Od kilku miesięcy Niemcy zmagają się z poważnym kryzysem energetycznym, który doprowadził do rekordowych wzrostów cen energii. Okazało się – cóż za zaskoczenie! – że tak zwane odnawialne źródła energii nie sprawdziły się i trzeba było ponownie uruchomić elektrownie węglowe.
Niemcy od lat są jednym z liderów narzucania innym krajom polityki klimatycznej i tzw. transformacji energetycznej, wciskając innym wiatraki i panele słoneczne. Jesienią 2024 roku okazało się – a wielu przed tym przestrzegało – że brak wiatru i słońca doprowadził do tzw. „luki energetycznej”.
Niemcy musiały więc wrócić do węgla. Uruchomiono, podobno tymczasowo, zamknięte wcześniej kopalnie, a dodatkowo zakupiono skroplony gaz ziemny (LNG), by sprostać energetycznemu zapotrzebowaniu.
Wśród ponownie otwartych elektrowni węglowych znalazły się m.in. Elektrownia Emsland w Dolnej Saksonii, która została tymczasowo reaktywowana w październiku i listopadzie 2024 roku, Elektrownia Neurath w Nadrenii Północnej-Westfalii, jedna z największych elektrowni opalanych węglem brunatnym w kraju, oraz Elektrownia Bexbach w Saarze i Elektrownia Jänschwalde w Brandenburgii.
Powrót do węgla, choć sprzeczny z narracją klimatystów i narzucanymi tzw. celami klimatycznymi, okazał się koniecznością w obliczu pilnych potrzeb energetycznych. Cała sytuacja ujawniła słabości niemieckiej infrastruktury energetycznej, ale nie przeszkadza to za pośrednictwem UE narzucać nieefektywnego modelu innym państwom, w tym np. Polsce.
Niemiecki rynek energii, uważany przez klimatystów za wzór zrównoważonego rozwoju, dziś boryka się z poważnymi wyzwaniami. Dla innych krajów powinno być to ostrzeżenie, ale zamiast rewizji polityki klimatycznej, obserwujemy ślepe podążanie za klimatystami.
Podobny krok z uruchomieniem elektrowni węglowych wykonała niedawno także Francja.
Jak trwoga, to do węgla. Ponownie uruchamiają elektrownię węglową, bo brakuje prądu