Strona głównaMagazynNaukowo laiccy ludobójcy rozliczają Kościół z prześladowań

Naukowo laiccy ludobójcy rozliczają Kościół z prześladowań

-

- Reklama -

Niedawno rozgłos zdobył film animowany o pewnej religii tropiącej w dawnych czasach ludzi, którzy odkryli groźną dla niej naukową prawdę. Czy wiedzą Państwo, o jaką religię chodzi? Oczywiście, że tak. To nic, że to wyobrażenie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A czy wiedzą Państwo, że ci światli „ludzie nauki” w jej imieniu wymordowali setki milionów istnień? Jak w ogóle można takie rzeczy pisać? Dla ludzi faktem jest nie to, co jest, tylko to, co podają w filmach i beletrystyce.

Wspomniana kreskówka emitowana od października 2024 r. nosi tytuł „O ruchach Ziemi”, a jej akcja rozgrywa się w XV-wiecznej Polsce, choć – co ciekawe – jest produkcji japońskiej. Trudno o bardziej odległy kraj niż Japonia, gdzie nie powinni kojarzyć ani Polski, ani nic z jej historii. A jednak tyle kojarzą – średniowiecze, Kościół katolicki, inkwizycja i teoria heliocentryczna Kopernika. To wręcz fascynujące, jak wszechobecna i bezwstydna jest ta antykatolicka propaganda o strasznym Kościele, co to w średniowieczu kontrolował umysły i bezwzględnie tropił naukową prawdę przy pomocy swojej policji myśli. Temu, że w propagandę tę wierzą ludzie antyklerykalnego Zachodu, można się nie dziwić. Fakt, że jest ona naturalna jak powietrze nawet na drugim końcu świata w obcym kulturowo kraju – to już godne uwagi.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

Fakt oczywisty, tylko przykładów brak

Oczywiście biedni „ludzie oświeceni” są w kreskówce ścigani, torturowani i eliminowani przez inkwizycyjne gestapo, bo złowieszczy Kościół boi się światła nauki i rozumu, niesionego przez dobrych heretyków. Fakt ten jest zupełnie oczywisty. Kojarzę przeczytaną dawno temu wymianę zdań w tym duchu na forum internetowym. Jej uczestnik chciał zgłębić znane średniowieczne zjawisko prześladowania przez Kościół naukowców i prosił o wskazówki, bo sam nie mógł znaleźć żadnego przykładu. No, właśnie. „Fakt” jest tak powszechnie znany, że aż nie potrzebuje przykładów. Z oczywistością się nie dyskutuje. Chyba jednak jakiś przykład powinniśmy znaleźć?

Europa Suwerennych Narodów

I tu oczywiście myśli natychmiast pędzą do Galileusza. Tak. Wszyscy „wiedzą”, że Kościół spalił Galileusza na stosie. Za naukę. Za prawdę biedaka spalił. Bo chciał ujawnić, że Ziemia kręci się wokół Słońca. Tym przykładem niedawno chciała mnie powalić antyklerykałka, kiedy wyśmiewałem wyznawaną przez nią propagandę o prześladowczym Kościele. Wielce się skonfundowała, kiedy ją znowu wyśmiałem, że Galileusza nikt nie spalił na stosie. Mit ten dalej jest żywy, mimo że już żaden historyk nie ośmieliłby się powtarzać tej rozpowszechnionej przez antyklerykałów bredni. W rzeczywistości Galileusza Inkwizycja ani nie więziła, ani nie torturowała, a jego tezy badała także pod kątem naukowym.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

Jeden naukowiec Paul Feyerabend, łączący wiedzę z zakresu fizyki, astronomii i filozofii, ośmielił się w oparciu o dokumenty z epoki pójść pod prąd całej tej kilkusetletniej propagandy i w swojej głośnej pracy z zakresu filozofii nauki „Przeciw metodzie” z 1975 r., kwestionującej naukowość odkryć naukowych, napisał, że Galileusz na gruncie nauki nie wygrał z Inkwizycją. Nie potrafił udowodnić teorii heliocentrycznej, ani podać na nią przekonujących argumentów i posuwał się dla jej obrony do naukowych nadużyć. Teoria ta w jego czasach była nieweryfikowalna i narzędzia do jej potwierdzenia powstały długo po jego śmierci.

