Kampania Grzegorza Brauna nabiera tempa. Na spotkania z prawicowym kandydatem przychodzą tłumy Polaków. Jednak w sondażach Braun jest często pomijany, a w Internecie giganci pilnują, żeby jego popularność zbytnio nie wzrosła. Cenzura trwa, i trwa mać.
Pomimo blokady medialnej i ograniczonych środków frekwencja na spotkaniach wyborczych prawicowego kandydata dopisuje. Informacje o pierwszych wiecach wyborczych Brauna rozchodziły się głównie pocztą pantoflową, a mimo to sale były pełne. Można odnieść wrażenie, że nawet sztab wyborczy Brauna był lekko zaskoczony i uradowany.
Oczywiście nie obyło się bez rzucania kłód pod nogi i gdzieniegdzie odmawiano lub wypowiadano umowę użyczenia sali na spotkanie kandydata „frontu gaśnicowego”. Jednak jest wielu ludzi, którzy pamiętają, że Grzegorz Braun jako jeden z nielicznych walczył z zabójczym dla biznesu covidowym lockdownem i chętnie goszczą go w swoich progach.
Wydaje się, że popularność kandydata powinna przekładać się na zainteresowanie medialne, ale tak się nie dzieje, bo jak wiadomo mamy „wolne media”. Nawet media internetowe, jak nasz portal nczas.info, borykają się z cenzurą. Oto jeden z wielu przykładów.
Wywiad redaktora naczelnego „Najwyższego CZASu!” Tomasza Sommera z Grzegorzem Braunem został ocenzurowany przez Google AdSense czyli dostarczyciela reklam. Reklamy zostały wyłączone ze względu na „Treści niebezpieczne lub obraźliwe”.
W skrócie polega to na tym, że Google wymyśliło sobie jakąś listę haseł, które ich zdaniem są „niebezpieczne lub obraźliwe” i nie pozwala zarabiać na treściach, które zawierają takie rzekomo niebezpieczne hasła. Te hasła to często słowa powszechnie używane i żaden językoznawca nie uważa ich za obraźliwe, jak np. określenie ukraińskich nacjonalistów mianem „band**owców” (sprawdzimy czy wygwiazdkowane dwie litery też będą niebezpieczne – redakcja.), jednak lista nie jest udostępniona i za każdym razem trzeba się domyślać, o co Wielkiemu Bratu chodzi.
Poniżej zrzut ekranu jak takie wyłączenie reklam wygląda w systemie Google AdSense.
Nasze odwołanie od decyzji zostało odrzucone. My nie zamierzamy cenzurować kandydata na prezydenta Polski, więc wywiad zostaje taki jaki jest, mogą go Państwo przeczytać TUTAJ i sami ocenić jak bardzo jest „niebezpieczny i obraźliwy”. Takich artykułów z wyłączonymi reklamami mamy już kilkaset, wiele z nich z wypowiedziami Grzegorz Brauna.
Wyłączanie reklam przekłada się oczywiście na działalność wydawców internetowych – skoro nie mogą na czymś zarabiać, to o tym nie piszą, skoro o tym nie piszą, to czytelnicy się o tym nie dowiedzą. Niestety wydawcy muszą takie teksty usuwać, albo sami wyłączać w nich reklamy, ponieważ pewna ilość takich „niebezpiecznych treści” może spowodować całkowite wyłączenie reklam w witrynie, czyli pozbawienie możliwości zarabiania na reklamach. Dlatego m.in. Krzysztof Stanowski nie zaprosi Grzegorza Brauna do Kanału ZERO, ponieważ boi się, że googlowski YouTube utnie mu zarobki. I ma rację. Tomasz Sommer został permanentnie zbanowany na platformie YouTube, a wiele nagrań utraciliśmy bezpowrotnie. Mówiąc wprost: tworzyliśmy materiały, na których oni przede wszystkim zarabiali, a finalnie okradli nas i wykopali za drzwi bez słowa wyjaśnienia.
Co więcej, Google za pomocą swoich różnych narzędzi m.in. w przeglądarkach czy smartfonach z ich systemem operacyjnym Android, jest największym dystrybutorem treści w polskim internecie. Teksty rozchodzą się i stają popularne nie dlatego, że ludzie chcą je czytać, tylko dlatego, że Google im je w różnych miejscach proponuje i ułatwia klikanie. Siła tego jest tak duża, że bez takiej googlowskiej „promocji” niemożliwe jest utrzymanie nawet małej redakcji z samych tylko reklam.
Portale, które publikują „treści niebezpieczne” nie są w żaden sposób promowane, a nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że istnieje czarna lista witryn internetowych, które są blokowane, nawet gdyby algorytmy wskazywały, że mają świetną oglądalność i idealną dla reklamodawców grupę docelową. Tak działa system i dlatego nie powinno nikogo dziwić, że w pewnym momencie z polskiej sieci poznikały mniejsze, niezależne prawicowe portale. My jesteśmy na czarnej liście od dawna i gdyby nie masowe wsparcie od naszych czytelników, też już dawno byśmy zniknęli.
Grzegorz Braun używa pięknej polszczyzny, nikogo nie obraża żadnymi wulgaryzmami, mówi kwieciście i dosadnie, ale z pełną kulturą. Polacy mają prawo wiedzieć, co mówi i jakie ma poglądy człowiek, który chce być ich prezydentem. Jednak Google uważa inaczej, ich lista słów zakazanych jest ważniejsza niż nasz wolny wybór. Czy to już jest ingerencja w wybory w Polsce? Gdzie się podziali obrońcy demokracji?
Być może w Stanach Zjednoczonych Ameryki, po objęciu władzy przez prezydenta Donalda Trumpa, coś się w tej kwestii zmieniło, ale nie w Polsce. Problem istnieje już od lat, rząd PiS nawet obiecywał walczyć z cenzurą BigTechów, a skończyło się na tym, że Google robiło nadal swoje, a na nas nasłano ABW, które zablokowało portal nczas.com. Na obecny rząd nawet nie ma co liczyć w tej kwestii.
„Jeśli system medialny jest obecnie zasilany przez Googla, a Google stosuje cenzurę polityczną, do której stosują się z kolei przedsiębiorstwa medialne w obawie o wpływy, to chyba mamy do czynienia z potężnym nadużyciem. Polska konstytucja na szczęście zakazuje cenzury. Czas na zmuszenie Googla by zaczął respektować jej zapisy” – podsumował problem Tomasz Sommer.
Jeśli system medialny jest obecnie zasilany przez Googla, a Google stosuje cenzurę polityczną, do której stosują się z kolei przedsiębiorstwa medialne w obawie o wpływy, to chyba mamy do czynienia z potężnym nadużyciem. Polska konstytucja na szczęście zakazuje cenzury. Czas na…
— Tomasz Sommer (@1972tomek) February 20, 2025
W wyborach prezydenckich polecamy głosować na kandydata, który obieca walczyć o wolność słowa i skończyć z tą erą zakłamania i cenzury w sieci.