Strona głównaMagazynOd filozofii do filozofii. Polemika z artykułem Stanisława Michalkiewicza

Od filozofii do filozofii. Polemika z artykułem Stanisława Michalkiewicza

-

- Reklama -

Artykuł Stanisława Michalkiewicza „Koncepcja panny filozofówny” (NCz!, nr 45-46 z 2024 r.) zawiera pewne stwierdzenia, z którymi trudno mi się zgodzić. Z drugiej strony zasadniczy temat jest na tyle ważny, że warto go rozwinąć, przy czym konieczne jest przyjęcie właściwej perspektywy, aby nie było niedosytu poznawczego i nieporozumień.

Należy przede wszystkim odróżnić filozofię (na której Autor wspomnianego tekstu z niewiadomych dla mnie przyczyn nie pozostawia suchej nitki) od ideologii. Ta pierwsza ma bardzo długą tradycję sięgającą VII przed Chr. To wtedy właśnie w środowisku jońskich myślicieli (wśród których pierwszeństwo daje się Talesowi z Miletu) dokonało się przejście od mitologicznego do racjonalnego tłumaczenia świata. Według wspomnianego mędrca świat powstał z wody. Ta odpowiedź już nas nie zadowala, niemniej samo postawienie pytania o początek świata i próbę racjonalnej odpowiedzi należy uznać za wydarzenie epokowe. Filozofia bowiem (czyli etymologicznie rzecz biorąc umiłowanie mądrości) stawia pytania i próbuje rozwiązywać problemy, które leżą poza zakresem innych nauk. Odpowiedzi się zmieniają, ale pytania pozostają aktualne.

- Reklama -

Są różne koncepcje filozofii, jak choćby klasyczna, pozytywistyczna, neopozytywistyczna, lingwistyczna, czy irracjonalistyczna (zainteresowanych szczegółami odsyłam np. do książki A. B. Stępnia, „Wstęp do filozofii”). W przypadku koncepcji klasycznej filozofia jest wiedzą autonomiczną o charakterze naukowym (racjonalnym) oraz dotyczy tego, co zasadnicze w badanym przedmiocie, dążąc do ujęcia jego istoty oraz koniecznych uwarunkowań (przedmiotem badania może być np. byt albo poznanie).

Filozofia uprawiana od czasów Talesa dała początek nauce, ta zaś stała się istotnym składnikiem cywilizacji łacińskiej. Kto zatem z niechęcią odnosi się do filozofii, ten wrzuca do kosza na śmieci dorobek starożytnych greckich myślicieli (np. Platona i Arystotelesa) jak i wielu im podobnych żyjących w późniejszych czasach (św. Tomasza z Akwinu, Leibniza, Pascala, Kartezjusza… aż po współczesnych np. Gadamera, Ingardena czy Wojtyłę). Nie z każdym myślicielem można się zgadzać, owszem, polemika jest duszą filozofii, niemniej pytania, które stawiają filozofowie, muszą niepokoić i powinny prowadzić do mądrości (jeśli coś jest głupie, pozostaje bezwartościowe bez względu na swe inne zalety).

Filozofia a ideologia

Żeby lepiej zrozumieć, czym jest filozofia, warto wyjaśnić też pojęcie ideologii. Ta ostatnia jest doktryną (zespołem twierdzeń, ocen i norm) będącą podstawą zachowania lub narzędziem działania jakiejś grupy społecznej. Niekiedy ideologią może być światopogląd lub jakaś teoria filozoficzna. Ideologowi chodzi o przekonanie kogoś, do określonych zachowań (jego cel jest zatem zdecydowanie praktyczny). W tym celu narzuca on na rzeczywistość swoje wyobrażenia, jeśli zaś jest ona z nimi niezgodna, wówczas tym gorzej dla rzeczywistości (czyli faktów). Filozof dąży natomiast do poznania prawdy o świecie, tego, jaki on jest; do wytworzenia lub obalenia jakiejś tezy za pomocą intelektu (cel filozofa jest więc naukowy, teoretyczny). O tym rozróżnieniu trzeba pamiętać.
Po tych elementarnych i skrótowych wyjaśnieniach przejdźmy do spraw łatwiej uchwytnych w potocznym i publicystycznym oglądzie. Nie trzeba długo uzasadniać, jak bardzo zdewastowana została polska kultura na skutek działań zaborców, najeźdźców i wreszcie obcych i rodzimych okupantów, dla których poza rabunkiem polskich dóbr kultury oraz eksterminacją propolskiej inteligencji celem istotnym stało się zapanowanie nad świadomością społeczną, wychowanie ludzi, którzy pogodzą się ze swoim statusem niższej nacji, a nawet będą go umacniać własną pracą i zasobami. Szczególnie pouczający pod tym względem jest okres PRL-u. Na miejsce zniszczonej bądź usuniętej na margines przedwojennej inteligencji pojawili się wówczas ludzie „z awansu”. Byli to np. robotnicy, którzy po krótkim przeszkoleniu obejmowali stanowiska dyrektorskie albo posłuszni władzy absolwenci wyższych uczelni, którzy zdecydowali się stać jej pasem transmisyjnym na poziomie uniwersyteckim. O tym, jak dochodzili do stopni profesorskich i jakie brednie pisali w swoich książkach, pojawiło się już trochę opracowań. Patologiczny awans niektórych ludzi za ich zasługi dla umacniania „władzy ludowej” szczególnie boleśnie oddziałał na humanistykę, która zatruta przez ideologię marksistowską była na usługach kształtowania jednostek o profilu homo sovieticus.