No to skoro Galileusza jednak nie spalono za naukę na stosie, to czy mamy jakiś przykład zastępczy? Obecnie jako taki funkcjonuje Giordano Bruno, co jest głównie zasługą propagandy współczesnych literatów (w tym czytanej w szkołach poezji, takiej jak „Campo di Fiori” Miłosza). Wmawia się, że Kościół katolicki spalił go na stosie za głoszenie teorii heliocentrycznej i istnienia innych planet poza układem słonecznym. W rzeczywistości Bruno nie był żadnym naukowcem, tylko zbiegłym z klasztoru mnichem-heretykiem, zajmującym się duchową szarlatanerią, za którą w końcu trafił na swoje miejsce, czyli stos Inkwizycji.

Podobnie nieprawdziwe są inne rzekome „zbrodnie” Kościoła przeciw nauce – zniszczenie u progu średniowiecza wielkiej Biblioteki Aleksandryjskiej (wkład w tę insynuację ma nieco już zapomniany ateistyczny agitator Carl Sagan) czy zamknięcie pogańskiej Akademii Platońskiej (w rzeczywistości nie istniała już od I w. p.n.e.).

Nie zaszkodzi przeprosić

Jak widać, brak odniesienia do jakichkolwiek rzeczywistych zdarzeń nie przeszkadza, by podtrzymywać powszechne wyobrażenie o strasznych czasach kościelnych prześladowań nauki. Czemu się zresztą dziwić, skoro główną reakcją samych katolików, a nawet hierarchów Kościoła na te tupeciarskie oskarżenia jest spuszczanie głowy ze wstydu albo jeszcze przepraszanie. Wielka w tym niestety wina papieża Polaka, który jak nikt przed nim rozpowszechnił praktykę przepraszania w imieniu Kościoła za wszystko, o co się go oskarża, chociaż ustalenia historyczne nie potwierdzają oskarżeń. Może i obiektywnie nie potwierdzają, ale niesmak pozostaje, więc nie zaszkodzi dokonać aktu skruchy, żeby dogodzić ważniejszemu od prawdy subiektywnemu poczuciu antyklerykalnego świata o winie Kościoła.

Zwróćmy uwagę, za jaką wielką zbrodnię w oczach świata uchodzi prześladowanie światłych naukowców. Tak jakby byli ludźmi nadzwyczajnej kasty, których śmierć jest tragedią nie dla nich samych, tylko dla całej ludzkości. To oczywiście pokłosie nieuleczalnej oświeceniowej wiary w postęp i rzekome zbawienie świata przy pomocy nauki. Ludzkość ciągle wierzy w marzenie dr. Frankensteina o wynalezieniu przez naukowców eliksiru nieśmiertelności i wiecznej młodości (aktualnie poprzez klonowanie, manipulacje genetyczne albo cybernetykę). Wierzy, że osiągnie stan zbawienia na ziemi i sama będzie swoim bogiem. W tej perspektywie zabicie naukowca jawi się jako uśmiercenie kieszonkowego laickiego zbawiciela. Najnowszym prorokiem tej religii jest Yuval Harari. Nie jest to jednak ani oryginalna, ani nowa idea. Jest stara jak świat. Już bohater najstarszego znanego eposu w dziejach ludzkości Gilgamesz, przeczuwając śmierć, wyrusza na poszukiwanie tajemnicy nieśmiertelności. Podobnie pierwszy cesarz Chin Qin Shi Huang, stworzywszy za cenę morza krwi imperium, szuka eliksiru nieśmiertelności, by jego władza na ziemi trwała wiecznie.

