojciec Pio, o tyle premier Orbán nawiązywał jednoznacznie do Donalda Trumpa i Stanów Zjednoczonych, które – niejako biorąc przykład z Węgier – również się zbuntowały. Na uwagę zasługuje fakt, iż Orbán wyraźnie zaznaczył, że to nie Ameryka ma przynieść Węgrom zwycięstwo: „Oni nie mogą zwyciężyć za nas, mogą jedynie zwiększyć nasze szanse. Prezydent Trump nie jest naszym zbawcą, lecz towarzyszem w boju”. Twierdzenie swe premier zobrazował biblijnym motywem walki Dawida z Goliatem, w którą włączył się teraz starszy brat Dawida – skądinąd naprawdę mocny zawodnik.

Walka zatem trwa, ale jej celem nie jest już li tylko przetrwanie zmasowanych ataków ze strony uosabiającego wszelkie zło „imperium”, a ostateczny triumf. Pojawiła się szansa, by Węgry uczyniły wyłom i wydostały się z „oblężonego zamku”. Ba, więcej nawet – ażeby przebiły się przez „pozycje imperium”. Nie tyle więc już chodzi o wyłom, co przełom. Takie hasło przyświecało przemówieniu Orbána i taki ma być według niego rok 2025 – rok przełomu.

O Polakach

Czy będzie to także rok przełomu w stosunkach polsko-węgierskich na najwyższym szczeblu? W swoim wystąpieniu premier Węgier wspomniał o Polsce zaledwie raz – w kontekście Paktu Migracyjnego. Nie zaszkodzi przytoczyć jego słów w całości: „Nigdy nie przełkniemy Paktu Migracyjnego, na mocy którego Bruksela przysyłałaby nam tutaj migrantów. Buntujemy się przeciwko temu i zagrzewamy do buntu także pozostałych. Polacy i Holendrzy już się postawili, Włosi – prawie, a i Niemcy jakby też”. Tyle o Polsce w tegorocznym przemówieniu politycznego przywódcy państwa, które jeszcze kilka lat temu było naszym strategicznym partnerem. Dlaczego tylko tyle?

W ramach odpowiedzi na to retoryczne w zasadzie pytanie zapoznajmy się ze stanowiskiem Viktora Orbána w kwestii, która sprawiła – by ująć rzecz hasłowo – że Jarosław Kaczyński wycofał się ze swych niegdysiejszych wizji budowania „Budapesztu w Warszawie”, Donald Tusk zaś wyparł z pamięci miłe chwile spędzone z dawnym kompanem z EPL na uwielbianym przez obu panów „harataniu w gałę”. Jak na „ruską onucę” przystało, premier Węgier oznajmił á propos Ukrainy: „Nie chodzi o wojnę, ale o to, co nastąpi po niej. Wojna toczy się swoim torem i zbliża się do końca. Tak naprawdę wojna nie rozgrywa się o Ukrainę, lecz o objęcie nadzorem NATO terytorium zwanego Ukrainą, które do tej pory było strefą buforową, państwem buforowym pomiędzy NATO i Rosją. Dlaczego europejscy i amerykańscy liberałowie sądzili, że Rosjanie będą się temu biernie przyglądać, do dzisiejszego dnia pozostaje zagadką. Widać już, że eksperyment się nie powiódł. Ukraina, a raczej to, co z niej pozostało, znów stanie się strefą buforową. Nie będzie członkiem NATO. Ale czy zostanie członkiem Unii Europejskiej? O tym zadecydują Węgrzy. Wbrew państwu i narodowi węgierskiemu Ukraina nigdy nie będzie członkiem Unii Europejskiej. Przystąpienie Ukrainy do Unii zrujnowałoby węgierskich rolników, i nie tylko ich, ale także całą węgierską gospodarkę narodową”.

Nowy lider regionu

Oczywiście można poddawać krytyce definiowane przez Orbána cele i metody ich realizacji. Społeczeństwo węgierskie jest bodaj w podobnej mierze spolaryzowane, co nasi kochani rodacy, i sporów nad Dunajem bynajmniej nie brakuje. Poza środowiskami zwalczającymi Fidesz z pozycji lewicowo-liberalnych, kosmopolitycznych, uniokratycznych itp. (gwoli uproszczenia zwolennicy Orbána określają ich wszystkich zbiorczym mianem zdrajców i płatnych sługusów Sorosa), istnieje jeszcze opozycja merytoryczna, odwołująca się do wartości konserwatywnych. Formacja Orbána rządzi na Węgrzech od półtorej dekady i z pewnością wiele jej można zarzucić, jednego jednak nie sposób jej odmówić: ma na uwadze interesy państwa, na czele którego stoi. Naturalnie interesy te pojmuje na swój własny sposób, z czym wiele osób się nie zgadza, niemniej w porównaniu z obecną sytuacją w Polsce już i to wydaje się być ze wszech miar godnym pozazdroszczenia.

Posiłkując się zapożyczoną od Stanisława Barei metaforą o „poobrażanych” w całej okolicy sklepach, którą ostatnimi czasy błyskotliwie popularyzuje Grzegorz Braun, pozostaje żywić nadzieję, że w węgierskim „spożywczaku” będą nas jeszcze mimo wszystko obsługiwać. Choć zarówno poprzedni, jak i obecny rząd w Polsce zrobił bardzo wiele, żeby gabinet Orbána do siebie zrazić. Nie przekonać do swych racji, lecz właśnie zrazić i obrazić. Ale to temat na osobny artykuł. Teraz jedynie kilka słów o efektach tych nader głupich, nieudolnych i przeciwskutecznych działań, bez wchodzenia w uwłaczające zdrowemu rozsądkowi szczegóły.

Strona polska nie uzyskała niczego, co sobie założyła, pouczając Orbána ex cathedra i manifestując wobec niego całkowicie oderwane od rzeczywistości poczucie mocarstwowej wręcz wyższości. Jednocześnie utraciła szacunek występując na arenie międzynarodowej w charakterze sługi i popychadła Ukrainy, przedstawiciele której ostentacyjnie ją lekceważyli i upokarzali. Pal licho, gdyby stawką był tylko osobisty prestiż tego czy owego polityka – niestety w pierwszym rzędzie ucierpiał na tym wizerunek Polski.

Dlatego – jak wynika z jego wystąpienia – Orbán obecnie nie widzi już w Polsce partnera. To akurat mogłoby się jeszcze w miarę łatwo zmienić w konsekwencji jakiejś wolty lub przetasowań w polskim życiu politycznym. Retoryka premiera nasuwa natomiast poważne wątpliwości co do tego, czy – zakładając ponowne nawiązanie współpracy – nadal widziałby on Polskę w roli lidera regionu, co dawniej częstokroć był podkreślał. Wygląda na to, iż statusem tym cieszyć się odtąd mają według niego Węgry.

Zobaczymy, jak na to zareaguje „imperium”. Czy wspierany przez starszego brata z Ameryki Dawid naprawdę zdoła się przebić przez brukselskie pozycje Goliata i ziści się zapowiedziany przez Orbána przełom. I czy przełom ten nastąpi także u nas. Inaczej na poziomie oficjalnych stosunków bilateralnych Węgry pod rządami Fideszu nadal figurować będą na liście „poobrażanych sklepów”.

Niebawem się to okaże, tymczasem niech Bóg ma nas w Swojej opiece.

Najnowsze