Lumpeninteligencja

Anna Pawełczyńska w książce „Głowy hydry. O przewrotności współczesnego zła”, w nawiązaniu do funkcjonującego przed II wojną światową pojęcia lumpenproletariat, wprowadza pojęcie lumpeninteligencja. Od prawdziwej inteligencji ta sztucznie wytworzona warstwa różni się choćby tym, że pozbawiona jest etosu, zdrowych etycznych zasad i odpowiedzialności za naród, w którym zdobywała wiedzę i umiejętności (często też na koszt tegoż narodu) i któremu powinna służyć. Lumpeninteligencja to ludzie o wyższym statusie intelektualnym (choć nie zawsze; często legitymują się jedynie jakimś dyplomem – co nie musi być równoznaczne z solidnym wykształceniem), a jednocześnie odznaczający się bardzo niską kondycją moralną. Są w tej grupie choćby ci, o których słusznie mówi się: „wielkie osobistości, ale prymitywne osobowości”. Proces kształtowania lumpeninteligencji zaczął się w Polsce – jeśli zgodzić się z Pawłowską – od momentu przejęcia władzy przez komunistów, ale nie ustał po roku 1989. Owszem, pojawiły się wtedy inne grupy interesu, które były zainteresowane wytworzeniem w Polsce warstwy posłusznych im „wykształciuchów” tym razem ukształtowanych (czytaj: zindoktrynowanych) nie w warunkach polskich uczelni, ale na zachodnich studiach i stypendiach. Część tej intelektualnej masy pozostała nam w spadku po naukowcach (czytaj ideologach) peerelowskiego reżimu, a część wychowano od podstaw w duchu szkoły frankfurckiej lub takich postaci jak J. Derrida, J. F. Lyotrad czy R. Rorty.

Istnienie lumpeninteligencji jest w Polsce faktem, któremu nie da się zaprzeczyć. Wykazała to choćby międzynarodowa akcja terrorystyczno-wywłaszczeniowa, nazwana pandemią koronawirusa. Pojawiło się wówczas wiele utytułowanych postaci, dowodzących tego, w co sami nie wierzyli (o ile potrzebna była tu wiara, a nie wiedza, którą z racji wykonywanych zawodów powinni posiadać). Raz jeszcze okazało się, że pecunia non olet (a także potestas non olet). Taki właśnie „pragmatyczny” stosunek do rzeczywistości posiada lumpeninteligencja. Myliłby się jednak ktoś, kto by uważał, że dochodzi ona do głosu tylko w sytuacjach wyjątkowych. Wprost przeciwnie. Doświadczenie poucza, że wykonuje ona pilnie swe zadania w czasach spokoju i prosperity. Czy do lumpeninteligencji należy zaliczyć np. rektora wyższej uczelni, który niezwłocznie i karnie reaguje na polecania kierowane do niego z gazety (nie trudno domyślić się, o jakie pismo często chodzi)? Sam fakt, że pismak stawia do pionu rektora (owszem czasem też profesora tytularnego) jest w mojej opinii nie tylko kompromitujący, ale w najwyższym stopniu niepokojący. Czy do lumpeninteligencji należy utytułowany znawca jakiejś dziedziny, ekspert, który wygłasza opinie niezgodne z tą wiedzą, ale za to chętnie upowszechniane w mediach? Czy do lumpeninteligencji należy człowiek piszący artykuły lub książki, które z zasady mijają się z prawdą? Dodajmy, że w tym przypadku mamy do czynienia nie tylko z terroryzmem medialnym bądź naukowym, ale – jeśli wspomniany autor bierze pieniądze za swoje wynurzenia – również z pewną formą prostytucji.

Ideologowie, a nie filozofowie

Można by dalej snuć te rozważania, ale wróćmy do początku. To nie filozofowie „opowiadają nam o sobie, o swoich urojeniach” (choć nurt idealistycznej filozofii jest niebezpieczny), ale ideologowie wprzęgnięci do rydwanu lumpeninteligencji. Prawdziwa mądrość zawsze będzie w cenie i ostatecznie ma jeden bardzo praktyczny walor: potrafi oddzielić to, co złe i głupie od tego, co dobre i bezcenne.

Marginalizowanie filozofii w nauczaniu szkolnym i uniwersyteckim jest oczywiście aktem intelektualnego sabotażu o konsekwencjach wybiegających daleko w przyszłość. Celem tego procederu jest ukształtowanie nowego typu ludzi, których Niemcy określają rzeczownikiem „Fachidioten”. Do tego gatunku zalicza się np. znakomitych lekarzy, prawników, mechaników i innych biegłych w swej dziedzinie, którzy oprócz tego, że znają się na jakimś fachu i dobrze zarabiają, całą inną wiedzę i swe rozumienie świata czerpią z popularnych mediów. Wciąż jesteśmy zagrożeni ideologiami. „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”. Te słowa z „Manifestu komunistycznego” nie straciły na aktualności. Bronić się przed tym widmem można tylko poprzez powrót do realistycznej filozofii.

Najnowsze