Strona głównaMagazynAmputacja na własne życzenie

Amputacja na własne życzenie

-

- Reklama -

Ostatnimi czasy coraz częściej pojawiają się informacje o trudnej sytuacji polskiej branży księgarskiej. Dla przykładu – całkiem niedawno powodem alarmistycznych wręcz rozważań było zamknięcie aż pięciu – z ogólnej liczby siedmiu – księgarń Wydawnictwa Naukowego PWN SA.

W listopadzie ub. r. zamknięta została księgarnia PWN (w latach 1951–1991: Polskiego Wydawnictwa Naukowego) w Warszawie – popularna „Resursa” na Krakowskim Przedmieściu 62. Z dniem 10 grudnia 2024 r. – a więc tuż przed uchodzącym za księgarskie „żniwa” okresem przedświątecznym – zaprzestały działalności salony księgarskie PWN w Białymstoku, Gdańsku, Łodzi i Wrocławiu. Na rynku – póki co – ostały się jedynie księgarnie tej firmy w Krakowie i Poznaniu.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

W wywiadzie dla „Biblioteki Analiz”, specjalistycznego dwutygodnika zajmującego się rynkiem wydawniczo-księgarskim, Jarosław Szaliński, prezes zarządu PWN SA stwierdził, że przyczyną zamknięcia księgarni jest rosnący handel za pośrednictwem Internetu. Podobny los spotkał w ostatnim czasie wiele mniej znanych placówek, o których likwidacji nikt, może poza mediami lokalnymi, nawet nie informował.

Europa Suwerennych Narodów

Wspomniana „Biblioteka Analiz” w końcu ub. r., pod patronatem Polskiej Izby Książki i z dofinansowaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wydała stustronicowy raport pt. „Kondycja polskiego sektora książkowego”, który – przy współudziale innych osób – opracowała redaktor naczelna czasopisma Ewa Tenderenda-Ożóg. Publikacja szczegółowo analizuje sytuację na polskim rynku książki. Można w niej znaleźć np. informację, że w całym roku 2023 wydano w Polsce ogółem 33,893 tytuły książkowe w nakładzie od 330 egz. do 3,7 mln egz. Na koniec tegoż 2023 r. czynnych było 7,570 bibliotek publicznych – i tylko 1,704 księgarnie, przy czym – według raportu – w ostatnich pięciu latach z mapy Polski zniknęło ponad 200 księgarń stacjonarnych, tak że obecnie na 10 tys. mieszkańców naszego kraju przypada 0,43 księgarni, podczas gdy w Niemczech 0,72, a we Francji 0,67 (str. 46). Raport stwierdza, że „nad polską branżą książkową wisi ryzyko likwidacji podmiotów, które dotąd zajmowały się sprzedażą detaliczną i hurtową książek” (str. 19). Tendencja ta się nasila – według GUS tylko w 2022 r. odnotowano ubytek 7,1 proc. księgarń.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

Generalnie jako przyczynę tego stanu rzeczy podaje się spadek i ogólny brak zainteresowania tradycyjną książką papierową w czasach Internetu, smartfonów, tabletów lub chociażby audio- i e-booków – i bez wątpienia tak jest. Porównuje się to często z praktycznym już dziś zanikiem prasy drukowanej, zwłaszcza dzienników – co jeszcze 30, a nawet 20 lat temu wydawało się niemożliwe, a jednak stało się faktem.

Czy jednak szeroko pojęta branża księgarska nie jest w dużym stopniu sama winna tej sytuacji? Cóż bowiem widzimy, wchodząc do dowolnej wciąż jeszcze działającej księgarni w naszym kraju? Książki jakich autorów i o jakiej tematyce są tam eksponowane? Dziwnym trafem dokładnie tych samych (i takie same), jakie lansują nam media i środowiska lewicowe tak z Polski, jak i z zagranicy – jak np. laureatów organizowanych przez te środowiska konkursów literackich i dziennikarskich, czy też wywiady-rzeki z lewicowymi bądź centrolewicowymi politykami i popierającymi lewicę wszelkiej maści celebrytami.

