Czy pierwsze w Polsce referendum w sprawie farm wiatrowych zatrzyma te szkodliwe inwestycje? O problemie opowiada Tomaszowi Cukiernikowi Krzysztof Bednarz ze stowarzyszenia Wolna Brama Morawska.
TOMASZ CUKIERNIK: Jaka inwestycja wiatrakowa jest planowana w Głubczycach (woj. opolskie)? Kto jest inwestorem?
KRZYSZTOF BEDNARZ: Firma RS Energy Group wystąpiła do gminy z propozycją tej inwestycji. Mówi się o 24–25 wiatrakach o mocy do 7,2 MW każdy. Z kalkulatora wysokości wychodzi około 280 m. Takie turbiny produkuje Siemens. Dotąd na lądzie w Europie nie ma tak wielkich turbin. Jest jakaś jedna eksperymentalna i takie farmy raczej powstają na morzu. Po tym, jak radni pod koniec lutego 2024 roku uchwalili plan zagospodarowania przestrzennego, zaczęto organizować konsultacje społeczne nie na wsiach, tylko w urzędzie. I my zaczęliśmy się pojawiać. Potem ukonstytuowała się grupa, która dała życie naszemu stowarzyszeniu Wolna Brama Morawska. Dowiedzieliśmy się, że na decyzję w sprawie wpuszczenia wiatraków czeka kolejnych pięć firm. To dotyczy terenu całej gminy Głubczyce.
Czy wiadomo, ile wiatraków ma być łącznie?
Wiadomo, dlatego że farmie nie opłaca się budować poniżej 25 wiatraków, bo wtedy nie ma kalkulacji ekonomicznej. Jak jest firma i deweloper chce zarobić, to on musi postawić duże wiatraki i jak najwięcej tych instalacji. Czyli łącznie około 150 wiatraków. Ludzie widzą tylko wiatraki. Ale muszą być możliwości przyłączeniowe, a tu nie ma GPZ-ów (Głównych Punktów Zasilających). Co tutaj jest za przemysł? To teren tradycyjnie rolniczy.
Jeżeli farma ma mieć 100 MW i te wszystkie wiatraki pracowałyby na tej mocy, to w ziemi musiałby być położony wielki kabel. Tu nie ma linii, które mogłyby tę moc przyjąć. A ta moc wiatraków jest bardzo niestabilna. Jeżeli jest wiatr i słońce, to trzeba wyłączać farmy i płacić im rekompensaty. Im więcej będzie farm, tym więcej będzie wyłączeń. Ludzie tego nie rozumieją i to się łączy właśnie z tym kłamstwem, z którym przychodzą farmy i które też samorządy powielają, że będzie taniej. Nie będzie taniej, będzie coraz drożej.
Najbliższe przyłącze stąd jest w Elektrowni Blachownia w Kędzierzynie-Koźlu. Ale tam nie można więcej przyłączyć, ponieważ tam już moc tych kabli jest maksymalna. Więc oni liczą na to, że Elektrownia Rybnik zostanie wyłączona, żeby móc przyłączyć te wiatraki. Taki jest plan. No ale przecież ten prąd tam się nie teleportuje. Trzeba będzie zbudować linie napowietrzne.
Jako przeciwnik tej inwestycji powinien się Pan cieszyć, że jest problem, że trzeba wiele pieniędzy zainwestować, żeby to zafunkcjonowało.
Burmistrzowie i wójtowie wiedzą, że te farmy nie mają podłączenia. Najlepszym przykładem jest sąsiednia gmina Pawłowiczki. Tam od 6 czy 7 lat gotowe są papiery. Jest plan, są postanowienia. I kolejna trzecia firma odkupiła te papiery. Kiedyś prawo było takie, że to inwestor musiał doprowadzić sieć, ale zmieniono je jakiś czas temu i teraz musi to zrobić dystrybutor. Więc dystrybutor musi podwyższyć użytkownikom opłatę sieciową. Nieważne, czy ktoś mieszka przy farmie, czy nie, bo wszyscy za to płacimy. Przez to energia będzie co roku droższa. Oczywiście deweloper w ogóle o tym nie myśli i za nic nie odpowiada. Również inwestor nie odpowiada za to, że tak została przygotowana ta farma, że nie ma przyłączenia. Był taki program, w którym mówiono o neomarksizmie gospodarczym, jaki zapanował w Polsce. Mówiono w nim, że neomarksizm rozpoznajemy po tym, że w przedsięwzięciu, które jest wprowadzone w tym duchu, nikt za nic nie odpowiada. W Grodkowie, gdzie nastawiano tych wiatraków, radni twierdzą, że zostali oszukani. Deweloper zniknął i za nic nie odpowiada, a inwestor, który przyszedł, powiedział, że zastał inwestycję w takim stanie. Typowa neomarksistowska inwestycja.