„Ludzi rozumu” licencja na zabijanie

Przy tym ludzi o światopoglądzie racjonalistyczno-naukowym żadna moralność ani wina nie obowiązuje. Ich nękać to najgorsza zbrodnia – powstrzymywanie ziemskiego zbawienia ludzkości. Oni sami za to mogą uśmiercać w imię postępu miliony i w żaden sposób ich to nie kompromituje ani nie zobowiązuje do rozliczania się i przepraszania za swoje czyny i idee. W ogóle powstaje odruch oburzenia. Jak można oskarżać ludzi nauki i rozumu o jakieś zbrodnie? A przecież za ich wyniesieniem w życiu publicznym ciągną się stosy trupów.

Gdy tylko po raz pierwszy siły „rozumu” przejęły władzę w czasie rewolucji francuskiej, w jeden rok zarządziły faktyczną likwidację Kościoła katolickiego poprzez tzw. Konstytucję cywilną kleru. Oczywiście nikogo to nigdy nie oburza. W końcu likwidowanie wstecznego Kościoła to nic złego. Niechby Kościół spróbował coś komuś zakazać lub nakazać. Od razu staje tabun toczących pianę z wściekłości, jak Kościół śmie komuś narzucać swoje zdanie. Co innego zarządzić natychmiastową likwidację Kościoła. To oczywiście triumf wolności.

Przy tym rewolucja francuska stworzyła nieśmiertelną kategorię „wrogów ludu”, czyli ludzi, którzy obiektywnie żadnego przestępstwa nie popełnili, ale samym swoim istnieniem zawadzają postępowi i przyszłemu szczęściu ludzkości, więc powinni podlegać likwidacji. Dziesiątki tysięcy ginęły na gilotynie w imię „rozumu” i „nauki”, czyli projektowania lepszego świata przez uczonych i filozofów. To, że ginęli księża i arystokraci, przyjmuje się nawet z akceptacją. Przechodzi się jednak do porządku dziennego i nad tym, że ginęli „nietykalni” uczeni, np. sławny chemik, współodkrywca tlenu Lavoisier czy de Condorcet. Tyle stuleci rozlicza się Kościół ze zmyślonego męczeństwa Galileusza, a jakoś zabijanie nadzwyczajnej kasty naukowców przez laickich „filozofów” nie zapadło ludzkości w pamięć.

Wkład nauki w morze trupów

Raz zdobyty wpływ naukowców na świat stale rośnie. Kto dziś pamięta, że eugeniczna likwidacja milionów podludzi przez hitlerowców miała swoje naukowe uzasadnienie… I to nie byle jakie. Czerpała od samego drugiego naukowego świętego współczesnego ateistycznego świata Karola Darwina. Idea selekcji naturalnej zainspirowała kuzyna Darwina Francisa Galtona do stworzenia nowej nauki – eugeniki, traktującej o biologicznym doskonaleniu gatunku ludzkiego w ramach cywilizacji. U progu XX w. eugeniczne zdobycze naukowe wdrażały najbardziej postępowe i demokratyczne państwa Zachodu, gdy jeszcze nawet nie słyszano o Hitlerze. Dopiero po II wojnie światowej postępowa eugenika i rasizm zostały strącone w otchłań ciemności i przekwalifikowane na idee wsteczne i reakcyjne, a zbrodnie ateistycznego neopogańskiego reżimu niemieckiego przylepiono do chrześcijaństwa tupeciarską komunistyczną propagandą, że kto nie z ZSRR, ten „faszysta” noszący na mundurze napis „Gott mit uns”.

Czy ktoś raczy pamiętać, że sam komunizm – najbardziej ludobójcza ideologia w dziejach ludzkości – też był laicko naukowy. Jego naukowość, słuszność i nieuchronność jako ostatecznego stadium cywilizacji była nieomylnym pewnikiem. Tak samo jak po 1989 r. równie nieomylnym pewnikiem jest ostateczność liberalnej demokracji jako najwyższego stadium cywilizacji.

Równie naukowe jak komunizm i wyznawane przez światłą ateistyczno-postępową część ludzkości są dzisiejsze idee „globalnego ocieplenia” i feministycznej równości kobiet i mężczyzn, genderowa teoria płci kulturowej, LGBT oraz transpłciowość. W przyszłości nikt ich nie będzie rozliczał za „naukowe” wynaturzenie seksualne milionów dzieci i fizyczne okaleczanie dziesiątek tysięcy innych, tak jak nikt nie rozliczał za kampanie sterylizacji eugeników sprzed stu lat. Może nawet na nowym etapie postępu też się je zapisze do idei wstecznych, którymi obciąży się Kościół, jak hitleryzmem.