Z przysłowiową świecą w księgarniach szukać trzeba autorów reprezentujących bądź sympatyzujących z szeroko pojętą prawą stroną sceny politycznej i życia społecznego. Konia z rzędem temu, kto w polskich księgarniach znajdzie książki tak poczytnych przecież autorów, jak Janusz Korwin-Mikke, Stanisław Michalkiewicz, Grzegorz Braun, Tomasz Sommer, a nawet Rafał Ziemkiewicz, o innych, mniej znanych prawicowych autorach nie wspominając.

Dzieje się tak dlatego, że prawica już u zarania III RP została wykluczona z równoprawnego uczestnictwa w tzw. dyskursie publicznym, zwłaszcza w sferze kultury. Rządzące nim „autorytety” (z „Gazetą Wyborczą” na czele) ex cathedra uznały patriotów, narodowców, tradycyjnych katolików, a nawet wolnorynkowców (określonych wspólnym mianem „oszołomów”) za niegodnych sąsiadowania na księgarskich półkach z autorami przez nich zatwierdzonymi. Jako wydawca książek JKM w latach 90. XX w. doświadczyłem tego osobiście – księgarze z góry oświadczali, że „książek tego pana (padały też gorsze epitety) sprzedawać nie będą”. Nieliczne księgarnie, które pomimo środowiskowej presji ośmielały się mieć w swojej ofercie – obok innych – także książki prawicowych autorów, były publicznie piętnowane jako „siedlisko oszołomstwa” i wskazywane palcem do nękania przez lokalnych decydentów…

W ten sposób książki – mówiąc w uproszczeniu – prawicowe zostały wypchnięte, jak za komuny, do drugiego, oficjalnie nieistniejącego „obiegu” publikacji w naszym kraju, książek, o których się publicznie nie mówiło i których – podobnie jak tzw. wydawnictw bezdebitowych w czasach PRL – nie można było kupić w księgarniach. Słowem – traktowało się je tak, jakby w rzeczywistości nie istniały, z tym wszakże wyjątkiem, że ich autorzy i wydawcy nie byli już ścigani przez prokuratorów i karani – chociaż zdarzały się przypadki, że mimo wszystko byli… I są nadal, o czym świadczy chociażby zamieszczone w poprzednim numerze „NCz!” oświadczenie p. Przemysława Holochera, któremu na początku lutego br. prokuratura postawiła zarzuty za wydanie książki uznanej za „antysemicką” i „rasistowską”.

Natura jednak nie znosi próżni. Zepchnięta do „księgarskiego podziemia” literatura prawicowa zmuszona była przejść do sprzedaży wysyłkowej, a za okna wystawowe służyć jej musiały skromne wizualnie ogłoszenia w niskonakładowych pismach prawicowych. Wkrótce jednak z pomocą przyszedł Internet – dokładnie tak samo jak medialny „kordon sanitarny”, jakim tzw. mainstream otoczył prawicowe ugrupowania polityczne, pękać zaczął wraz ze wzrostem znaczenia mediów elektronicznych, w tym społecznościowych – kosztem dotychczasowych, tradycyjnych nośników informacji z telewizją włącznie. Dziś niemal cała sprzedaż szeroko pojętej literatury prawicowej odbywa się w zasadzie przez Internet.

Reasumując, księgarze – idąc za głosem swoich kulturowych „guru” – sami sobie amputowali sporą część, może nawet więcej niż połowę rynku czytelniczego. Wbrew temu, co stwierdził niedawno prof. Radosław Markowski – jakoby na prawicę głosują ludzie, którzy mało czytają, kierują się za to wskazaniami płynącymi z ambony – śmiem bowiem twierdzić, że wyborcy prawicowi kupują i czytają więcej niż ci lewicowi lub ludzie niezainteresowani sprawami publicznymi. Tak czy owak, niemal cały strumień pieniędzy od czytelników prawicowej literatury omija księgarnie szerokim łukiem, a miejsce pośrednika zamiast nich zajęły firmy kurierskie. Tak to jest, kiedy ponad własny interes ekonomiczny stawia się wskazania lewicowych „autorytetów”.

Najnowsze