Trzeba będzie płacić za te sieci, bo im mniej ich jest, tym to jest bardziej niestabilne. Te koszty znowu przerzucą na nas. Do tego opłata mocowa itd. Ludzie się nie orientują. Dla nich to jest tani prąd, odnawialne źródło, zielona energia. Bardzo propagandowe, populistyczne i przede wszystkim bardzo wprowadzające w błąd i nieprawdziwe twierdzenia, które ludzie chwytają.
Dlaczego mieszkańcy nie chcą wiatraków?
Pomija się interes ludzi, którzy zamieszkują te tereny i powinni decydować o ich losach. Konsultacje powinny być przed uchwałą o sporządzeniu planu, a nie po. My protestujemy, dajemy wykładnię merytoryczną, argumenty, w końcu krzyczymy, że tego nie chcemy. To nic nie daje. Sposób prowadzenia procedury jest na ogranie ludzi. Byłem na konsultacjach w Kluczborku. Mówi się, że jest jeszcze czas i ten proces będzie trwał, a kiedy są już ostateczne konsultacje, to mówi się: „a gdzie wyście wszyscy byli?”. Więc samorządy ogrywają swoich mieszkańców, podkreślając, że będą wpływy do budżetu. Kompletnie nie biorą pod uwagę negatywnych oddziaływań.
Jakie są negatywne oddziaływania?
Negatywne oddziaływania na mieszkańców można podzielić na zdrowotne, społeczne i ekonomiczne, do tego na przyrodę, na ekosystem. Mieszkając ponad 2 km od wiatraków, słychać zgrzyt, świst, dudnienie, buczenie. Firmy wiatrakowe mówią, że 700 i 500 m wystarczy i podpierają się jakimiś badaniami. Ale są badania, które mówią, że nawet 3 km nie wystarczy, ponieważ pewne częstotliwości uruchamiają się dopiero po 2 km. To jest dźwięk nie tylko słyszalny, ale w tych przestrzeniach niesłyszalnych. W Kuniowie starszy pan, który w ogóle nie słyszy, mówi, że słyszy jakieś dudnienie. Ten człowiek słyszy w innym spektrum. Ławice ryb nie występują do 5, czasami 10 km wokół farm. W Holandii rybacy dostają odszkodowania, bo muszą bardzo daleko płynąć na połowy. I taki wiatrak nie milknie. A jego częstotliwości przechodzą głównie przez komin i przez kanały wentylacyjne. W lecie nie można sobie okna uchylić. To jest komfort życia? No więc mamy dźwięki, infradźwięki.
Po drugie spadek wartości nieruchomości. To notujemy w Wielkiej Brytanii, na całym świecie. Po trzecie piękne widoki to jest pewna energia, którą możemy się w jakiś sposób naładować. Nie są dla mnie piękne widoki obracających się zewsząd wiatraków. Więc zepsucie krajobrazu. Jeszcze w 2017 roku Opolski Urząd Marszałkowski miał opracowanie, według którego tereny, na których teraz stoi farma, były oznaczone jako chronione przed farmami wiatrakowymi i instalacjami typu linie przesyłowe powyżej 110 kV. I nagle od 2017 roku to wszystko… wygumkowano. Czyli urzędy wiedziały, że tu są tereny pięknie krajobrazowo i zdjęły tę ochronę. Jak to się dzieje? Człowiek, który ma stworzyć dokument dla urzędu marszałkowskiego, który ma chronić krajobraz, sam się przyznaje, że równocześnie pracuje… dla firm wiatrakowych.
Po czwarte zniszczenie ekosystemu. Najnowsze badania amerykańskie, australijskie, europejskie mówią nie tylko o tym, że wiatraki zabijają ptaki. Pszczelarz w Gołoszowicach zrobił badania naukowe: jedna trzecia populacji pszczół ginie, dlatego że fale dźwiękowe powodują, że nie wracają do ula. Po prostu pszczoły tracą orientację. Teren przyrodniczy i rolniczy jest przemieniony w przemysłowy. Po piąte wiatrak spowalnia masy powietrza, które nie płyną już tak szybko. Jeżeli to jest jeden wiatrak, to pół biedy. Ale jeżeli stoi szereg wiatraków, to jest źle, bo te masy powietrza nawilgacają glebę. Więc wiatraki powodują wysuszanie terenu. Dochodzi do zmiany mikroklimatu.
