Akurat gdy zasiadałem do pisania tego tekstu, kilku polityków Konfederacji ogłosiło usunięcie z jej szeregów Grzegorza Brauna, acz złożyli dopiero wniosek o jego usunięcie. Oczywiście establiszment Konfederacji zna skład sądu partyjnego i prawdopodobnie nawet wynik głosowania nad wykluczeniem. Czy Konfederacja musiała się rozpaść?
Moim zdaniem rozpad ten był tylko kwestią czasu. Od samego początku w tym ciekawym projekcie politycznym zarysowały się dwa wykluczające się stanowiska. Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke postawili sobie za cel zbudowanie stronnictwa antysystemowego, które dzięki zjednoczeniu różnych środowisk będzie mogło przekroczyć magiczną barierę 5 proc., zasiąść w Sejmie i prezentować urbi et orbi program polskiego antysystemu, nie licząc na to, że w szybkim czasie partia ta przejmie w Polsce władzę.
Stawiając na to, że jest to możliwe dopiero po kompletnym załamaniu się rządzących elit, złośliwie zwanych przeze mnie mianem „elitki infantylno-agenturalnej” (złośliwość nie wyklucza trafności). Ruch Narodowy i część działaczy środowiska korwinistycznego również dążyła do powstania zjednoczonego stronnictwa skupiającego wszystkie siły antysystemowe, także w celu przekroczenia 5 proc. i wejścia do polityki sejmowej, aby na podstawie tego potencjału doszlusować do istniejącego establishmentu i stać się częścią elitki infantylno-agenturalnej.
Dr Sławomir Mentzen stworzył dobrą, obrazową wizualizację, mówiąc o „wywracaniu stolika”, którą jego przeciwnicy szybko przekuli w formułę „dosiadania się do stolika”. Tak, partię antysystemową można zbudować albo w celu obaleniu systemu, albo w celu wymuszenia na partiach systemowych posunięcia się w celu zrobienia miejsca dla nowego uczestnika.
Obydwa te projekty były zbieżne do wyborów parlamentarnych, w których Konfederacja osiągnęła 5 proc., przekroczyła próg wyborczy i rozsiadła się w fotelach sejmowych. Od tego momentu drogi obydwu grup zaczęły się intensywnie rozchodzić. Jedni chcieli wespół z PiSem tworzyć koalicję rządową, co się nie udało z powodu zbyt słabego wyniku i PiS, i Konfederacji. Inni chcieli mieć wejście do Sejmu, aby tutaj przygotowywać nowy Spisek Prochowy. Drogi poczęły się dramatycznie rozchodzić, przy czym powoli następowała zmiana układu sił.
Środowisko „korwinistyczne” zostało przejęte przez duet dr Sławomir Mentzen i Przemysław Wipler, w dziwnych okolicznościach z Ruchu Narodowego odszedł Robert Winnicki i zastąpił go mało samodzielny politycznie Krzysztof Bosak. Janusz Korwin-Mikke został usunięty. W tej sytuacji stanowisko konsekwentnie antysystemowe podtrzymywał Grzegorz Braun (i jego Korona).
Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś publicznie, że PiS mogłoby współtworzyć rząd z Konfederacją, ale bez Grzegorza Brauna, bo ten jest prorosyjski (a było to jeszcze przed akcją z gaśnicą). To rzecz oczywista, o której wie Kaczyński, wiedzą o tym również Mentzen, Bosak i Braun. Wiem o tym również ja i każdy w miarę ogarnięty obserwator polskiej rzeczywistości politycznej. Wtedy zrodziła się zrazu niejasna, ale potem coraz bardziej wyrazista myśl o rozwodzie między Koroną Brauna a resztą Konfederacji. Rozmawiałem z Grzegorzem Braunem już po tej wypowiedzi Kaczyńskiego i on już wtedy wiedział, że decyzja o przygotowaniu papierów rozwodowych została podjęta i jedyny problem stanowił wybór terminu ich wysłania pod jego adres zameldowania.
Establishment Konfederacji zastanawiał się długo, kiedy i w jakich okolicznościach pozbyć się Brauna. Dać mu odejść samemu? Wypchnąć go? Wyrzucić dyscyplinarnie, jak JKM? Oczywiście nad tym samym zastanawiał się też i Grzegorz Braun: czekać na pozew? Szukać dowodów zdrady, rzucić papierami i odejść z krzykiem? A może zdradzić samemu w najbardziej dogodnych okolicznościach?
Osobiście uważałem, że Grzegorz Braun nie powinien był zgłaszać swojej kandydatury w wyborach prezydenckich, lecz czekać spokojnie na porażkę wyborczą Sławomira Mentzena (którą cały czas prognozuję, gdyż sondaże początkowe w kampaniach prezydenckich rzadko pokrywają się z końcowym wynikiem), po czym zażądać rewizji parytetów i przywództwa. Miało to jednak tę wadę, że w razie dobrego wyniku Mentzena sytuacja Korony Brauna stałaby się tragiczna. Gdyby Mentzen utwierdził swoją pozycję, to Braun nie zostałby wyrzucony, lecz (jak przypuszczam) wbrew umowie koalicyjnej zostałby pozbawiony jedynek w wyborach do Sejmu.
Establishment Konfederacji dobrze zna siły i słabości swojego koroniarskiego koalicjanta: jedno wybuchowe nazwisko, za którym podąża całkiem liczna grupa szczerych i oddanych entuzjastów plus stosunkowo słabo zbudowana struktura terenowa partii. Po przełożeniu tego na język politycznych możliwości wygląda to następująco: możliwość zrobienia dobrego wyniku w wyborach prezydenckich, gdzie wyborcy głosują na nazwiska i niepewność zebrania podpisów w wyborach sejmowych, gdzie podpisy trzeba zebrać w połowie okręgów. Co więcej, wybory prezydenckie to najlepsza szansa, aby na entuzjazmie zbudować struktury terenowe pod przyszłe wybory parlamentarne.
Establishment Konfederacji wielokrotnie publicznie upokarzał Grzegorza Brauna, choćby ogłaszając możliwość przeprowadzenia „prawyborów”, w których elektorat miał mieć możliwość wybrania na kandydata Mentzena lub Bosaka, a gdyby komuś ten wybór nie pasował, to Bosaka lub Mentzena. Chowano go dosłownie w szafie, aby nie przeszkadzał Mentzenowi w walce o centrowy elektorat tik-tokowy z Polską 2050, który nie lubi politycznej wyrazistości. Establishment partyjny zakładał, że Braun da się dopchnąć do muru i zmarginalizować albo odejdzie. W obydwu wypadkach by go już właściwie nie było.
Ogłaszając swój start w wyborach prezydenckich, Grzegorz Braun postawił na jedną kartę całą swoją przyszłą karierę polityczną. Albo zrobi wynik, który zapewni Koronie polityczną samodzielność, albo zejdzie ze sceny politycznej. Tymczasem establishment Konfederacji szykuje nową kampanię tik-tokową, aby zapolować na elektorat Polski 2050.
Polska 2050 versus Polska 2060.
Histeria po zachowaniu Brauna. W mętnym nurcie zawrzało. „Ktoś tutaj nie wytrzymał” [VIDEO]