Setki osób protestowały 15 marca w Tiranie przeciwko zamknięciu TikToka w Albanii. To odpowiedź na oświadczenie premiera, po którym władze Albanii nakazały w środę wszystkim dostawcom usług internetowych zablokowanie dostępu do tej chińskiej, ale popularnej platformy.
„Bardziej martwimy się o swoją wolność, niż jesteśmy źli na utratę dostępu do kontaktów i sieci” – mówili głównie młodzi demonstranci. Kilkuset protestujących wyszło na ulice na apel poparty także przez centroprawicową opozycję.
Uczestnicy protestu zebrali się w centrum Tirany wieczorem w sobotę 15 marca. Zakaz używania i dostępu do TikToka to pomysł premiera Albanii Ediego Ramy. „Cenzura zagraża nie tylko TikTokowi; zamknięcie platformy narusza wolność słowa na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi 11 maja” – mówiła na wiecu studentka medycyny Elida Rançi.
Nic dziwnego, że opozycja i młodzież postrzegają zakaz używania TikToka jako cenzurę i to zaledwie kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi. Właśnie ze względu na kampanię na TikToku, władze Rumunii unieważniły u siebie wybory, które przebiegły nie po ich myśli. W Albanii lewicowe „dmuchają na zimne”?
Albański Urząd Komunikacji Elektronicznej i Pocztowej nakazał od środy 12 marca wszystkim dostawcom usług internetowych zablokowanie dostępu do TikToka „w ciągu 24 godzin”. Jednak, jak podają korespondenci, jeszcze w sobotnie popołudnie nadal można było wejść bez problemu na platformę.
Premier Edi Rama do zamknięcia komunikatora wykorzystał incydent z grudnia 2024 roku, kiedy to 14-letni uczeń zginął w bójce w pobliżu szkoły, do której doszło na skutek sporu w tych właśnie mediach społecznościowych.
Źródło: AFP/ France Info