Jednym z zadań polskiego rządu, a konkretnie resortu kultury, jest „ochrona dziedzictwa narodowego poza granicami RP”. Jednak czy nasze państwo rzeczywiście dysponuje narzędziami pozwalającymi na kontrolę instytucji, w których posiadaniu znajdują się archiwa i kolekcje o gigantycznej wartości historycznej? Nie wspominając już o kwestiach finansowych, które idą w tym przypadku w setki milionów złotych.
Polski Instytut i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie to instytucja kulturalna działająca w Wielkiej Brytanii (formalnie angielska fundacja podlegająca The Charity Commission), założona 2 maja 1945 roku jako Instytut Historyczny im. gen. Sikorskiego (IHGS). Jej misją od samego początku jest gromadzenie, opracowywanie oraz udostępnianie dokumentów rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Dzięki tej działalności uchroniono wiele cennych zbiorów przed konfiskatą ze strony władz komunistycznych w Polsce. Archiwum IHGS zajmuje ok. 700 metrów półek, a zbiór fotografii obejmuje ponad 200 tys. pozycji. W 1988 roku do instytucji włączono również Studium Polski Podziemnej, które zachowało autonomię jako odrębny oddział o charakterze naukowo-archiwalnym. Wskazane fakty świadczą więc o tym, że mamy do czynienia z historycznymi zbiorami, których wartość można określić tylko jednym prostym słowem: bezcenne. Czy jednak możemy być spokojni o ich przyszłość? W końcu znajdują się poza granicami kraju, a pieczę nad nimi sprawuje organizacja podległa prawu angielskiemu.
Przyszłość naszych bezcennych zbiorów
Polska Rzeczpospolita Ludowa (PRL), państwo satelickie Związku Sowieckiego, istniała do 1989 roku. W latach 1989–1991, w wyniku przemian politycznych, przekształciła się w demokratyczną Rzeczpospolitą Polską, nazywaną III Rzeczpospolitą. To tyle, jeśli chodzi o szybką powtórkę z historii. Jeśli jednak potraktujemy te fakty poważnie, to trudno będzie uznać, że dotychczasowe uzasadnienie dla funkcjonowania placówki ma jeszcze rację bytu. Odzyskanie suwerenności przez Polskę sprawiło, że zbiory tej instytucji nie muszą już pozostawać za granicą – a więc i poza kontrolą polskich władz – bo w kraju nie grozi im przecież żadne niebezpieczeństwo. Mimo że od transformacji minęło ponad 30 lat, to w kwestii dziedzictwa narodowego, które polska emigracja w dobrej wierze wywiozła do Wielkiej Brytanii, tak naprawdę niewiele zrobiono. Bardzo interesujące kolekcje, w tym dokumenty, fotografie i eksponaty, powinny wspierać badania nad historią Polski w XX wieku oraz promować nasze najlepsze tradycje wśród międzynarodowej opinii publicznej. Nie jest to jednak możliwe ze wzgląd na sposób funkcjonowania polonijnej placówki.
Zapoznanie się z oficjalnymi informacjami, dostępnymi m.in. na stronie internetowej Instytutu, nie napawa zbytnim optymizmem. A gdy dodamy do tego jeszcze relacje informatorów związanych z instytucją, to otrzymujemy całościowy obraz, który powinien zapalić nam przynajmniej czerwoną lampkę. Otóż obecnie dostęp do archiwów wymaga uiszczenia opłat, a możliwość zwiedzania muzeum jest bardzo ograniczona czasowo. Niepokój budzi również to, że dokumenty i eksponaty są przechowywane w budynkach, które nie spełniają wymagań technicznych w zakresie ochrony przeciwpożarowej czy zabezpieczeń przed kradzieżą. Patrząc na sposób katalogowania, ochrony i udostępniania tych zbiorów, można mieć poważne wątpliwości co do ich przyszłych losów. To jednak nie wszystko, a właściwie najmniej bulwersująca część tej opowieści.
„Od dłuższego czasu trwa wyprzedaż zbiorów Instytutu, które trafiają na aukcje lub do prywatnych kolekcjonerów. Jeden z nich kupił różne eksponaty i zrobił z nich w domu prywatne muzeum. Podobno sprzedano również jedną z nieruchomości. Ta sytuacja bardzo mnie niepokoi, zwłaszcza że Muzeum prowadzone przez Instytut de facto nie działa. Rzadko kiedy jest otwarte i prawie nikt tam nie przychodzi. Ciężko jest umówić się na wizytę i nie wszyscy są wpuszczani. Wygląda to tak, jakby kierownictwo nie było zainteresowane prowadzeniem Instytutu. Boję się tego, na co się zanosi, i nie mam zaufania do obecnej władzy w Polsce. Jak tak dalej pójdzie, to zbiory zostaną przeniesione do polskich państwowych muzeów, a w części posprzedawane, podobnie zresztą jak budynki. Mówimy tu o majątku wartym kilkadziesiąt milionów funtów” – wyraża swoje zaniepokojenie informatorka związana z Polskim Instytutem i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, która na potrzeby niniejszego artykułu pragnie zachować anonimowość.