Po szóste jest cały szereg negatywnych spraw typu zaburzenia telekomunikacji, zaburzenia pola elektromagnetycznego. Po siódme po eksploatacji fundament zostaje w ziemi, bo zgodnie z prawem ma być skuty tylko na metr. Pręty metalowe zostaną. A co się dzieje ze śmigłami z tych wiatraków? Nikt nie wie. Te kompozyty nie nadają się do rozebrania. Ich starcie byłoby bardzo drogie, bo one są bardzo twarde i je się po prostu zakopuje. Mają lądować w Afryce, bo jest zakaz zakopywania na terenie Unii Europejskiej. Piękny ekologizm. A my wiemy, że się je też w Polsce zakopuje. Skutki tych inwestycji nie są kompletnie badane. Rolnik będzie miał kasę, urząd będzie miał podatki, a mieszkańcy będą mieli negatywne oddziaływanie.
Mówi się o równości. Jaką równość mają ci ludzie, którzy zostaną na to narażeni? Chodzi o to, żeby zrozumieć, że za tym wszystkim stoi tak naprawdę tylko interes. Interes nie nasz, interes jakiś firm. A biedne samorządy łakomią się na podatki od farm. Jeżeli jest dobry szef gminy, to on myśli o tych negatywach i wie, że straci. Ludzie wyjadą. Ale najważniejsza dla władzy jest reelekcja. Zbijanie kapitału politycznego połączyło się z interesem Zielonego Ładu.
9 lutego odbędzie się referendum w sprawie farm wiatrowych w gminie Głubczyce.
Rada miejska przegłosowała taką uchwałę. Burmistrz obiecał, że będzie patrzył na wyniki z poszczególnych sołectw, czy w danym sołectwie chcą, czy nie chcą wiatraków, to stworzy pewnego rodzaju mapę. Gmina kompletnie nie pokazuje negatywnych oddziaływań. Całą akcję informacyjną musi pociągnąć stowarzyszenie Wolna Brama Morawska. Spotykamy się w prawie wszystkich sołectwach. Organizujemy spotkanie z dr. Arturem Bartoszewiczem, wyświetlimy film od prof. Władysława Mielczarskiego, będą ulotki, banery. Nagramy różne filmiki. Zrobimy, co możemy, żeby dotrzeć do ludzi.
Jakie ma pan rady dla innych lokalnych społeczności, które borykają się z podobnym problemem?
Już kontaktują się z nami ludzie z gmin, które są atakowane przez farmy wiatrowe. Radzimy założenie stowarzyszenia. I wszystkie te triki, które się robi. Od nagłaśniania sprawy, od robienia protestów, tak jak w Kluczborku, aż po np. zgłaszanie przez rolników siedlisk. Rolnik może w środku pola zgłosić siedlisko, jak ma minimum 5 ha i określić, że tam będzie budował dom. W tym momencie tworzy on taką wyspę, od której trzeba się odsuwać. Można robić uchwały sołectw, które zobowiązują rady gminy do tego, żeby nie stawiać wiatraków na ich terenie. Rada gminy nie musi tego brać pod uwagę, ale jakiś sens to ma. U nas po dwóch takich uchwałach padła decyzja o referendum. Jeżeli by się okazało, że te wiatraki nie są takie super, to wtedy jest dowód, że mieszkańcy ich nie chcieli. Można pisać analizy do RDOŚ, robić audyty, badania ptaków itp. Natomiast nie są to proste rzeczy.
Trzeba wynajmować ludzi, ornitologów i tak dalej. Ten świat też jest przejęty. Większość ludzi dostaje granty i ma pieniądze od tych firm. Ornitolodzy wolą napisać opinię dla firmy, że nie ma żadnych ptaków, kolizji z inwestycją, niż pracować dla nas. Ta działalność potrzebuje pieniędzy. My się po prostu zrzucamy. Nikt nas nie sponsoruje, a środki są ograniczone. Można też próbować zatrzymać farmę z uwagi na głośność. My jako mieszkańcy jesteśmy sami, a cała ta machina polityczno-urzędnicza ułatwia tylko stawianie tych wiatraków.