Tak samo nikt nie rozliczy piewców nauki za 1-2 mld dzieci zamordowanych w XX w. w ramach tzw. aborcji. Dzisiaj forsuje się ją za pośrednictwem drących ryja feministek i uzasadnia „prawami kobiet”. Przecież jednak kiedy ją wprowadzano w XX w., nie tym się kierowano, tylko naukowymi prawami Tomasza Malthusa, XVIII-wiecznego prekursora demografii, oraz obawą przed globalnym przeludnieniem, które powstrzymać może tylko racjonalna kontrola urodzin (jak to ciekawie brzmi z perspektywy stu lat, gdy ta laicka racjonalna kontrola doprowadziła większość świata do zapaści demograficznej). Czy aby ZSRR nie wprowadził jako pierwszy powszechnej aborcji, kierując się fachową potrzebą ekonomiczną?

Aż strach myśleć, że nadchodzi świt kolejnej naukowej idei – transhumanizmu, który ma wznieść ludzkość w rzekome nowe stadium ewolucji – w genetycznych lub cybernetycznych półbogów. Jak zwykle największą zakałą ludzkości będą wsteczne reakcyjne prądy religijne, reprezentowane przez chrześcijaństwo, starych dewotów i „bojący się nieuchronnych zmian” ciemnogród, stojący na drodze do już bliskiego ostatecznego naukowego zbawienia ludzkości. Zupełnie jak przez ostatnie 300 lat.

Dajcie tyle wolności nauce co Inkwizycja

Nie warto się nawet rozwodzić nad tym, jaką swobodę nawet nie światopoglądową, ale swobodę samego istnienia dawali ateiści chrześcijanom pod rządami rewolucji francuskiej czy komunizmu. Zwróćmy jednak uwagę, jaką swobodę naukowej debaty ze zbrodniczymi w skutkach laickimi ideami dopuszcza dzisiejszy „otwarty, wolny i demokratyczny” świat. Z lubością przez 300 lat rozlicza Kościół za wyrok na nieumiejącego udowodnić swoich teorii Galileusza, skazanego przez sadystyczną Inkwizycję na spędzenie ostatnich lat życia w areszcie domowym w pałacu i odmawianie co tydzień siedmiu pokutnych psalmów. Sam zaś urządza medialne nagonki i bez dania głosu wyklucza ze środowiska naukowego każdego, kto posługując się naukowymi argumentami, śmiałby kwestionować walkę z „globalnym ociepleniem” albo epidemią COVID, które zrujnowały światową gospodarkę. A przecież hucpiarska fałszywość epidemii chińskiego wirusa stała się oczywista już po kilka latach, a nie po kilku pokoleniach, jak to było z udowodnieniem teorii heliocentrycznej po śmierci Galileusza.

Za podważanie „prawa do aborcji” czy praw LGBT w demokratycznych krajach Zachodu można trafić do więzienia z przepisów karnych o „mowie nienawiści”. I nikt tam nie bada naukowej słuszności argumentów podsądnych, tak jak Inkwizycja badała w procesie słuszność argumentów naukowych Galileusza. A przecież na czysto naukowym gruncie medycyny życie ludzkie niewątpliwie zaczyna się od poczęcia i aborcja jest morderstwem dziecka. Kryjące się za literkami LGBT zboczenia są zaś nie tylko odrażającym grzechem przeciw prawu Bożemu (której to kategorii ateiści oczywiście nie uznają), ale i ewidentnym wynaturzeniem przeciw biologii człowieka i płciowości służącej rozmnażaniu gatunku. Współczesny świat z tupetem rozlicza Inkwizycję za brak wolności nauki, a sam dopuszcza mniej od niej swobody debaty naukowej i ściga jako przestępstwa wygłaszanie naukowych oczywistości.

Najnowsze