Poseł interweniuje w sprawie polskich zbiorów
Pod koniec października poseł Konfederacji Grzegorz Płaczek postanowił zareagować na pojawiające się doniesienia i w tym celu skierował interpelację poselską do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W swoich pismach zapytał m.in. o to, czy rząd posiada formalne lub nieformalne narzędzia do kontroli działalności Instytutu, aktualną inwentaryzację przechowywanych zbiorów oraz audyt poziomu zabezpieczenia i ochrony eksponatów. Ponadto polityk wyraził obawy co do sytuacji finansowej placówki oraz pogłosek wskazujących na to, że następuje sprzedaż jej aktywów. Finalnie parlamentarzysta zwrócił też uwagę na fakt, że niemal wszystkie archiwa II Rzeczypospolitej z okresu II wojny światowej należą do fundacji na prawie angielskim, co sprawia, że de facto nie są one w posiadaniu narodu polskiego. Oficjalne stanowisko Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego jest zbyt długie, aby przytaczać je w całości, jednak w odpowiedziach na poszczególne pytania ciągle powtarza się ten sam motyw.
„Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie ma formalnych narzędzi kontroli nad IPMS, który jest podmiotem brytyjskim i działa na podstawie prawa brytyjskiego. (…) Resort kultury nie dysponuje całościową inwentaryzacją zbiorów IPMS. Instytut, jako niezależny od MKiDN podmiot prawa brytyjskiego, nie ma obowiązku przekazywania danych o zgromadzonych zbiorach. (…) Ministerstwo nie dysponuje aktualnym audytem poziomu zabezpieczenia i ochrony przechowywanych w IPMS zbiorów. Nie dysponując narzędziami kontroli, nie może też zobowiązać Instytutu do jego przeprowadzenia. (…) Zaznaczyć należy, że ministerstwo nie ma wpływu na kolejność i zakres realizowanych zadań, a odpowiedzialność za zabezpieczenie zbiorów ponosi ich gestor. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jest świadome ograniczeń dostępu do archiwów i Muzeum, który odbywa się na podstawie wewnętrznego regulaminu przyjętego przez IPMS. Zasady te wynikają w szczególności z zasobów kadrowych, lokalowych i technicznych Instytutu” – stwierdziła w przesłanym piśmie wiceminister kultury Marta Cienkowska, podkreślając przy tym, że MKiDN współpracuje z Instytutem m.in. w zakresie programów dofinansowania.
Najkrócej mówiąc, z odpowiedzi wynika, że kierownictwo resortu kultury jest świadome skali problemu. To świetnie – szkoda tylko, że pozostaje wobec tej wiedzy bezsilne, ponieważ nie jest w stanie realnie wpływać na sposób funkcjonowania placówki. Mamy bowiem do czynienia z całkowicie prywatną instytucją, na której nie można niczego wymusić. Chociażby trudno zweryfikować niepokojące twierdzenia o wyprzedawaniu eksponatów i pamiątek do domów aukcyjnych. W takiej sytuacji można się tylko zastanawiać, co będzie za kilkadziesiąt lat, skoro już teraz słyszymy o licznych nieprawidłowościach. To, w jaki sposób Instytut dysponuje swoim majątkiem, bynajmniej nie leży też w gestii brytyjskiego rządu, dla którego wszystko jest w porządku, o ile są płacone podatki. Tak więc polskie władze mogą tylko ograniczać się do „współpracy”, która przewiduje różnorakie dofinansowania, jednak bez możliwości stawiania konkretnych warunków czy egzekwowania zmian.
Wrogie przejęcia na emigracji?
Jedno z pytań sformułowanych przez posła Grzegorza Płaczka dotyczyło bulwersujących zdarzeń, do których miało dojść w środowisku polonijnym w Londynie. Chodzi mianowicie o obecną prezes Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie oraz jej męża, którym zarzuca się nielegalne przywłaszczenie majątku i sztandaru należących do „Związku Polskich Lotników UK”. O sprawie informował m.in. emigracyjny „Głos” (49/2023) w artykule „Wrogie przejęcia na emigracji”, w którym możemy przeczytać o rewelacjach dotyczących Danuty i Artura Bildziuków:
„Odchodząc z Komitetu Pamięci w 2019 r., Bildziuk zatrzymał oficjalny sztandar Stowarzyszenia Lotników Polskich, który Komitet przejął po Fundacji SLP (Stowarzyszenie Lotników Polskich – dop. red.). Sztandar służy mu do uwiarygadnia twierdzenia, że jest kontynuatorem Stowarzyszenia. Powiernicy Komitetu tolerowali, że jako jego członek sprawował nad nim pieczę i przynosił go na uroczystości. Nigdy jednak nie upoważnili do wykorzystywania sztandaru na prywatnych imprezach ani tym bardziej nie przekazali praw własności. Pisemne żądania zwrotu, w tym jedno wysłane przez adwokata, nie dały wyniku. Intencją Komitetu jest umieszczenie sztandaru w izbie pamięci polskich lotników w RAF Northolt zgodnie z wolą powierników Fundacji. (…) 21 października (2023 roku – dop. red.) na walnym zgromadzeniu członków Polskiego Instytutu i Muzeum gen. Sikorskiego (PISM), które prowadził Bildziuk, jego żonę Danutę nominowano na prezesa placówki. Danuta Bildziuk będzie więc równocześnie sekretarzem ZLPwWB (Związek Lotników Polskich w Wielkiej Brytanii – dop. red.), któremu prezesuje mąż i prezesem PISM, którego mąż jest członkiem” – wskazuje w alarmistycznym tonie autor tekstu.
Do tej kwestii ustosunkował się – dla odmiany – przedstawiciel MSZ:
„Pan Jacek Orchel, współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Rodziny Lotników Polskich w Londynie (The Polish Airmen’s Family Foundation) informował MSZ o niepokojących zdarzeniach w środowisku polonijnym w Wielkiej Brytanii związanych z osobą p. Artura Bildziuka, założyciela organizacji Związek Lotników Polskich w Wielkiej Brytanii, w tym o przywłaszczeniu przez p. A. Bildziuka Sztandaru Stowarzyszenia Lotników Polskich i pamiątkowych odznak polskich dywizjonów oraz braku transparencji rozliczeń finansowych w założonej przez niego organizacji. J. Orchel przekazał notatki i artykuły prasowe dotyczące tego tematu (w tym krótki wycinek z artykułu wymienionego w interpelacji)” – oświadczył wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski.
Wymieniony w odpowiedzi Jacek Orchel w korespondencji z „Najwyższym Czasem!” opisał ponadto incydent z 29 czerwca 2022 roku, kiedy to na przyjęciu w Ambasadzie RP w Londynie został słownie i fizycznie zaatakowany przez Artura Bildziuka na oczach kilkudziesięciu osób, co wywołało spory skandal w środowisku polonijnym. Szybka interwencja polskiego dyplomaty zapobiegła dalszej eskalacji konfliktu, jednak sprawa nie została później podjęta, i to pomimo oficjalnego pisma ze strony pokrzywdzonego.
Według naszych londyńskich informatorów tajemnicą poliszynela jest przygotowywanie się obecnych władz Instytutu Sikorskiego do prywatyzacji majątku. Gdy sprawdzimy w oficjalnym angielskim rejestrze, kto zasiada we władzach IPSM, to dostrzeżemy, że w ostatnich dwóch latach zmienił się niemal cały Zarząd, a nowe osoby powiązane są rodzinnie lub zawodowo z byłym wicepremierem RP Janem Vincentem Rostowskim. Sama Prezes Instytutu Danuta Bildziuk była wraz z mężem już wcześniej oskarżana o przywłaszczenie własności innej instytucji emigracyjnej, co opisano powyżej. Warto dodać, że majątek Instytutu szacowany jest na 85 milionów funtów, czyli niemal pół miliarda złotych (sic!). Czy naprawdę Państwo Polskie ma związane ręce i może się jedynie biernie przyglądać?
Instytut Sikorskiego w Londynie otrzymał drogą mailową szereg pytań z prośbą o ustosunkowanie się do różnych spraw opisanych w niniejszym artykule, jednak nadesłana odpowiedź – co ciekawe, napisana po angielsku! – składa się w dużej mierze z formalizmów i gotowych formułek, z których niewiele wynika. Warto jedynie podkreślić, że placówka – jak sama przyznała – wszelkie raporty i dokumenty przekazuje brytyjskiej agencji rządowej The Charity Commission. Nie padło jednak ani jedno słowo o polskich władzach…